sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 9 Nieznośny ból głowy

     Był słoneczny sobotni poranek. Dobrze się składało, bo po wczorajszym wieczorze Lisę bolała każda, nawet najmniejsza część ciała. Chociaż samo sprzątanie z Sonią i Ros było bardzo miłe. 
     Lisa wstała z łóżka i stanęła przed lustrem. Zastanawiała się co włożyć, by na spotkaniu z Rosalie wypaść dobrze (nie chciała by na jaw wyszło to, że większość jej rzeczy było starych; jedyne nowe ubranie jakie miała to szkolne szaty i drobne upominki jaki przesyła jej ciocia Mia).
     Po dłuższej chwili postanowiła włożyć jeden ze swoich ulubionych strojów. Była to czerwona koszula w ciemną (czarną) kratę, przepasana czarnym, cienkim paseczkiem (jej ulubioną częścią garderoby). Na nią nałożyła dżinsową kamizelkę. Następnie założyła także dżinsową spódnicę do kolan (była trochę wytarta z przodu, ale to sprawiało, że wyglądała ona o wiele lepiej), jeszcze czarne rajstopy i jej najlepsze (ulubione) czarne baletki zapinane na dwa paseczki nad kostką.
     Całość dopełniła fryzurą, którą był warkocz na bok. Wyglądała ładnie. Zeszła do pokoju wspólnego poczekała tam na Sonią, która wstała później od niej i jeszcze była w trakcie ubierania.     Kiedy jej koleżanka zeszła, ubrana była całkiem nieźle. Razem ruszyły w kierunku Wielkiej Sali.
     Droga, kiedy szło się szybko, nie trwała długo, ale Gryfonkom nie spieszyło się zbytnio. Rozmawiały żywo o wczorajszym popołudniu. Gdy były już pod salą zauważyły Ros. Pomachała do nich a one odmachały jej.
     Lisa przystanęła przed drzwiami. Tuż obok nich znajdowała się lista domów oraz punkty jakie otrzymały. Gryffindor aktualnie znajdował się na drugim miejscu, pierwsze zajmował zaś Slytherin. Była po między nim mała różnica punktowa, więc o miejscu decydował mecz quidditcha, który miał się za niedługo od być. Chwilę jeszcze stała obok drzwi bez celu.
     Nagle zauważyła wybiegającą ze szkoły, ze łzami w oczach Rosalie. Lisa natychmiast odnalazła w tłumie Sonie i w skrócie opowiedziała co zobaczyła. Po chwili obie dziewczynki wyszły na dwór. Bez trudu znalazły Ślizgonkę na błoniach. Płakała, ale kiedy tylko się zbliżyły wytarła oczy w rękaw bluzki. Berry przełamała swoją nieśmiałość i zapytała:
- Co się stało?
- D-d-dra-aco n-n-na m-mnie na-akrzy-yczał - wyjąkała. - Za-akazał mi się z wa-ami spo-otykać.
- Serio?
     Lisa była oburzona. Jak on może mówić Ros, co może a czego nie! Zerknęła kątem oka na Sonię. Nie umiała wyczytać z jej twarzy co czuje, ale była przekonana, że tak jak ona była oburzona tym wszystkim.
     Dziewczynka nagle odruchowo się od wróciła. Zbliżała się w ich stronę Malfoy. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Kiedy tylko do nich podszedł…
- Jak śmiałeś! Czemu zakazałeś Rosalie się z nami spotykać?! Bo co, jesteśmy gorsze, bo z Gryffindoru?! - Lisa wylała z siebie potok słów. Zmieszany Malfoy nic nie odpowiedział, ale Berry ciągnęła dalej - Uważasz się za opiekuna Ros? Nie masz prawa jej nic a nic zakazywać! - i walnęła Malfoya prosto w twarz.
     Nie za bardzo wiedziała czemu go uderzyła, ale nie było jej go szkoda. Powinna to zrobić już dawno. Podczas ich pierwszej ostrej wymiany zdań, a raczej kiedy po raz pierwszy na niego nawrzeszczała.
     Kiedy już się stało i twarz blondyna krwawiła, Ros cichutko krzyknęła, chwyciła go za ramię i powlekła do zamku. Lisa jednak spostrzegła jak zerknęła na nią i Sonię wzrokiem podziękowania.
     Gryfonki powlekły się do Wielkiej Sali, jeszcze zdążyły zjeść śniadanie.


                                                                   ***


     Teraz Lisa, Sonia i Rosalie były najlepszymi przyjaciółkami. Codziennie spotykały się po lekcjach i gdyby nie to, że były w różnych domach spędzałyby z sobą każdą wolną chwilę.
     Berry ostatnim mi czasem często widywano w bibliotece. Przesiadywała tam kiedy tylko mogła (gdy nie była z przyjaciółkami). Przewertowała już dwie księgi o magiczny dolegliwościach. Szukała w nich informacji o dziwnym bólu głowy, który dokuczał jej w coraz mniej odpowiednich momentach.
     Od czasu kiedy z Sonią wybrały się na pamiętną wyprawę do działu Ksiąg Zakazanych, postanowiła znaleźć odpowiedz na nurtujące ją pytanie. Gdy nie znalazła nic, co by jej się przydało w dziełach na temat medycyny, zabrała się za książki i księgi o urokach magicznych (przyszło jej to do głowy na jednej z lekcji Obrony przed Czarną Magią).
     Kończyła już czytać trzecią. Została jej tylko jedna, a jak na razie nie znalazła ani jednego słowa o tym co jej się przytrafia się od czasu przyjazdu do Hogwartu.
     Oprócz wertowania ksiąg w bibliotece i spotkań z przyjaciółkami, Lisa spęczała wolny czas na oglądaniu treningów drużyny qudditcha. Z pomocą Harry’ego zdołała przekonać Wooda, żeby zezwolił jej na nie przychodzić. Nie wiedział jednak, że chłopak zrobił to celowo by się o czymś przekonać…
     ,,Czas mija tak szybko.” To zdanie ciągle krążyło po głowie Lisy. Wydawało się, że jeszcze wczoraj była tą dziewczynką, która nie miła pojęcia o istnieniu magii, czarodziejów, czarownic a przede wszystkim - qudditchu. Teraz nie wyobrażała sobie, że może opuścić choć jeden trening. Była taka obowiązkowa w tej kwestii, chociaż mogła tylko je oglądać.
     Wood przyglądał jej się badawczo. Z dnia na dzień przekonywał się, że jego podejrzenia były trafione. Pewnego ranka po treningu, zatrzymał Lisę czekającą na Harry’ego, który przebierał się w szatni razem z resztą drużyny. Podszedł do niej i rzekł:
- Liso możemy chwilę porozmawiać. Nie zajmie nam to sporo czasu - dodał widząc, że dziewczyna posyła spojrzenie w stronę szatni.
- No dobrze - rzekła trochę niepewnie.
- Może trochę dalej nie chcę by ktoś usłyszał naszą rozmowę.
- Dobrze, więc o czym chcesz ze mną rozmawiać - rzekła idąc za wyższym od niej co najmniej o głowę chłopakiem.
- Od kiedy zaczęłaś przychodzić na treningi…
- Ja nic nie zrobiłam, przysięgam! Nie zmieniaj zdania co do mnie! - przerwała mu w połowie zdania.
- Nie o to chodzi. Nie przeszkadza mi twoja obecność na treningach. Tylko jesteś dość… dość niezwykła.
- O co ci chodzi? - spytała odrobinę zbita z tropu.
- Od samego początku przyglądam się tobie i widzisz jeszcze nigdy nie widziałem osoby, która miałaby tak wielką pasję do qudditcha a w dodatku w niego nie grała. Jak ty.
- Że co? - Lisa nie mogła więcej z siebie wyksztusić. Tak te słowa ją zdziwiły.
- Myślę, że grałabyś naprawdę świetnie. Znasz się trochę. Biorę pod uwagę to, że stykasz się z nią po raz pierwszy w życiu. I jeszcze jedno. Czy mogłabyś tylko przez chwilę i tylko tu polatać na mojej miotle?
- Ale… przecież ja… ja nie mogę.   Jestem na pierwszym roku!
- Nikt prócz nas się nie dowie. Obiecuję.
- No dobrze.
     Wood podał jej swoją miotłę. Chwyciła ją, wsiadła, odepchnęła się nogami od podłoża i po chwili Lisa już śmigała w powietrzu. To wszystko działo się naprawdę, choć nie mogła w to uwierzyć.     Wiatr powiewał jej włosami jak kasztanową chorągiewką. Wykonała salto, które podpatrzyła od jednego z braci Weasley’ów i parę innych sztuczek. Na sam koniec po prostu obleciała w koło to miejsce i wylądowała z gracją przed właścicielem miotły. Ten nic nie powiedział tylko wpatrywał się w nią z lekko rozdziawioną buzią.
     W samą porę wylądowała bo z szatni zaczęli wychodzić już członkowie drużyny. Wood zdążył jej tylko powiedzieć by nikomu o tym nie mówiła i zniknął jej z oczu. Zobaczyła Harry’ego i razem poszli na śniadanie. Nie obyło się oczywiście bez żarcików Freda i George’a typu: ,,Widzieliście naszemu Woodowi chyba Lisa wpadła w oko” - mówił Fred. ,,Ach te dzieci jak one szybko dorastają” - uzupełniał wypowiedz brata George.
     Lisa ignorowała to bliźniacy zawsze z czegoś lub kogoś żartowali. To było u nich normalne. Zjadła śniadanie w miłej atmosferze, była tak przejęta tym latanie na miotle, że nic nie mogło jej zepsuć humoru. Cały dzień jak dla niej był jak z zaczarowanej bajki.
      Prawie wygadała się Soni i Rosie o lataniu, ale w porę ugryzła się w język. Miła do nich bezgranicznie zaufanie, mogłaby powierzyć im swoje życie, ale obiecała Woodowi. A obietnic się dotrzymuje. Tak powinno być - tak była wychowana. Choć tylko tyle z nauki ciotki było słuszne.


                                                                   ***


     Lisa wstała jeszcze wcześniej niż zwykle. Obudził ją straszny sen, którego teraz nie mogła sobie przypomnieć. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to dzisiaj ma się odbyć mecz Gryffindor kontra Slytherin. . Podekscytowana ubrała się.
     Nagle ogarnął ją ostry ból głowy. Był tak silny, że musiała usiąść na sowim łóżku. Pomyślała, że zaraz minie, bo nigdy nie trwał długo, lecz upłynęło pół godziny i nic. Ból nadal był. Mniejszy niż na początku, ale i tak dokuczliwy.
     Żałowała, że jeszcze nie wiedziała jak się z nim uporać. Zaczęła myśleć czy teraz nie powinna pójść do pielęgniarki. W końcu to stało się dość poważne.
     I jak grom z jasnego nieba przeszła jej głowę myśl, że przecież umówiła się z Rosalie i Sonią. Miły razem kibicować obu drużyną i jeszcze Harry obiecała mu, że będzie na meczu. Nie może ich zawieść. Ta myśl była nawet silniejsza od bólu głowy. Musiała być na meczu choć by nie wiem co się działo.
     Wstała i z tą motywującą myślą zeszła na dół do Pokoju Wspólnego, jak zwykle o tej porze świecącego pustkami. Usiadła w ulubionym fotelu i swoim zwyczajem wpatrywała się w trzaskający ogień w kominku. Siedzenie zaczęło się pod nią zapadać, przymknęła oczy i zasnęła.
Obudził ją ktoś lekko potrząsając.
- Lisa nic ci nie jest? Obudź się! No obudź!
- Nie, nic. Musiałam na chwilę się zdrzemnąć.
     Przetarła oczy i dopiero teraz zobaczyła na sobą pochylone twarze Sonii, Hermiony, Neville’a, a dalej już mniej zaniepokojone Parvati i Lavender. Jej mózg pod wpływem dokuczliwego pieczenia w miejscu blizny, działał o wiele wolniej niż zazwyczaj. Nie rozumiała co to ma znaczyć, więc zapytała:
- Coś się stało? Czemu wszyscy nade mną stoicie?
- Widzisz nie było cię w sypialni… - zaczęła Hermiona.
- Pomyślałyśmy, że pewnie jesteś tu… - dokończyła Sonia
- Znalazły cię nieprzytomną… - mówiła dalej Parvati, a w jej głosie można było usłyszeć dziwną nutę szyderstwa ale także przejęcia i zdenerwowania.
- Dziewczyny podniosły alarm, a w sypialni chłopców byłem tylko ja… - powiedział Neville.
- A teraz okazuje się, że nic ci nie jest – skończyła Lavender, która chyba zbytnio nie przejęła się utratą przytomności przez Lisę.
- Powinnaś pójść do pielęgniarki – zaproponowała Hermiona.
- Nie nic mi nie jest. Dziękuję za troskę.
     Zbiegowisko rozeszło się, Lisa poczekała tylko, aż Sonia się ubierze i razem zeszły na śniadanie do Wielkiej Sali. Po drodze nie poruszały tematu ostatniego wydarzenia. Przejęte Gryfonki szybko zjadły śniadanie.
     Powoli wszyscy uczniowie zaczęli zmierzać na boisko, na mecz. To samo zrobiły także Rosalie, Sonia i Lisa. Zajęły trzy wolne jeszcze miejsca obok siebie. Za niedługo odbędzie się mecz tak przez nie oczekiwany

1 komentarz:

  1. Lisa jak Hermiona w ,,Więźniu Azkabanu" - odważna i belwzględna. :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic