czwartek, 24 grudnia 2015

Życznie świąteczne

Chcę z całego serca życzyć, każdemu czytelnikowi mojego bloga, pogodnych i szczęśliwych Świąt. Niezapomnianego Sylwestra! Udanego, przyszłego nowego 2016 roku!
~ julia dudzik

niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 5. Niechciana zmiana

Piątego sierpnia Lisa obudziła wcześnie rano. Poprzedniego dnia dużo się działo i zmęczona poszła bardzo wcześnie spać, czego skutki teraz odczuwała.

Postanowiła nie zmarnować tego czasu i wysłać Śnieżkę do Ros z prezentem urodzinowym. Kiedy sowa zniknęła jej z oczu nałożyła na siebie szlafrok i po ciuchu, na bosaka, wkradła się na strych. Od swoich urodzin spędzała tam dużo czasu, ale tylko kiedy Mii nie było w domu; od zamieszania z raportem miała dużo pracy i cały czas chodziła rozkojarzona i zamyślona.

Minęły dwa dni zanim Lisa sprawdziła dokładnie wszystkie kartony. W większości były tylko starocie i nic nieznaczące śmieci. Ale znalazła taż kilka bardzo ciekawych rzeczy, jak na przykład pudełko z pierścionkiem, czy drewniana skrzynka zamknięta na klucz. W takich chwilach aż chciało się rzucić jakieś zaklęcie i dziewczynka przeklinała w duchu zakaz używania czarów poza szkołą.

Tego jednak ranka nie miała ochoty na szukanie czy oglądanie fotografii. Usiadła na ciemnym od brudu i kurzu parapecie nie zwracając uwagi na to, że ma sobie jasną piżamę. Wyjrzała przez okno, które wychodziło na ulicę przed domem. Pierwsi przechodnie już się gdzieś spieszyli. Po krótkiej, a może dłuższej chwili zawsze traciła tu rachubę czasu. W końcu zeszła na dół.

Wróciła spowrotem do sypialni i usiadła na łóżku razem ze swoim pamiętnikiem. Chwyciła pióro i zaczęła zapisywać wszystko co działo się poprzedniego dnia.

Wczoraj byłby dzień jak co dzień, gdyby Adams nie przesiedziałby u nas całego popołudnia. Przyszedł przeprosić Mię. Długo razem rozmawiali, ale i ze mną zmienił kilka zdań.

- Chciałem przeprosić – wyznał wytrwale stojąc w drzwiach domu, ubrany w czarodziejskie szaty.

- Wchodź i nie wygłupiaj się – niemal warknęła na niego Mia. – Chcesz dać sąsiadom do zrozumienia, że jestem już do reszty stuknięta, Martin. – Nadal udawała złą, ale oczy jej się śmiały.

- Chciałem przeprosić Ciebie i śliczną młodą damę – powiedział i wręczył mi pięknego, pachnącego bławatka.

Jak dla mnie to już wystarczy na przeproszenie, choć nie wiem czy skruszyło Mię. Chyba dobrze wiedziała co kombinuje, bo kiedy i jej wręczył kwiat, zaprosiła gościa do kuchni. Martin miał najwyraźniej dobrze obmyślane co i jak powinno po kolei iść.

- Nie przedstawiłem się, Martin Adams.

- Lisa Berry – odpowiedziałam, nie ukrywając uśmiechu na twarzy. – A więc jest pan, partnerem Mii, jak to jest? – zapytałam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że wypowiedziałam moje myśli na głos.

- Tak, jesteśmy partnerami – odparł wyraźnie zabawiony moim, cóż powiedzieć, dziecinnym pytaniem. – Nasza praca polega na prawie bezgranicznym zaufaniu sobie nawzajem. Jedna zła decyzja, a oboje możemy tragiczne skończyć, rozumiesz – pokiwałam twierdząco głową na znak, że wszystko jest mi w miarę zrozumiałe. – Teraz może ja zadam tobie pytanie. Lubisz może quidditcha, bo…

- Uwielbiam – przerwałam niegrzecznie. – Nigdy jeszcze nie grałam, bo pierwszaki nie mogą być w domowych drużynach, ale przede wszystkim nie miałam na czym latać. Ale teraz zamierzam się zapisać, bo na urodziny dosłałam miotłę. – Szybko wybiegłam z kuchni i przyniosłam swojego Zmiatacza Siódemkę i pokazałam ją dumna Adamsowi.

- Zmiatacz Siódemka, prawda.

- Tak. Może nie jest to najnowszy model, ale jak dla mnie jest idealna i rozwija dość dużą prędkość – paplałam jakby mnie nakręcili. Przerwał mi dopiero wybuch śmiechu Martina – Co jest? – znowu spytałam dość niegrzecznie i uchwyciłam karcące spojrzenie Mii.

- Zawsze jesteś tak rozmowna i rozgadana? – wyksztusił z siebie.

Zrobiłam się cała czerwona jak burak i miałam chęć zapaść się pod ziemię. Jeszcze nigdy tyle nie trajkotałam bez większego celu. Zawsze byłam tą cichą, spokojną, nieśmiałą, szarą myszką, która potrzebowała czasu na otwartość i bezpośredniość w rozmowie. Nie zdarzyło mi się jeszcze ani razu, aby po kilku minutach znajomość tak się rozgadać i to na dodatek z starszą ode mnie osobą.

- Lisa! Lisa! – powtórzyła moje imię Mia. – Ocknij się proszę z zamyślenia i odnieś miotłę do pokoju.

Kiwnęłam tylko głową na znak zgody. Dała mi wyraźny znak, że chce na osobność porozmawiać z Adamsem. Tak więc nie spiesząc się poczłapałam odłożyć miotłę i ulokowałam się w salonie. Specjalnie wybrałam ten pokój, bo sąsiadowała on prawie bezpośrednio z kuchnią, a dzieliła je tylko cienka ściana, która kiepsko zagłuszał dźwięki rozmów.

Niestety początkowo gipsowy mur dobrze spełniał swoje zadnie i nie przepuszczał dźwięków toczącej się rozmowy. Później jednak zaczęło się robić ciekawiej, gdyż wymiana zdań przerodziła się w kłótnię. Choć to głównie Mia podnosiła głos. Ale ja to mam pecha, bo zdołałam wyłapywać tylko pojedyncze zdania. Na przykład „ Jak to?! ... Powinieneś to zgłosić!... Masz kogoś na myśli?... To możliwe… Bądź czujna i uważaj na siebie… Ty też…”. Trudno to było ułożyć z nich logiczną całość, co jeszcze bardziej wzmogło moją ciekawość.

Po godzinie tej burzliwej rozmowy, ich głosy ucichły postanowiłam więc wrócić do kuchni. Kiedy jednak stanęłam pod drzwiami podsłuchałam, jak Adam mówi do Mii:

- Jeszcze raz proszę uważaj na siebie. I na Lisę, najlepiej gdyby gdzieś wyjechał… - Resztę słów zagłuszyło bicie mojego serca.

CO?! Na co mamy uważać?! Gdzie wyjechać?! O co im chodzi?! Co się dzieje?! W co się wplątali?! – Tyle pytań mnie męczy od wczoraj, bo nie miałam śmiałości zapytać o to Mię.

Im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiam tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mam jakiegoś życiowego pecha. Że przyciągam nieszczęścia jak magnes. Że mam talent do sprowadzania na siebie i bliskie mi osoby kłopotów.

Lisa skończyła pisać i odłożyła pamiętnik na stolik nocny. Zrekonstruowanie na piśmie wczorajszego dnia zajęło jej ponad godzinę, prawie dwie. Zegar wiszący na ścianie wskazywał godzinę za piętnaście ósma. Dziewczyna wzięła rzeczy do ubrania i zamknęła się w łazience, a kiedy wyszła zegar wybijał ósmą.

Kasztanowołosa skierowała się w stronę kuchni, przyrządziła sobie śniadanie. Właśnie dopijała sok dyniowy rozmyślając nad tym samym co rano i wczoraj wieczór, kiedy do pokoju weszła zaspana Mia. Aby się rozbudzić zaparzyła sobie bardzo mocną kawę i usiadła przy stole naprzeciwko Lisy.

Chwilę krępującej ciszy przerwała Those:

- Może chciałbyś spędzić resztę wakacji gdzie indziej? Ostatnio nie miałam dla ciebie za dużo czasu…

- Ale… – przerwała jej Lisa.

- Nie ma żadnego „ale”. Spakuj się. Za godzinę wychodzimy.

Lisa obrażona bez słowa wyszła z kuchni i demonstracyjnie trzasnęła drzwiami do swojej sypialni. Nie chciała stąd wyjeżdżać, do nikogo. Co z tego, że Mii często nie ma w domu? Jej to nie przeszkadza. Nie nudzi się, ani nie czuje samotna. Często, kiedy Mia wracała z Ministerstwa, potrafiły do późna rozmawiać. Those była dla niej kimś ważnym jak mama czy zaufana przyjaciółka. Nie chciała nigdzie wyjeżdżać, dobrze jej tutaj było.

Chcąc nie chcą musiała zacząć się pakować. Udawanie obrażonej księżniczki nie miało sensu. Tak więc do otwartego kufra byle jak wrzucała album, książki, blok, płytę, bibeloty i inne rzeczy jakie były jeszcze porozrzucane po pokoju. Na końcu, do swojej skórzanej torby, włożyła różdżkę i fotografię rodziców. Domknęła kufer silnym kopniakiem, czego potem pożałowała, bo zaczęła ją boleć noga.

Położyła się na łóżku tylko po to, by po dwóch minutach nagle się zerwać. Przypomniała sobie o Śnieżce. Sowa zdążyła już wrócić i teraz drzemała w klatce. Zamknęła delikatnie drzwiczki aby nie przeszkadzać ptaku w śnie.

Chodziła wte i z powrotem po pokoju nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. W końcu Mia zawołała ją, Dziewczyna ubrała trampki i pociągnęła za sobą kufer, miotłę oraz klatkę na wózku. Obie wyszły z domu. Szły w milczeniu, które żadna z nich nie chciała przerywać.

Doszły do ciemnego zaułka, Mia sprawdziła czy nikogo nie ma, po czym wyciągnęła prawą  rękę w której trzymał różdżkę. Może minutę później, z piskiem opon, zahamował, stopę przed nimi, wściekle czerwony trzypiętrowy autobus. Drzwi otworzyły się i stanął w nich pryszczaty chłopak o brązowych włosach i odstających uszach oraz niebieskich oczach. Kiedy ujrzał Mię uśmieszek na jego twarzy znikł.

- O… Dzień dobry, panno Mio Those – rzekł konduktor.

- Witaj, Stan – powiedziała po czym dodała. – Spokój, dzisiaj nie jestem służbowo tylko prywatnie.

Stan wyraźnie odetchnął z ulgą i rzekł:

- Więc zapraszam – wpuścił je do pojazdu i wziął bagaż Lisy. - Stan Shunpike – przedstawił się kasztanowołosej mężczyzna, kładąc kufer i resztę na podłodze autobusu.

- Lisa Berry.

Dziewczyna uchwyciła, że na dźwięk swojego nazwiska na jego twarzy pojawiło się dziwne zaskoczenie, a może tylko tak coś się jej przewidziało.

- Więc dokąd? – skierował pytanie do Mii Stan.

- Wieś Ottery St. Catchpole.

- Słyszałeś, Ernie? – konduktor zwrócił się do kierowcy, po czym dodał w kierunku pasażerów. - Radzę usiąść.

Lisa bez żadnego protestu wykonała jego polecenie. Ta maszyna, to wszystko wydawało jej się dziwne… bardzo dziwne… Zajęła miejsce na jednym z krzeseł i autobus ruszył z zawrotną prędkością.

Cała podróż trwała pół godziny? Godzinę? Półtorej? Lisie ciężko było stwierdzić. Nawet czas wydawał się tutaj dziwny. W końcu przyszedł czas by i one wysiadły. Wylądowały na pobrzeżach jakieś wsi z drogą, a raczej dróżką prowadzącą gdzieś w stronę pól i sadu.

Szły około godziny. Dotarły do domu, który chyba tylko dzięki magii trzymał się i nie zawalił. Mia zapukała do drzwi. Natychmiast pojawiła się w nich pulchna rudowłosa kobieta o oczach koloru ciepłego brązu.

- Wchodzicie. Wchodzicie – prosiła je do środka.

- Dzień dobry – przywitała się Lisa tak jak nakazują tego zasady dobrego zachowania.

- Dzień dobry, Molly. Artur przekazał widomość? – zapytała Mia.

- Tak, tak, oczywiście – zapewniła Molly

Lisa zaciekawiona weszła w głąb kuchni. Była niezwykła. Zupełnie inna niż u Mii. Niewielka i raczej ciasna; jej dużą część zajmował wyszorowany drewniany stół z ośmioma krzesłami. Było tu też okno z widokiem na główną ścieżkę prowadzącą do domu i wydatny kominek z trzema półkami, na których znajdowały się książki kucharskie. W pobliżu był długi, wąski korytarz prowadzący do schodów i reszty domu. Na ścianie wisiał nietypowy zegar kuchenny, który przypominał o codziennych obowiązkach, a nad kominkiem znajdowało się lustro.

Dziewczyna chłonęła wzrokiem, wszystko, co znajdowało się w kuchni, bo była ona magiczna. Nagle zawołała ją Mia i powiedziała:

- Zostaniesz tutaj. Pani Weasley się tobą zaopiekuje. Obiecuję, że wyjaśnię ci wszystko, ale nie teraz…

Lisa zrobiła obrażoną minę, choć ten dom bardzo jej się podobał i chciała tu zostać.

- Dobrze – odpowiedziała i spróbowała się uśmiechnąć z czego wyszedł raczej grymas.

Mia Those wyszła i nic nie zapowiadało aby jeszcze w te wakacje Lisa ją zobaczyła. Teraz odezwała się do niej serdecznie pani Weasley.

- Może zaniesiesz swoje rzeczy do pokoju? Będziesz spała z Ginny w jednym pokoju – uśmiechnęła się i kontynuowała – Drzwi na pierwszym piętrze.

Lisa wspięła się po schodach na pierwsze piętro taszcząc ze sobą kufer i pchnęła drzwi z tabliczką „Ginny”. Okazało się, że jest to mały, ale jasny i przyjemny pokój z widokiem na sad. Ściany obwieszone były plakatami Fatalnych Jędz i Gwenog Jones. Oprócz normalnego łóżka stało też tam jedno rozkładane, na którym ona będzie pewnie spała. Odłożyła bagaż i zamyślona usiadła na łóżku polowym.
~~~~~~ 
Witajcie Kochani!
Rozdział z tygodniowym poślizgiem, wybaczcie.
Uznajmy go za prezent z okazji Mikołajek :)
Następnej notki spodziewajcie 
się pod koniec grudnia
i nie obiecuję, że to będzie rozdział, może coś innego ;)
Zobaczymy na co wena pozwoli.

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic