poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 7. Ukryta natura

Minęło jeszcze kilka minut zanim Lisa wstała z krzesła i odeszła od stolika. Szła prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na ludzi, których potrąca po drodze. Ani na przekleństwa pod jej adresem. Chciała po prostu iść jak najdalej... Dopóki nie zderzyła się z jakąś dziewczyną. Już chciała odejść, bez żadnych przeprosin, kiedy usłyszała znajomy głos:
- Lisa?! Zaczekaj! – krzyknęła za nią Rosalie. Liska zatrzymała się i zaczekała na przyjaciółkę. – A ty co taka zamyślona? – zapytała Ślizgonka.
Gryfonka poczuła jak na jej twarzy rozkwita rumieniec; bardzo się zmieszała na to pytanie. Wiedziała, że na pewno nie powinna mówić nikomu o Bractwie oraz zgromadzeniu, więc szybko przywołała się w myślach do porządku i zaczęła szukać jakiegoś sprytnego alibi.
- Zastanawiam się nad… Tajnikiem wylądowania, używając proszku Fiuu, bez obdzierania sobie kolan, łokci, wybiciu zębów czy złamaniu nosa – wybrnęła jakoś z tej sytuacji. Obdarcie wcześniej kolan teraz wydawało się być bardzo korzystne.
- Acha – zaśmiała się krótko. – No tak, zagaduje, że pewnie dzisiaj po raz pierwszy korzystałaś z proszku Fiuu. Jakie wrażenia?
- Średnio przypadał mi do gustu ten środek podróży. Wolę jednak zwykłą miotłę, bądź mugolskie wynalazki – żaliła się Lisa, co po części było prawdą.
- Przyzwyczaisz się, zobaczysz – pokrzepiająco powiedziała Ros. – Gdzieś się wybierasz? Może mogłybyśmy razem…
- Szukam kogoś – odparła błyskawicznie Berry. Nie miała ochoty na towarzystwo Rosalie, nie żeby jej nie lubiła, ale dziś wolała pobyć sama.
- Szkoda… Draco, też mi gdzieś zniknął…
- Draco? – zapytała Lisa. Nagle przez głowę przebiegło jej tysiące myśli. Jakby naraz zapaliły się miniony czerwonych lampek. Lucjusz Malfoy… Bractwo… Mia... Raport… Ulica Śmiertelnego Nokturnu… Sklep Borgina i Burkesa… Niebezpieczeństwo… Rosalie... Draco! Bingo. Musi z nim pilnie porozmawiać, natychmiast. Jak najszybciej. Jeszcze dziś.
- No… - zaczęła niepewnie Ślizgonka, a Lisa słuchała uważnie. – Był tu jeszcze niedawno… Miałam szukać Milicenty…
- Przepraszam, Ros, ale muszę już iść, umówiłam się... Miło było Cię spotkać. Pa! – pomachała przyjaciółce na pożegnanie. Lisa wiedziała, że jej zachowanie było bardzo dziwne, ale po swoim nagłym pomyśle, nie miła czasu, lepiej odegrać swojej roli.
- Pa! – usłyszała jeszcze w odpowiedzi.
Zniknęła w tłumie. Próbowała wypatrzeć, tak przez nią nielubianej blond czupryny. Szczęście się do niej uśmiechnęło, nie musiała długo szukać. Stał sam, na rogu jakiegoś sklepu, tuż obok ciemnego zaułka. Jakby już na nią czekał.
- Kogo to moje oczy widzą? Lisa Berry. A gdzie zgubiłaś swojego Potterka, tego zdrajcę krwi Weasleya i tę szlamę Granger, co? – powiedział jak tylko dziewczyna stanęła przed nim.
- Też się cieszę, że cię widzę, Malfoy – rzuciła w odpowiedzi.
- Mówi się trudno – odparł, a prawa ręka Lisy niezacznie zbliżyła się do kieszeni płaszcza, w której trzymała różdżkę. – Mam nadzieję, że tym razem nie złamiesz mi nosa w tak prymitywny, mugolski sposób.
- Nie dzisiaj – powiedziała. Wyciągnęła swoją różdżkę, kilka sekund przed Draco i skierowała ją w niego. – Mam ważniejsze rzeczy do załatwienia – przybliżyła się do niego parę kroków.
- Śmiało rzucaj zaklęcie, zobaczymy kogo pierwszego wywalą z Hogwartu. No proszę – dobrze zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nie użyje czarów, nie zaryzykuje wyrzucenia ze szkoły.
   Zwinna Lisa zrobiła dwa susy i od Malfoya dzielił ją tylko cal. Nim chłopak zdążył zareagować magiczny patyk, już był przy jego gardle. Różdżka miała więcej zastosowań, niż mogłoby się wydawać.
- A teraz słuchaj uważnie, bo nie mam z zwyczaju dwa razy powtarzać. – kasztanowowłosa powiedziała to tak jakby mówiła, że niebo jest niebieskie. – Nie mogę zakazać ci spotykać i przyjaźnić się z Rosalie, a szkoda. Ale możemy zawrzeć pewną umowę. Oboje przyjaźnimy się z Ros i nie wchodzimy sobie w drogę. Traktujemy się, jakbyśmy się nie widzieli. Jasne? – przyłożyła różdżkę mocniej do policzka blondyna. – Pytam czy to jest, jasne?
- Tak - odrzekł z lekkim przestrachem.
- To dobrze. Ale jeżeli się dowiem. Jeżeli zobaczę, że jakkolwiek skrzywdzisz Ros to… Powiem krótko, tutaj niestety nie mogę rzucać zaklęć, ale zawsze mogę troszkę uszkodzić tą twoją piękną buźkę. A w Hogwarcie… Strzeż się ciemnych zaułków i korytarzy, tam już nic mnie nie ogranicza… Ta rozmowa ma zostać między nami. Jasne? – zapytała, na co Ślizgon tylko kiwnął nieznacznie głową. Odsunęła się do niego, nadal zachowując ostrożność – Miło się z tobą robi interesy – podsumowała i odeszła pozostawiając wciąż zszokowanego Draco.
Jeszcze chwilę po tym wydarzeniu Lisa odczuwała pewną satysfakcje, że tak dobrze rozegrała sprawę z Malfoyem. Potem dopiero doszło do niej, że zachowała się jak kompletnie inna osoba, przez moment naprawdę pragnęła coś mu zrobić różdżką. To było do niej niepodobne. Owszem, dwa razy już się kłóciła z Draco, raz nawet złamała mu uderzeniem nos, ale nigdy jeszcze nikogo nie zastraszała. Postąpiła niemal jak Ślizgonka i jakaś część jej nadal odczuwała tą Ślizgońską satysfakcje.
    Próbowała głębiej się zastanowić, co nią kierowało, kiedy ktoś nagle złapał ją za rękę. Już chciała się wyrwać, myśląc, że to Draco, gdy spojrzała na napastnika. To był Harry, a za nim stali Ron i Hermiona.
- Idziesz z nami, do Esów i Floresów? Już powinniśmy tam być – zapytał, ale zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie.
- Tak – odpowiedziała Lisa i poczuła na sobie przeszywające spojrzenie Hermiony, ona już wiedziała, że coś jest nie tak.
Cała czwórka szła w stronę księgarni ale nie byli jedynymi osobami, które tam zmierzały. Kiedy podeszli bliżej, ku swojemu zaskoczeniu ujrzeli tłum, który kłębił się przy drzwiach, usiłując dostać się do środka. Powód tego niespodziewanego zainteresowania książkami stał się jasny, kiedy odczytali napis na wielkim transparencie biegnącym przez górne okna:
GILDEROY LOCKHART
będzie podpisywał egzemplarze swojej autobiografii
Moje magiczne ja
dzisiaj, od 12.30 do 16.30
- Możemy go zobaczyć! — zapiszczała Hermiona, a Lisa przeciągle westchnęła. To była ostania rzecz jaką chciałby dzisiaj zrobić. — Przecież to on jest autorem prawie wszystkich książek z naszej listy!
Tłum składał się głównie z czarownic w wieku pani Weasley. W drzwiach stał zafrasowany czarodziej, powtarzający:
- Spokojnie, moje panie… Proszę się nie pchać… Proszę uważać na książki… No proszę…
Harry, Ron,  Hermiona i Lisa wśliznęli się do środka. Długa kolejka wiła się przez cały sklep do miejsca, w którym Gilderoy Lockhart miał podpisywać swoją książkę. Każde z nich złapało egzemplarz „Jak pozbyć się upiora” i znalazło w ogonku resztę Weasleyów, stojących tam z panem i panią Granger.
- O, jesteście już, to dobrze — ucieszyła się pani Weasley. Była nieco zadyszana i nieustannie poprawiała włosy. — Za minutę go zobaczymy…
Gilderoy Lockhart pojawił się dostojnym krokiem, usiadł przy stoliku otoczonym swoimi wielkimi fotografiami, które mrugały i szczerzyły do publiczności olśniewająco białe zęby. Prawdziwy Lockhart miał na sobie wyjątkowo niebieską szatę (co na myśl Lisie przysunęło, ulubiony stój Mii), która wspaniale współgrała z jego oczami; spiczasta tiara czarodzieja, osadzona na pofalowanych włosach, była zawadiacko przekrzywiona.
Niski, wyglądający na drażliwego, jegomość tańczył wokół stolika robiąc zdjęcia wielkim czarnym aparatem, z którego za każdym naciśnięciem migawki strzelał oślepiający flesz i buchały kłęby purpurowego dymu.
- Z drogi, ty tam! — warknął na Rona, cofając się żeby mieć lepsze ujęcie. — Pracuję dla „Proroka Codziennego”.
- Też mi coś — mruknął Ron, rozcierając stopę, na którą mu nadepnął fotograf.
   Gilderoy Lockhart to usłyszał. Spojrzał, zobaczył Rona... I wtedy zauważył Harry’ego. Wytrzeszczył oczy. A potem zerwał się na nogi i zawołał:
- Czy to możliwe? Harry Potter?
Tłum rozstąpił się. Zaszumiało od podekscytowanych szeptów. Lockhart podbiegł do nich. Lisa odruchowo chwyciła czarnowłosego za rękę, nie chcąc go nigdzie puścić. Po chwili jednak zorientowała się, że wszystkie spojrzenia, włącznie z tym należącym do Harry’ego, się w nią wpatrują. Puściła więc rękę Pottera, a na jej twarzy wypłynęły rumieńce. Lockhat chwycił Harry’ego za ramię i wyciągnął na środek. Rozległy się oklaski i wiwaty. Harry zrobił się czerwony jak burak, kiedy Lockhart uścisnął mu dłoń i trzymał ją długo, potrząsając, żeby fotograf, który szalał wokoło, spowijając Lisę oraz Weasleyów chmurą dymu, zrobił im zdjęcie.
Kiedy w końcu puścił rękę Harry’ego, chłopiec próbował się wycofać ich stronę, ale Lockhart zarzucił mu rękę na ramiona i przyciągną do swojego boku.
- Panie i panowie! — zawołał, uciszając tłum drugą ręka. — Cóż to za niezwykła chwila! Najlepsza chwila na złożenie pewnego oświadczenia, nad którym zastanawiałem się od pewnego czasu! Kiedy ten oto młodzieniec wkroczył dziś do Esów i Floresów, zamierzał jedynie kupić moją autobiografię, którą teraz chciałbym mu wręczyć… za darmo, rzecz jasna. — Tłum znowu okazał swoją radość — Nie miał pojęcia — ciągnął Lockhart, wstrząsając Harrym, aż okulary zjechały mu na czubek nosa — że wkrótce otrzyma o wiele, o wiele więcej niż książkę „Moje magiczne ja”. On i jego koledzy szkolni naprawdę otrzymują moje prawdziwe, magiczne ja. Tak, panie i panowie, mam wielką przyjemność i zaszczyt oznajmić, że we wrześniu obejmuję stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie!
Jego słowa wywołały burzę oklasków i wiwatów. Tłum zaczął zasłaniać Lisie postać Harry’ego ugiętego pod stosem książek. Jej także ktoś wcisnął wieżę dzieł Lockharta. Razem z Ronem i Hermioną zaczęła wypatrywać Harry’ego. Dostrzegli go w jednym z ciemnych kątów, gdzie stał z Ginny i… Draco. Kasztanowłosa zacisnęła usta w wąską kreskę. Postanowiła się nie mieszać do wymiany zdań do której zaraz dojdzie.
- Ach, to ty — powiedział Ron, patrząc na Malfoya jak na coś obrzydliwego, co przywarło mu do podeszwy. — Założę się,  że zaskoczył cię widok Harry’ego tutaj, co?
- Nie aż tak, jak widok ciebie kupującego coś w sklepie, Weasley — odciął się Malfoy. — Twoi starzy musieli chyba z miesiąc głodować, żeby ci kupić tyle książek.
   Ron zrobił się czerwony na twarzy. Wrzucił swoje książki do kociołka i natarł na Malfoya, ale Lisa i Hermiona złapali go w porę za marynarkę.
- Ron! — rozległ się głos pana Weasleya, który przedzierał się ku nim z Fredem i George’em. — Co ty wyrabiasz? Tu można zwariować, wychodzimy.
- No, no, no… Artur Weasley.
   To był pan Malfoy. Stanął z ręka na ramieniu syna, uśmiechając się identycznie jak on. A tuż obok niego… Zmieszana Rosalie.
- Witam, Lucjuszu — powitał go chłodno pan Weasley, skłoniwszy lekko głowę.
- Mówią, że macie dużo roboty w ministerstwie. Te wszystkie inspekcje, interwencje, rewizje… Mam nadzieję, ze płacą wam za nadgodziny?
Sięgnął do kociołka Ginny i spośród błyszczących tomów Lockharta wyjął stary, zniszczony egzemplarz „Wprowadzenia do transmutacji dla początkujących”.
- Jak widać, chyba nie — oznajmił. — Powiedz mi, Weasley, jaką masz korzyść z hańbienia tytułu czarodzieja, skoro nawet ci za to dobrze nie płacą?
   Pan Weasley poczerwieniał jeszcze bardziej niż wcześniej Ron.
- Mamy bardzo różne pojęcie tego, co hańbi czarodzieja, Malfoy — odpowiedział.
- Najwyraźniej — rzekł pan Malfoy, kierując swoje blade oczy na pana i panią Granger, którzy przyglądali mu się uważnie. — To towarzystwo, w którym przebywasz, Weasley… A ja myślałem, że twoja rodzina nie może już stoczyć się niżej…
Kociołek Ginny przewrócił się z łoskotem, kiedy pan Weasley rzucił się na pana Malfoya, popychając go na półkę z książkami. Tuziny ciężkich ksiąg z zaklęciami zwaliły się wszystkim na głowy, Fred i George wrzasnęli: „Dołóż mu, tato!”, pani Weasley krzyknęła: „Nie, Arturze, nie!”, tłum cofnął się gwałtownie, zwalając kilka następnych półek z książkami. Jeden ze sprzedawców zawołał: „Panowie, proszę… proszę!” — a po chwili ponad tym wszystkim zagrzmiał głos: „Dość tego, chłopaki, dość tej bójki… ”
   Przez morze książek kroczył ku nim Hagrid. W jednej chwili rozdzielił pana Weasleya i pana Malfoya. Pan Weasley miał rozcięta wargę, a pan Malfoy miał oko podbite przez opasły tom „Encyklopedii muchomorów”. Wciąż trzymał wyświechtany podręcznik transmutacji. Odrzucił go, oczy mu płonęły złością.
- Proszę… oto twoja książka, dziewczyno… najlepsza, na jaką stać twojego ojca…
Wyrwał się z uścisku Hagrida, skinął na syna oraz na Ros i cała trójka opuściła księgarnię.
- Trzeba go było potraktować jak zdechłego szczura, Arturze — rzekł Hagrid, prawie unosząc pana Weasleya w powietrze, podczas gdy ten usiłował doprowadzić się do porządku. – To parszywe zgniłki, wszyscy o tym wiedzą. Pamiętaj jak któryś z Malfoyów coś do ciebie mówi, to go nawet nie słuchaj. Zła krew, ot co. No dobra, zabierajmy się stąd.
Sprzedawca sprawiał wrażenie, jakby chciał ich zatrzymać, ale sięgał Hagridowi zaledwie do pasa, więc chyba się rozmyślił. Wyszli na ulicę; Grangerowie trzęśli się ze strachu, a pani Weasley dygotała z furii.
- Wspaniały przykład dla dzieci… brać udział w bijatyce w miejscu publicznym… co sobie musiał pomyśleć Gilderoy Lockhart…
- Był zachwycony — powiedział Fred. — Nie słyszałaś, co mówił, jak wychodziliśmy? Prosił tego faceta z „Proroka Codziennego”, żeby wspomniał o tej bójce w swoim sprawozdaniu… to przecież świetna reklama…
Ale wszyscy mieli dość markotne miny, kiedy dotarli do Dziurawego Kotła, gdzie znaleźli kominek, którym Harry, Lisa i Weasleyowie mieli powrócić do Nory za pomocą proszku Fiuu. Pożegnali się z Grangerami, którzy przez pub wracali do świata  mugoli. Pan Weasley zaczął ich wypytywać, jak działają przystanki autobusowe, ale szybko umilkł, kiedy spojrzał na swoją żonę.
   Jeszcze przed podróżą Lisa  usłyszała za sobą głosy bliźniaków skierowane do niej:
- Może powinnaś podróżować między nami? - zaczął Fred,
- Tak, dobry pomysł. Jeden ją popchnie, a drugi załapie – dokończył George.
- Ha, ha… Jednak nie skorzystam z waszej propozycji i pójdę przed wami – podsumowała.
Tak też zrobiła, jednak tym razem podczas podróży łokcie trzymała przy sobie, a kiedy lądowała ustała na obu nogach.
***
Dni mijały nieubłaganie. Już jutro początek roku szkolnego. Lisa siedziała zaszyta w pokoju Ginny łapiąc popołudniowe promienie słońca i zapisując minione wydarzenie w pamiętniku.
Koniec wakacji z dnia na dzień się zbliża… Już jurto jest 1 września. Nie wiem czy się cieszyć czy smucić. Tutaj jest wspaniale, nie dziwię się, że Ron tak chętnie wraca do domu na wakacje.
Jednak wciąż nurtują mnie te same pytania. Prawie bezustannie zastanawiam się co właściwie stało się podczas rozmowy z Draco. Ale kiedy usiłuje to sobie poukładać w głowie jest tak jakby to była jedna, wielka dziura. Często rozmyślam także o Bractwie i Zgromadzeniu. Co noc męczą mnie koszmary z nimi związane… Chyba to są zwykłe sny, nie wizje, ale ciężko mi stwierdzić… I to mnie denerwuje.
Stałam się nadwrażliwa, każdy głośniejszy dźwięk, nagły ruch za oknem wzbudzają we mnie lęk i niepokój. Spinam się bądź drżę, kiedy czuję czyjąś obecność za plecami. Niechętnie zostaję sama w jakiś pomieszczeniu, a na wewnątrz przechadzam się tylko z chłopakami.
Harry, Ron, Fred i George są wspaniali. Przy nich na chwilę się odprężam. Udają, że nie zwracają uwagi na moje dziwne zachowanie. Tylko raz Ron zapytał mnie czemu jestem taka spięta, za co dostał po głowie od Freda… Właśnie Fred… I on się zmienił, cały czas raczy mnie swoimi żartami oraz kąśliwymi uwagami, ale jest bardziej opiekuńczy w stosunku do mnie niż wcześniej… Zaczęło się od moich zdartych kolan na Pokątniej. Później jeszcze jak zakrztusiłam się herbatą, on poklepał mnie po plecach. Poślizgnęłam się na schodach - spytał czy wszystko w porządku i prawie nie pozwolił mi latać na miotle. Kiedy pomagałam w obiedzie także chciał się przyłączyć, ale pani Weasley go wygoniła… No i broni mnie przed wszystkim pytaniami o moje zachowanie…
W każdej z tych sytuacji był inny, nawet ton jego głosu. W końcu nie wytrzymałam i tydzień po jego „nawróceniu” zapytałam go na osobności:
- Czemu jesteś taki, jak to nazwać, opiekuńczy w stosunku do mnie? Wcześniej taki nie byłeś.
Nic nie odpowiedział. Udał, że nie usłyszał pytania, a niedługo potem już ktoś go zawołał. Jednak Dosłyszałam jak wyszeptał „Za bardzo ją przypomina…” Ale kogo? Kim jest ta „ona”? Nie miałam okazji zapytać, bo później pilnował abyśmy przypadkiem znowu nie znaleźli się sami.
Wszystko się komplikuje… Próbowałam pociągnąć za język George’a. Bądź co bądź, kto będzie lepiej znał Freda, niż brat bliźniak? Jednak i on milczy jak zaklęty. Nie dane jest mi poznać tożsamości owej „jej”.
    Tak na marginesie nie tylko ja i Fred zachowujemy się inaczej. Ginny także. Ma jakiś swój pamiętnik, którego nie pozwala nikomu dotykać. Dużo czasu spędza na pisaniu w nim.
Na dzisiejszy wieczór pani Weasley ma zamiar przygotować wspaniałą kolację i ulubiony deser Harry’ego – karmelowy budyń. Fred i George planują pokaz sztucznych ognii doktora Filibustera i chcą mnie przekonać żebym pokazała kilka moich obrazków, a wszystko dlatego, że niedawno George przyłapał mnie jak usiłowałam narysować gnoma. I wymusił pokazanie części szkiców. Uznał, że są one bardzo dobre i od tego czasu, zaprząta mi nimi głowę…
Ktoś ją zawołał. Odłożyła pióro oraz pamiętnik i zeszła na dół. Okazało się, że to tylko jakieś głupie wygłupy bliźniaków. Nie chciało jej się już wracać do dalszego pisania, więc przyłączyła się do wygłupiających się chłopców.
Wieczorem wszystko poszło bardzo dobrze; tak jak miało być. Sztuczne ognie doktora Filibustera wypełniły całą kuchnię czerwonymi i niebieskimi gwiazdami, które przynajmniej przez godzinę odbijały się od sufitu i ścian. Lisa dała się nawet przekonać i pokazała kilka swoich obrazków.
    W końcu przyszedł czas na ostatni kubek gorącej czekolady i trzeba było kłaść się spać. Następnego ranka dość długo trwało, zanim byli gotowi do drogi. Wstali o pianiu koguta, ale jakoś wciąż było coś do zrobienia. Pani Weasley miotała się po domu w ponurym nastroju, szukając zapasowych skarpetek i piór, wszyscy co chwila wpadali na siebie na schodach, w niekompletnych strojach i z kawałkami tostów w rękach, a pan Weasley cudem uniknął złamania nogi, kiedy dźwigając przez podwórko kufer Ginny, potknął się o samotnego kurczaka.
Lisa nie mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób w jednym małym samochodzie zmieści się dziewięć osób, siedem kufrów, trzy sowy i szczur. Nie wiedziała, rzecz jasna, że pan Weasley wyposażył swojego forda anglię w kilka nowych wynalazków.
- Molly nie musi o tym wiedzieć — szepnął do Harry’ego i Lisy, otwierając bagażnik, który powiększył się w zaczarowany sposób tak, że wszystkie kufry zmieściły się bez trudu.
W końcu wszyscy zapakowali się do samochodu. Pani Weasley zerknęła do tyłu, gdzie Lisa, Harry, Ron, Fred, George i Percy siedzieli zupełnie wygodnie, i powiedziała:
- Ci mugole chyba potrafią więcej, niż nam się wydaje.
Ona i Ginny zajęły przednie siedzenie, obok kierowcy, które rozciągnęło się tak, że przypominało ławkę z parku.
- Jak się patrzy z zewnątrz, nie ma się pojęcia, że w środku jest tyle miejsca, prawda?
Pan Weasley uruchomił silnik i wyjechali na drogę. Lisa odwróciła się, żeby rzucić ostatnie spojrzenie na Norę, ale nie miała czasu pomyśleć, kiedy tu wróci, bo samochód cofnął się na podwórko: George zapomniał swojego pudła ze sztucznymi ogniami doktora Filibustera. Pięć minut później zatrzymali się ponownie, tym razem jeszcze przed bramą, żeby Fred mógł pobiec do domu po swoją różdżkę. Już byli na szosie, kiedy Ginny jęknęła, że zostawiła swój pamiętnik. Kiedy w końcu wgramoliła się do samochodu, było już trochę późno i wszyscy zaczęli się denerwować. Pan Weasley spojrzał na zegarek, a potem na swoją żonę.
- Molly, kochanie…
- NIE, Arturze.
- Nikt nie zobaczy. Ten mały guzik to Dopalacz Niewidzialności... raz dwa wzbijemy się ponad chmury… i będziemy za dziesięć minut na miejscu, a nikt nie będzie na tyle mądry, żeby…
- Powiedziałam NIE, Arturze. Nie w biały dzień.
Na King’s Cross dotarli kwadrans przed jedenastą. Pan Weasley pobiegł przez ulicę, żeby przyprowadzić wózki bagażowe i wszyscy popędzili na dworzec. Dotarli między peron dziewiąty, a dziesiąty.
- Najpierw Percy — oznajmiła pani Weasley, zerkając nerwowo na wielki zegar nad głową, który pokazywał, że mają tylko pięć minut, żeby niepostrzeżenie zniknąć za barierką.
Percy ruszył śmiało prosto na żelazna barierkę i zniknął. Następnie zniknął pan Weasley, a po nim Fred i George. Po bliźniakach postanowiła iść Lisa, ruszyła na ścianę i zniknęła. Już po chwili owijała ją para i dym z pociągu. Pan Wesaley wraz George’em pomogli jej wnieść kufer do pociągu.
Lokomotywa zagwizdała donoście pospieszając spóźnialskich, stojących jeszcze na stacji. Zaraz po tym pociąg ruszył. Lisie pozostało już tylko znaleźć miejsce, w którymś przedziale, co wydawało się łatwiejsze niż rok wcześniej. Przynajmniej znała już niektóre osoby. Postanowiła poszukać przedziału Sonii. Szybko ją znalazła. Okazało się, że siedzi sama, więc się dosiadła.
Przyjaciółki rozmawiały przez dłuższy czas o tym co robiły od ich ostatniego spotkania, czy prezenty urodzinowe przypadły obu do gustu i o wielu innych mniej istotnych rzeczach. Po długiej rozmowie Lisa pożegnała na chwilę Sonię. Poszła poszukać Harry’ego, Rona i Hermiony.
    Sprawdziła już kilka przedziału, kiedy wpadli na nią Fred i George z chytrymi uśmiechami. Dziewczyna już wiedziała, że musieli coś przeskrobać.
- Czekajcie! Nie widzieliście Rona, Harry’ego…?
- Nie… - odparli szybko i pobiegli dalej.
Nie mięły dwie minuty, a w korytarzu wagonu pojawił się zdyszany i czerwony Percy.
- Nie wiedziałaś Freda i George’a? – wykrztusił.
Lisa przecząco pokręciła głową. Z bliźniakami łączyła ich niepisana umowa, że swoich się nie wydaje. Dobrze wiedziała, że i oni by tak zrobili w jej przypadku. Prefekt ruszył dalej, a dziewczyna zaczęła sprawdzać kolejne przedziały.
    W jednym z przedziałów, pod koniec trzeciego wagonu, znalazła Hermionę. Ona jednak także nigdzie nie widziała chłopaków. Podróż zbliżała się ku końcowi. Lisie nie pozostało nic innego jak powrócić do swojego przedziału i przebrać się w szaty szkolne.
Niedługo potem pociąg już hamował na stacji. Uczniowie zaczęli falami wychodzić na zewnątrz, a wraz z nimi kasztanowowłosa Gryfonka. Teraz, inaczej niż rok wcześniej, miała do szkoły dojechać bryczką a nie płynąć łódką.
Szła więc za innymi starszymi uczniami, przepchała się na przód, w kierunku ciemnej drogi przy stacji Hogsmeade.
Miało tu stać coś koło setki dyliżansów bez koni, które zawsze zabierały do zamku wszystkich studentów powyżej pierwszej klasy. Lisa zerknęła szybko na nie i odwróciła się by rozglądnąć się za kimś znajomym, po czym w zwolnionym tempie spojrzała w ich kierunku... Bryczki nie były wcale pozbawione koni. Między uchwytami bryczek stały jakieś stworzenia. Gdyby miała je jakoś nazwać, przypuszczała, że nazwałaby je końmi, chociaż miały w sobie też coś gadziego. Były całkowicie pozbawione ciała; ich czarna skóra przylegała ściśle do szkieletów, z których każda jedna kość była widoczna. Miały trochę smocze głowy, w których osadzone były białe, pozbawione źrenic oczy. Z obu stron każdego z nich wyrastały skrzydła - olbrzymie, czarne, skórzaste skrzydła, które wyglądały, jakby należały do gigantycznych nietoperzy...

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 6. Bractwo Cienia

Lisa zamyślona siedziała na łóżku, dopóki drzwi nie oznajmiły skrzypnięciem, że ktoś stoi w progu. Podniosła wzrok i ujrzała rudą, piegowatą, brązowooką, chudą, niewiele od niej niższą dziewczynkę. Owa nowo przybyła przystanęła, przez chwilkę przyjrzała się swojemu gościu i podeszła w stronę łóżka.
- Cześć! Jestem Ginny Weasley.
- Lisa Berry… Koleżanka Rona – powiedziała kasztanowowłosa po namyśle.
Po krótkiej, dość niezręcznej chwili ciszy dziewczyny zaczęły rozmawiać. Najpierw Ginny dociekała skąd Lisa zna się z Ronem. To sprawiało, że dziewczyna miała małe kłopoty. Z Ronem nie spędzała dużo czasu. Tylko w święta grali razem w czarodziejskie szachy, ponieważ Weasley uważał ją za „godnego przeciwnika”. Na szczęście tyle wystarczyło. Potem rozmawiały jak to jest żyć z rodzeństwem; Ginny opowiadała o Charlim i Billim (to najbardziej ciekawiło Lisę), następnie ona o Liv i Tomie. Kiedy temat rodzeństwa się wyczerpał, opowiadały sobie nawzajem żarty i śmieszne historie z życia wzięte.
    Siedziały tak dopóki pani Weasley nie zwołała ich na obiad. Obie zeszły, a raczej zbiegły po schodach na dół. Przy stole byli już wszyscy, roześmiani Fred i George, Percy, Ron oraz… Harry! Czarne, rozczochrane włosy, zielone oczy, okulary… To na pewno był on.
Lisa przysiadła na jednym z wolnych krzeseł, jak najbliżej Pottera. Nie ukrywała, że poczuła się oszukana. Chłopak mówił, że wakacje spędza u wujostwa, a teraz widzi go tutaj. Obiecał że będzie pisał, a nie odpowiadał na jej listy. Bardzo się o niego martwiła. Czy był tutaj przez całe wakacje? W złości tak mocno zacisnęła usta, że prawie przegryzała sobie wargę.
Obiad ledwo tknęła, chociaż był przepyszny i pani Weasley chciała jej wcisnąć jeszcze dokładkę, ale od mówiła. Nie odzywała się; wszyscy mogą myśleć, że jest bardzo nieśmiała, co po części byłoby prawdą, ale nie teraz.
Po skończonym posiłku poczekała na chłopaków. Dobrze wiedzieli, że będzie chciała z nimi porozmawiać. Poszli do pokoju Rona. Kiedy tylko drzwi się zamknęły Lisa zaczęła:
- Widzę, że wspaniały Harry Potter ma głęboko gdzieś składane obietnice. Nie ma potrzeby zawracać sobie głowy jakąś tam kuzynką. Niech się martwi. Niech wysyła sowy. Co?! – dziewczyna wybuchła. Nawet nie wiedziała, że tak potrafi. Nagle uwolniły się w niej pokłady ironii, sarkazmu i niepohamowanej złości.
Przez chwilę Ron i Harry milczeli, po czym odezwał zmieszany Potter. Zaczął wyjaśniać, choć sam nie wiedział czemu jego kuzynka tak się denerwowała. Opowiedział jej o Zgredku, o jego ostrzeżeniu, o rozwalonym torcie ciotki, liście z ministerstwa oraz o tym jak Ron, Fred i George pomogli mu uciec z domu latającym samochodem.
- Prawie zapomniałem – dodał na koniec. – Zgredek zabrał wszystkie lisy jakie do mnie wysyłaliście.
- Ohh… - westchnęła Lisa. – Przepraszam Harry… Ja wysłałam do ciebie list, bo mnie też odwiedził skrzat domowy, tylko że z Hogwartu. Pytał o ciebie i mówił o wielkim niebezpieczeństwie. Czy możliwe, że wspomniały o tym samym?
- Możliwe – odparł Harry.
- A. I podejrzewamy że Zgredek jest skrzatem domowym Malfoy’ów – dopowiedział Ron. Podczas rozmowy prawie wcale się nie odzywał i Lisa niemal zapomniała o jego obecności w pokoju.
    Niedługo potem opuściła pokój Rona i zeszła do sypialni Ginny. Dziewczynki akurat nie było. Postanowiła rozpakować część swoich rzeczy.
Do wieczora czas spędziła z rudowłosą, rozmawiając i spacerując po ogrodzie. Wieczorem była tak głodna, że zjadła prawie pół tuzina kanapek. Była bardzo zmęczona, więc położyła się spać zaraz po kolacji.
  Rano obudziły ją letnie promienie słońca i wiejska cisza, inna niż mieszczańska. Kasztanowowłosa miała ochotę otworzyć okno i wyjrzeć na zewnątrz, ale przypomniała sobie, że w łóżku obok śpi jeszcze Ginny. Wymknęła się więc cicho z pokoju i zeszła do kuchni. Zastała tam panią Weasley.
- Już nie śpisz? Wcześnie wstajesz, kochanie – powitała ją z uśmiechem na twarzy. Lisa odnotowała sobie, że zwróciła się do niej „kochanie”.
- Zazwyczaj tak wstaję… Mogę jakoś pani pomóc? – zaoferowała się.
- Tak. Przypilnujesz bekonu… Albo możesz iść po jajka do kurnika. Co wybierasz?
- Mogę iść po jajka.
    Wyszła do ogrodu i znów uderzyła ją ta dziwna wiejska cisza. Słyszała wszystko dokładnie: szum liści w pobliskim sadzie, ospałe gdakanie kur, czy skradające się gromy (Ginny opowiadała jak Fred, George, Ron i Harry odgnamiali niedawno ogród). Nie była przyzwyczajona do takich dźwięków; w domu, w Londynie przywykła do odgłosów jeżdżących aut, ciężarówek, autobusów, tramwajów, klaksonów sfrustrowanych kierowców, wycia syren i całego miejskiego gwaru.
    Tak jak ją o to poproszono, Lisa przyniosła cały koszyk jajek (kury chciały z nią współpracować). Pomogła, także w przyszykowaniu śniadania i nakryciu do stołu. Po dłuższej też chwili pozornego spokoju, zaczęli pojawiać się inni domownicy. O dziwo jako pierwsi zjawili się bliźniacy; byli pochłonięci rozmową między sobą. Po nich pojawili się Ron z Harrym, później Percy, a na końcu Ginny. Zjawił się także pan Weasley. Najwyraźniej wrócił z nocnej zmiany, bo Ron szepnął jej na ucho:
- To mój tata… - tyle tylko zdołała usłyszeć, bo Molly Weasley zaczęła z nim rozmawiać. I wszystko byłoby dobrze gdyby Lisa nie usłyszała swojego imienia...
- A i wczoraj była u nas Mia… Przyprowadziła ze sobą Lisę.
    Pan Weasley wydawał się być zadziwiony, a jego synowie wymienili znaczące spojrzenia. Przebiegł wzrokiem po zebranych przy stole osobach i zatrzymał się przy chudej dziewczynce o kasztanowych włosach. Wpatrywał się w nią długo, ale nic nie powiedział.
    Teoretycznie śniadanie minęłoby już bez większych niespodzianek gdyby nie mała płomykówka, która z przywiązanym do nóżki listem, wleciał przez okno i wylądowała tuż przed talerzem Lisy. Dziewczyna odwiązała przesyłkę i zaczęła czytać:
Kochana Liso!
    Przepraszam Cię bardzo za wczorajszy dzień. Wiem, że nie chciałaś nigdzie jechać i zostawać u państwa Weasley’ów, ale musiałaś. Ja musiałam…
    Wplątałam się z Martinem w niezłe tarapaty. Ale co się stało to się nie odstanie. Nie jest to temat na listy. Musimy porozmawiać w cztery oczy. Może spotkamy się na Pokątnej, gdy będziesz kupować książki? Napisz proszę kiedy, ja się dostosuję.
Mia
PS. Jeszcze raz przepraszam. Mam nadzieję, że za niedługo to zrozumiesz.
Lisa jeszcze kila razy przewertowała wzrokiem list, szukając jakieś ukrytej wiadomości, ale nic nie znalazła. Tylko prośbę o spotkanie.
    Z dziwnego zamyślenia wyrwał ją głos Freda:
- Lisa idziesz z nami polatać, na wzgórzu?
- Tak, tylko zabiorę miotłę – odparła.
    Była wdzięczna. Nie wiedział czy to był spontaniczny ruch chłopaka, czy zaplanowane zagranie. Miała jednak pewność, że z czego by to nie wynikało uwolniło ją od ciekawych spojrzeń, ale nie od wyjaśnień. Przebrała się więc w letni strój i chwyciła miotłę.
    W kuchni czekali już Fred, George, Ron oraz Harry. Razem wdrapali się na wzgórze osłonięte drzewami. Szli w milczeniu, które dla dziewczyny sugerowało za dużo i było (choć to nielogiczne) za głośne. Kiedy dotarli na miejsce rozłożyli się na trawie i padło to długo oczekiwane pytanie:
- Od kogo był ten list? – odważył się zapytać George.
- Nie powinno was to interesować – odparła przekornie, nie miał ochoty na zwierzenia.
- Nawet mi nie powiesz? – zaczepnie zaczął Harry.
- Tobie tym bardziej – puściła do niego oczko i cicho się zaśmiała.
- Chłopaki to nic nie da i tak nam nie powie. Bardzo uparta z niej osoba – posumował Fred. – Lepiej zagrajmy dwa na dwa w Quidditcha. Lisa będziesz sędzią?
- Dlaczego ja!? – oburzyła się. Fakt była dziewczyną, ale to jawna dyskryminacja.
- No wiesz… - zaczął Ron. – Nasza nauka latania nie była zbyt długa – ciągnął mając na myśli wypadek Neville’a.
- Ty także nie długo się uczyłeś – przypomniała.
- Ala ja… ten… Bracia mnie nauczyli jeszcze zanim zacząłem chodzić do szkoły. A ty mieszkałaś u mugoli.
- Może zobaczymy kto lepiej lata? – zasugerowała.
    I po chwili Lisa już była w powietrzu. Ograniczały ją tylko drzewa. Ale to dawało też więcej możliwości zwrotów. Czuła się nawet lepiej niż pod czas swojego pierwszego lotu w pierwszej klasie. Przez chwilę zastanowiła się co może, co umie zaprezentować.
    Zrobiła ósemkę i ostry slalom między jabłoniami oraz beczkę, po czym z gracją wylądowała przed zdziwionymi towarzyszami. Zsiadła z miotły i nonszalancko poprawiła lekko pogmatwane pasma włosów. Cóż, ten widok rekompensował późniejszy trud rozczesywania kołtunów.
- Ty powinnaś być w drużynie! Masz talent! Gdzie się tak nauczyłaś? - przekrzywiali jeden drugiego, aby później zamilknąć.
- Zaskoczeni? – uśmiechnęła się zadziornie. – No cóż, z racji braku miotły i odpowiedniego wieku nie mogłam być w drużynie… - zawahała się czy powiedzieć chłopcom, że leciała na miotle drugi raz w swoim życiu, ale uznała, że nie kopie się leżącego. I tak dała im dziś niezły popis. – Poza tym drużyna jest już w komplecie.
- Posłuchaj – zaczął Fred. – Ponoć Alicja Spinnet ma zrezygnować z grania tego roku. Wspomniała, że coś rodzice… A, nie ważne. W każdym razie zwalnia się pozycja ścigającej, więc mogłabyś się zgłosić. Jesteś bardzo zwinna, nadajesz się.
- Zastanowię się – odparła udając dość obojętną, ale tak naprawdę niezmiernie się cieszyła. – A wracając do początku naszej dyskusji, możemy przecież grać na zmianę.
    Zrobili tak jak zasugerowała. Na zmianę grali jabłkami. Spędzili tak prawie pół dnia. Lisa czuła, że nie będzie się tu nudzić.
Pewnego słonecznego poranka, mniej więcej pięć dni po jej przybyciu do Nory, Lisa dostała wiadomość z Hogwartu. Zeszła na śniadanie, słysząc kroki schodzących z góry chłopców. W kuchni zastała Ginny i państwo Weasley’ów. Zaraz po niej do kuchni wszedł Harry z Ronem i kiedy tylko rudowłosa ujrzała Pottera, miska z owsianką wypadła jej z rąk na podłogę. Zawsze tak się działo kiedy on wchodził do pokoju. Lisa usiadła i wzięła jeden z tostów jakie podała jej i Harry’emu pani Weasley.
- Listy ze szkoły – powiedział pan Weasley podając Lisie, Harry’emu i Ronowi jednakowe koperty z żółtawego pergaminu zaadresowane zielonym atramentem. – Dumbledore już wie, że tu jesteście Harry i Liso… Co za człowiek, przed nim nic się nie ukryje… Wy też dostaliście listy – dodał na widok bliźniaków, którzy wmaszerowali do kuchni w piżamach.
    Przez kilka minut było bardzo cicho, kiedy cała piątka czytała swoje listy. Lisa pobieżnie przeczytała notkę informującą, że tak ja w tam tym roku ma odjechać pociągiem ze stacji King’s Cross pierwszego września. Do listu dołączona była także lista książek, na ten rok szkolny. Było na niej aż siedem książek niejakiego Gilderoya Lockharta i ,,Standardowa księga zaklęć (2 stopień)" Mirandy Goshawk.
Lisa, kiedy skończyła, czytać, zerknęła na listę Freda, który zerkał do Harry’ego. On także miał wypisane wszystkie książki Lockharta.
- Tobie też napisali, żebyś kupił te wszystkie książki Lockharta! – zawołał Fred skończywszy czytać listę Harry’ego. – Nowy nauczyciel obrony przed czarną magią musi być jego fanem… Założę się, że to czarownica – w tym momencie ucichł uchwyciwszy spojrzenie matki i zajął się śniadaniem.
- Nie wiem, czy będzie nas na to stać – rzekł George, rzucając krótkie spojrzenie na rodziców. – Książki Lockhatara są bardzo drogie…
- Jakoś sobie poradzimy – mruknęła pani Weasley, ale wyglądała na zatroskaną. – Mam nadzieję, że większość rzeczy dla Ginny kupimy z drugiej ręki.
- Och, to ty idziesz w tym roku do Hogwartu? – zapytał Harry Ginny.
    Gdyby siedział bliżej Lisy, dostałby pewnie od niej niezłego kopniaka w nogę. Kasztanowowłosa zauważyła tylko jak jej koleżanka kiwa głową spłoniwszy rumieńcem na całej twarzy. Zaraz też wkroczył dumnie Percy, już w ubraniu i z odznaką prefekta na piersiach.
- Dzień dobry! – powitał wszystkich dziarskim tonem. – Piękny dzień.
    Usiadł na jedynym wolnym krześle, ale natychmiast podskoczył, wyciągając spod siebie szarą sowę, która przypominała wyleniałą miotełkę z piór.
- Errol! – krzyknął Ron, biorąc od niego puchacza i wyjmując mu list spod skrzydła. – Nareszcie… to list od Hermiony. Napisałem jej, że zamierzamy cię uwolnić z domu Dursleyów, Harry.
    Spróbował posadzić sowę na kołku wbitym w ścianę przy kuchennym stole, ale ptak natychmiast spadł, więc położyła go na suszarce do naczyń. Potem rozerwał kopertę i przeczytał na głos list od Hermiony.
Kochany Ronie, i Ty, Harry, jeśli tam jesteś,
    mam nadzieję, że wszystko dobrze poszło i że Harry jest OK i że Ty, Ron, nie zrobiłeś czegoś sprzecznego z prawem, żeby go stamtąd wyrwać, ponieważ wtedy nie tylko Ty byś miał kłopoty, ale i on. Naprawdę bardzo się tym niepokoję i jeśli Harry jest już wolny, cały i zdrowy, natychmiast mi o tym napisz, ale może lepiej skorzystaj z jakiejś innej sowy, bo wydaje mi się, że jeszcze jedna podróż z pocztą zupełnie wykończy Twojego puchacza.
    Oczywiście jestem bardzo zajęta, bo mamy tyle zadane, a w przyszłą środę jedziemy do Londynu, żeby mi kupić książki. Może byśmy się spotkali na ulicy Pokątnej?
    Napisz mi szybko, co się dzieje, ucałowania od Hermiony.
- No cóż mi bardzo odpowiada, możemy pojechać i kupić wszystko, czego potrzebujecie – powiedziała pani Weasley, zabierając się do sprzątania ze stołu. – A tak w ogóle, to co zamierzacie dzisiaj robić?
Finalnie Harry, Ron, Fred i George poszli na wzgórze polatać na miotłach, proponowali to też Lisie, ale odmówiła. Postanowiła dziś poświęcić chwilę na uzupełnienie pamiętnika najnowszymi wydarzeniami. Napisała także list do Mii, że mogę się spotkać w najbliższą środę.
***
    W najbliższą środę pani Weasley obudziła wszystkich wcześnie. Po zjedzeniu po pół tuzina kanapek z bekonem włożyli płaszcze, a pani Weasley zdjęła z gzymsu kominka stary wazon i zajrzała do środka.
- Wiele już nie zostało, Arturze — westchnęła. — Będziemy musieli dzisiaj trochę dokupić… No, ale goście mają pierwszeństwo! W wasze ręce, Harry i Liso!
    I wręczyła im wazon, który wylądował w rękach Lisy. Oboje z Harrym rozejrzeli się, wszyscy na nich patrzyli.
- Aaa… co mam robić? — wyjąkał w końcu Harry.
- Oni nigdy nie podróżowali za pomocą proszku Fiuu — powiedział nagle Ron. — Wybaczcie mi, zapomniałem.
- Nigdy? — zdumiał się pan Weasley. — No to w jaki sposób dostaliście się na ulicę Pokątną, żeby kupić przybory szkolne?
- Dojechałam taksówką…
- Dojechałem tam metrem…
- Naprawdę? — zdziwił się jeszcze bardziej pan Weasley. — A więc są jakieś ekspiratory? Ale powiedzcie mi, jak…
- Nie teraz, Arturze — przerwała mu pani Weasley. - Kochani, proszek Fiuu jest o wiele szybszy, ale jeśli nigdy w ten sposób nie podróżowaliście, to… no… naprawdę nie wiem, czy…
- Dadzą sobie radę, mamo — odezwał się Fred. — patrzcie, jak my to robimy.
Wziął z wazonu szczyptę błyszczącego proszku, podszedł do kominka i rzucił go w płomienie. Ogień zahuczał, płomienie zrobiły się szmaragdowozielone i urosły ponad Freda, który wkroczył w nie, wołając: „ulica Pokątna!” - i zniknął.
- Musisz to wypowiedzieć wyraźnie — pouczyła Harry'ego pani Weasley, kiedy George wsadził rękę do wazonu.
- I musisz uważać, żeby wyjść właściwym rusztem…
- Właściwym czym? — zapytał nerwowo Harry, Lisa także zaczęła się denerwować. Ogień ponownie zahuczał i George również zniknął.
- Widzisz, do wyboru jest bardzo dużo czarodziejskich kominków, ale jeśli wypowiesz adres wyraźnie…
- Nic in nie będzie, Molly, przestań ich straszyć — powiedział pan Weasley, sięgając po proszek.
- Ależ kochanie, a jak się któreś zgubi, to co powiemy jego rodzinie?
- To ich na pewno nie zmartwi — wyjaśnił Harry. — Jeśli pomylę kominy, Dudley uzna to za wspaniały dowcip, proszę się nie przejmować. – A Lisa pomyślała, że ciotka Karen pewnie też by się specjalnie tym nie przejęła.
- Moją ciotkę też – dodała Lisa
- No dobrze… więc Lisa, ty idziesz po Arturze, a potem Harry — powiedziała pani Weasley. — Tylko pamiętaj, kiedy będziesz w płomieniach, powiedz wyraźnie, dokąd chcesz się udać…
- I trzymaj łokcie przy sobie — poradził Ron.
- I zamknij oczy — dodała pani Weasley. — Ta sadza…
- I uważaj — powiedział Ron — bo możesz wypaść ze złego komina…
- Ale nie panikuj i nie wyskakuj za wcześnie, poczekaj, aż zobaczysz Freda i George’a.
Lisa popatrzyła niepewnie na Harry’ego, który kiwnął zachęcająco głową, ale widać było, że sam ma pewne wątpliwości. Starając się zapamiętać wszystkie wskazówki zabrała szczyptę proszku Fiuu i podeszła do kominka. Wzięła głęboki wdech, wrzuciła proszek do ognia i wkroczyła w płomienie. Nie poczuła wcale gorąca, jakiego się podziewała, tylko ciepły powiew.
- Ulica Pokątna! – wypowiedziała najwyraźniej jak mogła, bo popiół zaczął niemile zadzierać jej gardło.
    Poczuła się tak, jakby jakaś potężna siła wessała ją do otworu w gigantycznej wannie. Wydawało jej się, że obraca się z przerażającą szybkością… Uszy napełnił jej ogłuszający ryk… Starała się mieć oczy otwarte, ale od wirowania zielonych płomieni zrobiło jej się niedobrze… Coś zahaczyło o jej łokieć, więc przycisnęła go mocno do siebie, wciąż obracając się i obracając… Potem jakby czyjeś zimne ręce zaczęły ją chlastać po twarzy. Zobaczyła rozmazany rząd mijających ją szybko kominków i pokojów za nią. Kanapki z bekonem zaczęły jej niebezpiecznie wirować w brzuchu. Mimo woli zamknęła ponownie oczy, a potem… spadła na kolana do przodu na zimne, kamienne palenisko, czując, że nieźle zdarła sobie w tym miejscu skórę.
- No nieźle… Wstawaj, zaraz ktoś następny wyjdzie z kominka i cię podepta… - powiedział Fred pomagając wstać obolałej Lisie z podłogi.
- Jeszcze mi tego brakowało… - opowiedziała Lisa.
- Jak na pierwszy raz było całkiem dobrze… - dodał George.
- Tak… To ciekawa jestem jak byłoby, gdyby poszło źle… - warknęła dziewczyna i przy okazji syknęła z bólu kiedy stanęła prosto na obu nogach.
- No wiesz mogłabyś na przykład złamać nos – powiedział Fred podając jej materiałową chusteczkę, aby przyłożyła sobie do krwawiącego kolana.
- Brzmi obiecująco przynajmniej nie byłby taki krzywy… - wyznała Lisa i wybuchła śmiechem razem z bliźniakami.
- Coś w tym jest… - podsumował Fred. – Boli…? – spytał wskazując na ranne kolano kasztanowłosej.
- Nie tylko trochę szczypie i dość groźnie wygląda… - przyznała.
- Jak pojawi się Molly, poradzi co zrobić z twoimi kolanami. A tak swoją drogą dziwne, że jeszcze nikt się nie pojawił… - powiedział pan Weasley, którego dopiero teraz Lisa dostrzegła w rogu pomieszczenia, choć w sumie logiczne było, że pojawił się tutaj jeszcze przed nią.
- Po mnie miał być Harry…
Jej wypowiedz przerwało pojawienie się Rona, a niedługo potem Ginny i pani Weasley na końcu, ale nadal nie było Harry’ego.
- Gdzie jest Harry? – pierwsza zaniepokoiła się Lisa.
- Nie ma go jeszcze? – zapytała niespokojna się pani Weasley. – Niewyraźnie wypowiedział miejsce…
- Musiał wylądować jeden, góra dwa ruszty dalej – powiedział pan Weasley.
- Chodźmy, musimy go znaleźć. Merlin wie gdzie wylądował i co się z nim dzieje – kobieta powoli zaczynała wychodzić z siebie.
     Wszyscy chcieli już ruszyć, kiedy, o dziwo, nie Lisa a Fred przypomniał sobie o krwawiącym kolanie.
- Mamo, zaczekaj chwilę! – zawołał. – Lisa zdarła sobie kolana do krwi przy lądowaniu. Czy mogłabyś coś z tym zrobić?
- To nic wielkiego. Zwykłe obdarcia poboli, poboli i przestanie – szybko opowiedziała Lisa.
- Idźcie, zaraz do was dołączymy – odparła pani Weasley jakby nie usłyszała tego co przed chwilą powiedziała dziewczynka. – Teraz pokaż mi te kolana… Rzeczywiście, tylko zwykłe obdarcie, ale nie wygląda zbyt dobrze… - wyciągnęła różdżkę, wypowiedziała odpowiednie zaklęcie. Kolna mocno za szczypały i całe odarcie zniknęło. – Dobrze. A teraz idziemy.
     Obie wyszły na zatłoczoną ulicę. Niedaleko czekali pozostali Weasley’owie. Pani Weasley chwyciła za rękę Ginny i wszyscy ruszyli w stronę banku Gringotta. Lisa razem z Ronem, Fredem i Georgem szli najszybciej, za nimi pan Weasley i Percy, a na samym końcu pani Weasley z Ginny. Przedzierali się przez tłum ludzi, aż tuż przed wejściem do banku ujrzeli masywną, górującą nad tłumem postać Hagrida. Nieopodal niego, na schodach stał Harry. Wszyscy zaczęli jak najszybciej przedzierać przez tłum, aż stanęli tuż przed nim.
- Harry — wysapał pan Weasley — mieliśmy nadzieję,  że poleciałeś tylko o jeden ruszt dalej… — Otarł z potu łysinę. — Molly wychodzi z siebie… O, już idzie.
- Gdzie wylądowałeś? — zapytali równocześnie Ron i Lisa.
- Na Nokturnie — odpowiedział za Harry’ego Hagrid.
- Fantastycznie! — zawołali razem Fred i George.
- Nam nigdy na to nie pozwolono — powiedział z zazdrością Ron.
- Ja myślę — zahuczał Hagrid.
     Nadbiegła pani Weasley. Torebka dyndała jej w jednej ręce, drugą ciągnęła za sobą Ginny.
- Och, Harry… kochanie… mogłeś się zgubić…
     Łapiąc z trudem oddech, wyciągnęła z torby wielką szczotkę do ubrań i zabrała się do oczyszczania ubrania Harry’ego z sadzy. Pan Weasley wziął pęknięte okulary Harry’ego, stuknął w nie swoją różdżką, kiedy mu je oddał, były jak nowe.
- No, na mnie już czas — oznajmił Hagrid, którego pani Weasley wciąż trzymała za rękę. — Do zobaczenia w Hogwarcie!
I odszedł wielkimi krokami, a jego ramiona i głowa wyrastały ponad tłum.
- Zgadnijcie, kogo widziałem u Borgina i Burkesa? — zapytał Harry Rona, Lisy i Hermiony kiedy szli po schodach do Gringotta. — Malfoya i jego ojca.
- Czy Lucjusz Malfoy coś kupił? — zapytał pan Weasley, idący za nimi.
- Nie, raczej sprzedawał.
- A więc strach go obleciał — powiedział pan Weasley z ponurą satysfakcją. — Och, tak bym chciał przyłapać na czymś Lucjusza Malfoya…
- Bądź ostrożny, Arturze — upomniała męża pani Weasley ostrym tonem, kiedy mijali kłaniającego się im nisko goblina. — Zawsze ci powtarzam, że nie warto porywać się z motyką na słońce.
- Więc uważasz, że nie mogę się mierzyć z Lucjuszem Malfoyem, tak? —oburzył się pan Weasley, ale w tym momencie jego uwagę pochłonął widok rodziców Hermiony, którzy stali przy kontuarze biegnącym przez całą długość marmurowej sali i czekali, aż Hermiona ich przedstawi. Wyglądali na lekko zdenerwowanych.
- Ojej, jesteście mugolami! — zawołał uradowany pan Weasley. — Musimy to oblać! Co was tutaj sprowadza? Ach, zmieniacie pieniądze mugoli… Molly, popatrz! — Wskazał na banknot dziesięciofuntowy w ręku pana Grangera.
- Spotkamy się tutaj, jak będziemy wracali — powiedział Ron Hermionie, kiedy pojawił się jeszcze jeden goblin, aby zaprowadzić Weasleyów, Harry’ego i Lisę do ich skrytek w podziemiach banku.
Do skrytek jechało się małymi, prowadzonymi przez gobliny wózkami, które toczyły się po miniaturowych szynach labiryntu podziemnych tuneli. Lisie bardzo podobała się jazda z zawrotną szybkością do skrytki Weasleyów, ale poczuła się okropnie kiedy ją otworzono. Wewnątrz była mała kupka srebrnych syklów i tylko jeden złoty galeon. Pani Weasley uważnie zbadała całą skrytkę, zanim zgarnęła wszystko, co w niej było do torebki. Następnie pojechali do skarbca Harry’ego, on też chyba poczuł się w takiej sytuacji okropnie, co starał się zasłonić całym sobą wnętrze, kiedy napełniał skórzana torbę. Na samym końcu zajechali do skarbca 231, który lisa odziedziczyła po rodzicach. I wtedy poczuła się jeszcze gorzej niż na samym początku, kiedy podobnie jak wcześniej Potter, napełniała sakiewkę pieniędzmi.
Na marmurowych schodach przed bankiem wszyscy się rozdzielili. Percy bąknął, że musi sobie kupić nowe pióro. Fred i George natknęli się na swojego przyjaciela z Hogwartu, Lee Jordana. Pani Weasley zabrała Ginny do sklepu z używanymi szatami. Pan Weasley nalegał, by Grangerowie skoczyli z nim na jednego do Dziurawego Kotła, a Lisa miała się spotkać z Mią.
- Spotkamy się wszyscy za godzinę w księgarni Esy i Floresy, żeby wam kupić książki — powiedziała pani Weasley, zanim odeszła z Ginny. — Tylko żebyście mi nawet nie zaglądali na ulicę Śmiertelnego Nokturnu! — krzyknęła za oddalającymi się szybko bliźniakami.
Lisa udała się do lodziarni Floriana Fortescue - w tym miejscu była umówiona z Mią. Kiedy tam doszła, Those już była i siedziała przy jednym ze stolików. Pogrążona w myślach, ocknęła się dopiero w momencie kiedy Lisa usiadła na krześle naprzeciwko niej.
- Za godzinę, mam być w księgarni Esy i Floresy. Mam nadzieję, że tyle czasu wystarczy ci na wyjaśnienia - powiedziała dość obojętnie.
- Postaram się streszczać, ale uprzedzam możemy być teraz obserwowane – ostrzegła Mia.
- Co? Jak?
Lisa poczuła się dziwnie nieswojo i już chciała dokładnie rozejrzeć się po okolicy, ale Mia chwyciła ją szybko za rękę i powiedziała:
- Spokojnie, weź głęboki wdech… Martin obiecał nas osłaniać… Nie po to cię uprzedziłam, żebyś teraz była w kręgu podejrzanych… Spróbuj się zachowywać choć trochę bardziej normalnie… Jakbyś dopiero co się ze mną w te wakacje spotkała… To bardzo ważne.
- Okey… Ale po pierwsze: o co tu do cholery, chodzi! Czemu jesteśmy obserwowane? Czemu miałbym być w kręgu jakiś podejrzanych? I najważniejsze: w co tyś się z Martinem wpakowała? – dziewczynka starała się nie wybuchnąć naraz złością i paniką, ale po wstępie Mii miał już poważne wątpliwości, czy powinna wiedzieć co jest grane. A przypomniawszy sobie, że musi zachowywać jakieś pozory spotkania dodała. – Jak spędzasz wakacje?
Ku zaskoczeniu kasztanowowłosej, Those wyraźnie się na sekundę rozluźniła i uśmiechnęła.
- Nie musisz zadawać takich pytań, nie jesteśmy podsłuchiwane. Jedynie możliwie, że obserwowane. Doceniam chęci… A teraz winna jestem ci kilka wyjaśnień. Ja z Martinem jesteśmy partnerami, tak jak już ci wspomniałam, ale oboje należymy do tajnego zgromadzenia - mniejsza o nazwę - ściśle podlegającego szefowi Biura Aurorów. Nawet sam Minister Magii nie do końca zadaje sobie sprawę z ogromu zgromadzenia. Agenci są niemal w każdym kraju świata… Ja i Marin zostaliśmy przydzieleni do specjalnej misji, dotyczącej Bractwa Cienia, którą stworzyli będący na wolności lub uniewinnieni Śmierciożercy. Niewykluczone, że także niektórzy zesłani do Azkabanu. Planują oni odrodzenie się idei Czarnego Pana. Ten raport, który musiałam napisać w twoje urodziny był o pewnych poszlakach, bardzo ważnych dla naszego zgromadzenia, ale niebezpiecznych dla członków Bractwa. Został on nie wątpliwie skradziony gdyż Adams ma świadków, którzy wiedzieli jak go odkłada. Podejrzewamy, no, ja mam pewne wątpliwości, ale Martin jest w stu procentach pewny, że dokumenty wykradł Lucjusz Malfoy. On po upadku Sama-Wiesz-Kogo zachował wysokie stanowisko i jest dość blisko Ministra Knota, więc czuje się pewnie.
- Rozumiem ogół sytuacji, ale czemu wam coś grozi, przecież….
- Nie zrozumiałaś – przerwała wypowiedz Lisy, Mia. – Jesteśmy spaleni, ja i Martin. Bractwo wie, że my wiemy więcej niż powinniśmy. Do tego mają raport… Musimy zachować pełnią ostrożność, dlatego nie mogłaś u mnie zostać. Pewne było, że zaczną obserwować mnie i Martina. Bractwo nie działa pochopnie, bo nie są liczni, ale ty jesteś jeszcze uczącą się czarownicą, do tego samą w domu. To dla nich łatwy cel. Nie mogłam ryzykować. Uświadomił mi to Martin. Dlatego u Weasley’ów jesteś bezpieczna. A Hogwarcie już na pewno nic ci nie będzie grozić.
- Ale czemu od razu mi nie powiedziałaś?… 
- Pomyślałam, że nie powinnaś wiedzieć, ale potem cały dzień się biłam z myślami, aż napisałam do ciebie list… Ministerstwo zajęło się tą sprawą. Mają przeszukiwać Malfoy’a, po tym mamy nadzieję, że sprawa się jakoś rozwiąże… Ale teraz zmykaj, bo Molly się zacznie niepokoić
Po tych słowach Mia odeszła pozostawiając po sobie tylko pucharek po lodach i mętlik myśli w głowie Lisy…
~~~~~~ 
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :) 
Związku z ostatnim rozdziałem mam pewne pytanie,
 czy chcecie, aby pojawiały się takie fragmenty pamiętnika Lisy,
pisane w narracji pierwszoosobowej? 
Następny rozdział będę chciała, aby pojawił się jeszcze
w tym tygodniu, z racji tego, że zaczęłam już ferie
 i ma więcej czasu na pisanie.

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic