sobota, 25 kwietnia 2015

Miniaturka I

 ,,Ślub Emmy i Borysa (fragment Pamiętnika Emmy Jonson)"


Obudziłam się była piąta trzydzieści rano, słońce garściami promieni wpadało do pokoju. Dziś ma być mój wielki dzień. Za kilka godzin powiem Borysowi ,,TAK”. Wszystko odbędzie się w moim rodzinnym domu, oczywiście na zewnątrz, w końcu jest już koniec czerwca.
Mój pokój wygląda prawie tak samo jak kilka lat temu kiedy wybierałam się do Hogwartu. A teza już skończyłam szkołę…
Całe pomieszczenie pomalowane jest na jasny odcień różu, zawsze lubiłam ten kolor. Na ścianach wisi kila plakatów związanych z quidditchem, czerwono złote rozetki Gfyffindoru oraz oczywiście herb mojego domu, czyli lew (może nie jest zbyt duży, ale czułam, że musi tu zawisnąć).
Naprzeciw łóżka (ja ją nazywam ścianą wspomnień) wiszą liczne zdjęcia. Oprawione w różno barwne ramki. Pierwsze przedstawia mnie jako maleńkie dziecko na rękach mamy. Następne ja jako dwuletnia dziewczynka stojąca w obok łóżeczka z malutką Suzi. Inne obrazuje mnie na mojej pierwszej mini miotełce, miała najwyżej pięć lat. A nieopodal fotografia z wesela cioci Grety ( ja w jasno różowej sukience a obok Suzi u żółtej sukieneczce; miałam skończone osiem lat). Kawałek dalej zdjęcie mnie w nowej szacie szkolnej tuż przed wyjazdem do szkoły. Pozostałe są już zrobione na teranie szkoły; takie jak ja z Mią leżące na trawie na błoniach szkolnych, całej drużyny (ze mną włącznie) po zwycięskim meczu z pucharem Qudditcha, z Jamesem i innymi huncwotami (Syriuszem, Remusem i Peterem), ja razem z Suzi nieopodal wierzby bijącej… Ale najważniejsze mi zadnie jest to przestawiając ślub rodziców, mama w prostej białej sukni z wiankiem kwiatów na pięknych blond włosach (obie z Suzi je po niej odziedziczyłyśmy). Zawsze chciałam wyglądać jak ona…
Odrywam wreszcie wzrok od fotografii, nie wiem czemu automatycznie na półkę na książki. Teraz leża tam głównie stosy strych podręczników szkolnych, ale dostrzegłam też jakiś stary numer ,,Czarownicy”, skąd się tu wziął ten szmatławiec, naprawdę powinna była wcześniej posprzątać…
Posyłam spojrzenie w kierunku stolika nocnego, na budzik wskazywał 6.30. Nie możliwe już od godziny leżę w łóżku. Przeciągam się jeszcze kilka razy, po czym wstaję i udaję się do łazienki. Wzięłam dłuższy prysznic. Kiedy wyszłam było już koło siódmej.
Poszłam do pokoju nałożyłam na koszulę nocną szlafrok i zeszłam na dół do kuchni tam zastałam już Sizi i Mię. Przywitałam się o tak samo, po czym moja siostra spytała:
- Chcesz kawy?
- Tak, z miłą chęcią – odparłam byłam wdzięczna, że o to spytała, bo bez kawy dzisiaj się na pewno nie obejdę.
- Accio kubek! – zawołała a po chwili przed nią pojawił się kubek, chwyciła go i nalała do niego z dzbanka trochę kawy a potem podała go mi.
Upiłam spory łyk. Po czym odłożyłam naczynie na stół. Zaczęłam rozmawiać z dziewczynami. Najpierw o pogodzie a potem, zaczęłyśmy wspominać rozmaite śmieszne sytuację z dzieciństwa. Wyczułam że chcę od ciągnąć rozmowę jak najdalej od wesele i poniekąd byłam im za to wdzięczna.
Zatopiłam się w myślach z rozważań wyrwał mnie głos Borys, który przed chwilą wszedł do kuchni. Podszedł do mnie i pocałował delikatnie w policzek. Widać było że spał doskonale, czego nie można było powiedzieć o mnie.
Po paru minutach razem z Suzi i Mią pożegnałam się narzeczonym i poszłam na górę, do mojego pokoju. W nim już znajdowała się jakimś magicznym sposobem moja suknia, bo kiedy wstałam jeszcze jej nie było.
No i zaczęło się wielkie przygotowanie mnie do ślubu prze moje druhny (Suzi i Mię). Nie wiem, czemu co chwilę podchodziłam do okna zobaczyć ilu gości już jest. W końcu po ponad trzech godzinach byłam gotowa. Stałam przed lustrem, czekając aż Su i Mi się przebiorą w swoje suknie.
Wpatrywałam się w moje odbycie i zastanawiałam czy to na pewno jestem to ja. Miałam na sobie długą prostą, białą suknie, która na mnie układała się i pasowała idealnie. Do tego białe buty na wysokich obcasach. Moje blond włosy lekko falował opadając na me ramiona i sięgając aż do pasa. Na głowie spoczywał wianek z białych konwalii, dokładnie taki ja sobie wymarzyłam.
Podeszłam do biurka na którym stała szkatułka z biżuteriom wyjęłam z niej złoty wisiorek, który dostałam od Jamesa na urodziny rok temu. Opięłam go i założyłam na szyje po czym z powrotem zapięłam. Pomyślałam, że będzie pasował do sukni i się nie myliłam.
Z niedługo wróciły moje druhny i wyszyłyśmy wszystkie trzy z domu. Na podwórzu w białym namiocie stało mnóstwo jasno różowych krzeseł (wszystkie był zajęte, przez rodzinę i znajomych) było zostawione tylko przejście na środku dla panny młodej, czyli dla mnie. Brakowało tylko rodziców, to już ponad rok od kiedy zniknęli bez śladu. Pogodziłam się z tym, że pewnie nie żyją, ale teraz w tak ważnym dla mnie dniu tak bardzo mi było ich brak.
Borys czekał już przy mistrzu ceremonii. Mia szturchnęła mnie łokciem, o budziłam się z rozmyślań. Coś dziś zdecydowanie za często pogrążam się w myślach…
Idę przez kobierzec między pierwszymi rzędami krzeseł, za mną Suzi w jasnożółtej sukience a obok niej Mia w błękitnej. Obie wyglądają prześliczne. A kolory ich sukni są świetnie dogranie do koloru włosów (ciemno brązowe do błękitnego i blond do jasnożółtego). Przywodzą mi na myśl dzień i noc, nie wiem czemu.
Dochodzę do podestu, na którym stoi mój przyszły mąż. Pomaga mi się na niego wejść i zaczyna się...
- Panie i panowie – rozbrzmiał głos czarodzieja, który był mistrzem ceremonii. – Zebraliśmy się tutaj, by świętować zjednoczenie się dwóch wiernych dusz…
Zamieram, czarodziej jeszcze, coś mówi (ale nie słucham go) po czym przechodzi, do moim zdaniem najważniejszych słów:
- Emmo Isabello, czy chcesz poślubić Borysa Thomasa…
- Tak – ledwie wydostaje się z mojego gardła.
Za plecami słyszę ciche łkania. Nie wiedziałam kto to. Znów do mych uszu dociera głos mistrza ceremonii:
- Borysie Thomasie, czy chcesz poślubić Emmę Isabellę…
Serce staję mi na moment. Wpatruję się w Borysa, po chwili mówi zdecydowanie i wyraźnie:
- Tak.
- A więc ogłaszam, że jesteście ze sobą złączeni na całe życie – powiedział ów czarodziej. Uniósł nad moją i Borysa głowy różdżkę, z której wytrysnął deszcze srebrnych gwiazdek, omotują nas świetlistymi spiralami. W czasie kiedy wokół nas były miliny świetlanych gwiazdek, już mój mąż, pocałował mnie namiętnie, jak jeszcze nigdy w życiu… Kiedy skończył w burzy oklasków i radosnych okrzyków.
- Panie i panowie! – zawołał mistrz ceremonii. – Proszę o powstanie.
Kiedy wszyscy powstali, machną różdżką. Krzesła, na których siedzieli, uniosły się łagodnie w powietrze, a ściany namiotu nagle zniknęły, tak że staliśmy teraz pod baldachimem wspartym na złotych słupkach, a wokoło rozpościerał się widok na oblaną słońcem dolinę. Teraz pośrodku namiotu pojawiła się sadzawka płynnego złota, które po chwili zastygło tworząc lśniący parkiet, unoszące się w powietrzu krzesła podzieliły się na grupki wokół przykrytych białymi obrusami stolików i razem z nimi spłynęły z powrotem na ziemię, a członkowie kapeli ruszyli w stronę podium.
Borys pomógł mi z niego zejść i teraz znajdowaliśmy się mniej więcej na środku parkietu. Zaczęli się wokół nas tłoczyć goście, aby złożyć życzenia i dać prezenty. Pierwsza pogratulowała nam Suzi, potem Mia a następnie brat Borysa, Andre, którego się tu nie spodziewałam (zauważyłam jak dolna szczęka mojego męża drżała, kiedy składał na życzenia). Rodzina z mojej strony (między innymi ciocia Greta, ale także James razem z Lily), rodzina ze strony Borysa, członkowie Zakonu Feniksa (niestety nie wszyscy mogli być na ślubie).
Kiedy wszyscy już skończyli nam gratulować. Kapela rozpoczęła grać, zaczęłam tańczyć z Borysem, czułam się jakbym płynęła. Powoi na parkiet zaczęły wchodzić nowe pary i po chwili prawie wszyscy goście tańczyli.
Całe wesel było nie zapomniane, ale niespodzianka od Huncwotów, na pewno zapadnie mi w pamięć. Polegał ona na tym, że James i Remus zaprowadzili mnie z chustka zawiązaną na oczach do miotły. W tym samym czasie Syriusz i Peter zaprowadzili Borysa do tej samem miotły, on też miał zakryte oczy. Naraz kazali na wsiąść na miotłę i… Możesz się przekonać co się wtedy stało. Mam po tym pamiątkę w postaci guza na czole (i pomyśleć, że moja siostra maczała w tym palce)
KONIEC

niedziela, 19 kwietnia 2015

Sowa od autorki - drobne zawieszenie :(

Moi Kochani!
    Niestety będę musiała chwilowo zaprzestać pisania nowych rozdziałów Lisy z powodów technicznych. Nie wiem ile to potrwa, wszelkie informacje będą dodawanie na bieżąco.
    Aby strona nie była zawieszona, będę dodawała miniatuki, na które ma kilka dobrych pomysłów. będą one związane z HP (Harrym  Potterem ) i NG (Nową Gryfonką). Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu.
    Po wznowieniu pisania rozdziałów, będą one dodawanie co jakiś czas. POZDRAWIA:
Autorka, Młoda Czarownica, Julia Dudzik


sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 2 Niepokojące odwiedziny i sowia poczta

Lisa stała jakiś czas jak sparaliżowana w drzwiach do pokoju wpatrując się w skrzata domowego siedzącego na jej łóżku. Po chwili jednak ocknęła się, weszła do środka, zapaliła światło i położyła książki na komodzie. Potem podeszła do łóżka, kucnęła bok niego i spytała:
- Zmorku, co ty tutaj robisz? – skrzat zszedł z łóżka i stanął tu przed nią, tak, że teraz byli równi wzrostem.
- Zmorek, musi powiedzieć coś bardzo ważnego panience Lisie, sir – zaskrzeczało stworzenie.
- Tak, co? – spytała zaciekawiona.
- Panienka Lisa, sir wie gdzie mieszka sławny Harry Potter, sir?
- Tak – tu nagle urwała. – Ale dlaczego mnie się o to pytasz, równie dobrze możesz spytać o to kogoś innego?
- Bo widzi panienka Lisa, sir Zmorek słyszał w tedy tą rozmowę z Harrym Potterem, sir. Kiedy panienka Lisa, sir powiedziała, że jest Harry’ego Pottera, sir kuzynką.
Po czym skrzat podbiegł do najbliższe ściany i zaczął walić o nią głową. Lisa natychmiast do niego podeszła i szybko go poskromiła.
- No już dobrze… Wiem gdzie mieszka Harry, ale nadal nie wiem o co chodzi? – powiedziała łagodnym tonem głosu. Trzymając stworzenie za ręce w nadgarstkach.
- Harry Potter, sir jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie może wracać do z powrotem do Hogwartu.
- Co takiego?! – krzyknęła a z wrażenia puściła nadgarstki skrzata, czego natychmiast pożałowała. Musiała chwilę się po wysilać by chwycić znów Zmorka tak aby nie mógł sobie zrobić krzywdy.
Jeszcze trochę trwało zanim otrząsnęła się z szoku, ale zanim zdążyła zadać kolejne pytanie skrzat znikną z głośny trzaskiem. Po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Kiedy uświadomiła sobie, że Zmorek już nie wróci, stanęła na łóżku, ściągnęła kawałek pergaminu oraz kopertę z półki i zaczęła pisać.
Drogi Harry!!!
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze (na tyle ile może być dobrze). U mnie powiedzmy, że znośnie. Bardzo tęskne za Hogwartem.
Dziś miałam dość nie typowego gościa, który przekazał mi bardzo dziwną, lecz zarazem ważną wiadomość. Ale nie jest to sprawa listowna. Byłoby dobrze gdybyśmy się mogli spotkać i porozmawiać.
Proszę od pisz jak najszybciej to bardzo ważne!!!
Lisa
Po czym włożyła lisy do koperty i wybiegła z pokoju. Na parapecie kuchennego okna stała klatka z Śnieżką. Otworzyła drzwiczki klatki. Uradowana sowa od razu z niej wyfrunęła i wylądowała na stole. Już od dawna nie miała okazji polatać. Od kiedy wuj Leopold przyjechał ciotka zabroniła jej ją wypuszczać nawet na noc.
Dziewczynka przymocowała list do nóżki ptaka i szepnęła:
- To dla Harry’ ego Pottera.
Uchyliła okno i zwierzę wyfrunęło. Chwilę jeszcze wpatrywała się w niknącą białą plamkę. Po czym ziewnięciem przypomniała sobie, że miła położyć się spać. Chociaż wiedziała, że pewnie nie zmruży oka, myśląc o Harrym. Zastanawiała się co miał na myśli Zmorek mówiąc o niebezpieczeństwie. Przecież na pierwszym roku Harry otarł się o śmierć. Czy mogło to być coś gorszego.
***
Od wizyty Zomrka minął tydzień. Lada dzień wuj Leopold miała wrócić do siebie. Ale wciąż nie przyszła odpowiedz od Harry’ego. Śnieżka wróciła dwa dni po tym dziwnym zdarzeniu bez niczego. Nawet króciutkiej informacji, znaku życia…
Teraz Lisa siedziała na zielonej trawie w ogrodzie, rozkoszowała się chwilą spokoju. Dała upust wszystkim myślą jakie ją dręczyły. Harry nadal nie odpowiadał. Ale nie tylko on jakby zapominał o jej istnieniu. Przyjaciółki ze szkoły Sonia Winner i Rosalie Dale także się nie odzywały. Czyżby tak szybko o niej zapomniały. Gdyby nie krótkie list z Mią Those, pomyślałaby, że Hogwart był tylko snem.
Jej rozmyślania przerwał nagły krzyk Liv ,, Aaa!”. Dziewczynka zerwała się z ziemi i podeszła do przeszywanej siostry.
- Co się stało? – spytała.
- Tam. W żywopłocie był WĄŻ! – powiedziała.
Berry podeszła do płotu. W krzewach rzeczywiście coś się poruszało. Kucnęła obok nich. Pochyliła się, prawie włożyła głowę w krzaki kiedy usłyszała syk. Chciała piszczeć, ale jej głos nie chciał się wydobyć z gardła. Zastygła w niemym krzyku. Znów dosłyszała syk lecz tym razem jakby układał się w słowa:
- Nie rób mi krzywdy, proszę.
Dziwne… rozejrzała się. Nic nie zobaczyła, to było jeszcze dziwniejsze. Nie było powodu dalej tak siedzieć, więc wstała.
- I co? Jest tam? – spytała piskliwym głosem Liv.
- Nie nic tam nie ma. Może to była zwykła mysz… Nie wiem – odpowiedziała Lisa.
Blondynka natychmiast pobiegła poszukać swojej mamy. Kasztanowo włosa przeczuwając co się święci także wyszła z ogrodu i skierowała się w stronę ulicy. Wyszła na chodnik, ruszyła przed siebie. Nie zważała na nic do póki nie wpadł na nią pies. Po chwili też przybiegła dziewczynka, najwyżej rok od niej młodsza i chłopiec, wyglądał na góra sześć lat.
- Och, bardzo cię przepraszam – pomogła jej wstać dziewczynka o jasnej cerze, brązowych oczach i blond włosach.
- Nic się nie stało – odparła i otrzepała kurz z spodenek.
- To Rusty nasz pies przestraszył się kąpieli i uciekł. Ah, ale ze mnie gapa Jessica – przedstawiła się. – A to mój młodszy bart Max – wskazała na chłopca.
- Lisa. Skądś cię znam.
- Mieszkam niedaleko – odparła żywo Jessica.
O nogę Lisy otarł się pies. Dziewczynka schyliła się i pogłaskała zwierzę. Po czym pożegnała się z rodzeństwem i wróciła do domu. Po wejściu do holu przywitał ją dość chłodny głos ciotki Karen.
- Możesz powiedzieć tej sowie by sobie poleciła. Siedzi na parapecie od dobrej godziny.
- Ile razy mam powtarzać, że to iż jestem czarownicą nie oznacza, że umiem rozmawiać z każdym napotkanym zwierzęciem. Nikt… - urwała w pół słowie. – Co sowa?
Szybko wbiegła do kuchni, otworzyła okno i wpuściła ptaka do środka, co wywołało wzburzenie u ciotki. Na stół sfrunęła piękna, śnieżnobiała sowa. Do jej nóżki przywiązany był list, po odczepieniu przesyłki wyfrunęła. Lisa przeleciała wzrokiem adres i prawie krzyknęła z uciechy - to był list od Sonii Winner, jej przyjaciółki z Hogwartu. Treść listu brzmiała tak:

Cześć Lisa!
Chcę zapytać czy nie miały byś ochoty wpaść na piżama–patry u mnie w domu. Będzie w środę 27 lipca. Mam nadzieję, że przyjdziesz. Nie cierpliwie czekam na odpowiedz. No tak mój adres to Charles Square 15. Zapraszam też Ros.
Pozdrawiam, Sonia.
Lisa uśmiechnęła się do siebie z radości. Wtem jednak sobie coś przypomniała. No tak, ciocia raczej nie pozwoli jej tam iść. Wizja zakazu odwiedzin przyjaciółki popsuły jej nagły entuzjazm. Wpadła jednak na pomysł jak uzyskać pozwolenie na wyjście. Może się udać…

- Ciociu - zaczęła Lisa wchodząc do ogrodu.
- Co chcesz? – spytała dość uszczypliwie.
- Bo ta sowa… Przyniosła mi list od koleżanki ze szkoły… Sonii Winner… Zaprosiła mnie do siebie na noc… Na 27 lipca… – zero reakcji ciotki, więc mówi dalej. – A skoro wujek Leopold wyjechał… Pomyślałam, że może… Resztę wakacji spędzę u Mii… Nie będę przeszkadzała… Czy coś…
Ciotka Karen zmarszczyła brwi namyślając się. W końcu po kilku minutach, które była dla Lisy wiecznością, powiedziała:
- No dobrze. Tylko zabierz ze sobą to wredne ptaszysko.
- Dobrze, dziękuję!
Pobiegła do swojego pokoju, znalazła kawałek pergaminu i nakreśliła słowa:
Droga Soniu!
Dziękuje za zaproszenie! Ciocia się zgodziła i na pewno się zjawie! Przywiozę ze sobą Śnieżkę, mam nadzieje, że to nie będzie problem. Widzimy się 27 lipca.
Pozdrawiam, Lisa.
Włożyła list do koperty pobiegła do kuchni, wręczyła go Śnieżce poinstruowała ptaka gdzie ma lecieć. Sowa odleciała.
Lisa wróciła do swojego pokoju, rzuciła się na łóżko i zaczęła pisać o wydarzeniach tego dnia. A następnie na odpowiedniej stronie pięknie udekorowała datę 27 lipca. Jeszcze trochę będzie musi poczekać. Jeszcze trochę…

sobota, 11 kwietnia 2015

Lisa i Rodzinne Dziedzictwo - Rozdział 1 Początek wakacji i wuj Leopold

Witajcie!
Wiem, że premiera drugiego tomu miała być w poniedziałek, ale jego przygotowanie zajęło mi mniej czasu niż przypuszczała. Więc postanowiłam opublikować rozdział dzisiaj :) Zapraszam do czytania

-------------------------------------------------------------------------------

Już drugi raz w tym tygodniu w domu numer 13 na Power Drive, dało się słyszeć kłótnie wywołaną opóźnieniem śniadania o dziesięć minut.
- Ile razy mam ci powtarzać! Śniadanie ma być gotowe równo na ósmą! – krzyczała czerwieniący się mężczyzna.
Owym mężczyzną był Leopold Rush. A ofiarą jego ataku furii była Lisa Berry, drobna, chuda, dziewczynka o kasztanowo rudawych włosach. Ale nie była tak niepozorna na jaką wyglądała, mianowicie była ona czarownicą. Teraz po wakacjach miała iść na drugi raku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
- Ja naprawdę nie chciałam… Ale przecież wuj nie je śniadania równo o ósmej, więc czy to ma jakieś znaczenie… - zaczęła mówić nieśmiało Lisa.
- Ty mała smarkulo! Jak śmiesz tak się do mnie odzywać! Masz szczęście, że moja siostra z woli dobrego serca cię przygarnęła! Ja oddałbym cię do najbliższego sierocińca! – krzyczał jeszcze bardziej rozzłoszczony wuj Leopold.
- Leopoldzie uspokój się! – wtrąciła się ciotka Karen. – Mam dosyć tych krzyków. Dziękuję.
- Nie dziękuj. Mała niewdzięcznica – wskazał palcem w stronę dziewczynki. – Ale nie przejmuj się Karen, to nie twoja wina. Niektóre cechy dziedziczy się po rodzicach. Nie wiemy kim byli jej rodzice i co się z nim stało i dlaczego pozostawili niemowlę…
Tak przez następne półgodziny, wuj Leopold rozwodził się na temat rodziców, swojej przybranej siostrzenicy. Dziewczynka siedziała i z zaciśniętymi ustami słuchała tych bredni. Miła ochotę wstać i wykrzyczeć to wszystko co wiedziała na temat swych rodziców.
Minęły dwa tygodnie od kiedy przyjechał a już zdążyło jej się oberwać za wybitą szybę, którą w rzeczywistości stłukli Liv i Tom.

Swoją różdżkę musiała schować przed ciotką pod obluzowaną deską w podłodze w swym pokoju. Podręczniki i książki na szczęście nie wywołał u opiekunki większego zainteresowania, więc spokojnie mogły leżeć na półkach. Niestety uwadze Liv Tom’a nie uszła notka przypominająca o zakazie używania czarów poza szkołą. Od tego czasu próbują tylko wyprowadzić ją z równowagi. Lisa jednak znosi to z anielską cierpliwością.
Myśli tak ją pochłonęły, że nie zauważyła nawet kiedy wszyscy odeszli od stołu, pozostawiając ją samą w kuchni. Wstała i zaczęła sprzątać po śniadaniu. Z przygotowaniami do obiadu, a raczej z przyrządzeniem go, bardzo szybko się uwinęła. Miała teraz chwilę czasu dla siebie. Wyszła do ogródka skąpanego w słońcu. Skierowała się do komórki na narzędzia.
Weszła do środka. Na uginających się półkach stały rozmaite rzeczy od doniczek począwszy na starym budziku, który ostatnio naprawiła skończywszy. Na środku stała stara komoda, kilka dni temu zalazła ją na strychu, kiedy robiła tam porządki. Ciotka Karen kazała ją wyrzucić, ale Lisa uznała, że przyda się w jej pokoju.
Mebel nie był bardzo zniszczony, ale nie był też w najlepszym stanie. Kilka desek było spróchniałych i wymagało naprawy. Postanowiła, więc wymienić zbutwiałe dechy nowymi, które odszukała na strychu, w komórce i w piwnicy. Dzieło było gotowe. Pozostawała tylko sprawa przeniesienia komody do pokoju.
Dziewczynka oderwała się od pracy i spojrzała na zegarek, była już druga. Przerwała natychmiast pracę i wróciła do kuchni. Zaczęła nakrywać do stołu. Po chwili już pojawili się Liv i Tom a z piętra dało się słyszeć wołanie ciotki Karen ,,Dzieci umyłyście ręce!”. Rodzeństwo natychmiast zerwało się z krzeseł pozostawiając po sobie harmider, jaki mogłaby wywołać mała trąba powietrzna.
Ale cóż życie z Liv i Tomem pod jednym dachem przez prawie dziesięć lat, zdołało nauczyć, że gorącą zupę i szklane naczynia stawia się na stole dopiero po ich pierwszej wizycie. Więc dało się uniknąć większych strat. Trzeba było tylko poprawić obrus i ustawić z powrotem krzesła.
Obiad przeszedł spokojniej niż rano śniadanie, panowała prawie cały czas cisza. Pod koniec posiłku odezwała się ciotka Karen:
- Liso! Za jakąś godzinę ja, Leopold i dzieci wybieramy się do kina. Nie czekaj na nas z kolacją zjemy coś na mieście.
Lisa posłała spojrzenie w stronę zegara wiszącego na ścianie wskazywał godzinę czternastą pięćdziesiąt, czyli około czwartej zostanie sama w domu. Nie miała zamiaru nawet zapytać czy może pójść z nim, wiele razy kiedy była młodsza pytała się o to i wiedziała jaka odpowiedz usłyszy.
- Oczywiście ty zostaniesz w domu. – dotarł do jej uszu głos ciotki, tak ja się spodziewała. – Rozumiesz.
- Tak – odparła bezbarwnym głosem, próbując powstrzymać radość.
Lisa zaczęła zmywać, kiedy kończyła pracę dało się słyszeć zbieganie po schodach a po chwili trzaśnięcie drzwi i szczęknięcie zamka zamykanego na klucz. Pozostała sama w domu, nareszcie tyle na to czekała, to chyba najlepsza godzina jaką przeżyła od kiedy wróciła ze szkoły. Zegar wybił czwartą. Miała cały wieczór wolny. 
Pierwsze co postanowiła zrobić to przeniesienie komody z komórki do jej pokoju. Mebel nie był ciężki, bo nie było w nim żadnej zawartości, więc bez większych problemów.
Jej pokój a dokładnie schowek kuchenny był większy od normalnego tego typu pomieszczenia. Wielkością przypominał teraz mały pokój a przyczyną jego nagłego powiększenia była z pewnością ciocia Mia. Chociaż Lisa nie miała pojęcia jak tego dokonała.
Tuż naprzeciw drzwi znajdowało się łóżko, na nim dwie półki, na których były teraz podręczniki szkolne, książki, pamiętniki; jej mamy i jej oraz na ,honorowym’ miejscu zdjęcie jej rodziców, jakie dostała w prezencie świątecznym od Mii. Na ścianie nad łóżkiem wisiała masa szkiców i rysunków Lisy, wszystkie związane z Hogwartem; jedne przedstawiały trójkę dziewczyn (ją, Sonie Winner i Rosalie Dale), jej sowę Śnieżkę bądź wymarzoną miotłę jaka chciałaby mieć czyli Zmiatacz Siódemkę (wyczytała w książce ,, Quiddich przez wieki”, że taki model jest idealny dla osób lekkich, przy czym potrafi rozwijać dość dużą prędkość, oczywiście Nimbus 2000 byłby lepszy, ale o nim nie ma co nawet marzyć). Bardzo chciała być w drużynie na pozycji ścigającej lub obrońcy.
Teraz pod ścianą z prawej strony od drzwi znajdowała się komoda, do której od razu przeniosła swoje ubrania. Dokładnie nad nią wysiał plakat jej ulubione go zespołu ,,The Beatles”. Na podłodze mniej więcej na środku był wysłużony już dywanik koloru czerwonego podobnego do koloru narzuty na łóżku. A wszystkie ściany miały kolor żółty, który już dawno przestał być żółty.
Uporanie jej się ze wszystkim zajęło godzinę czasu. Postanowiła resztę czasu spędzić na czytaniu wzięła pod pachę pamiętnik swojej mamy i książkę ,, Quiddich przez wieki” – chociaż znała ja już prawie na pamięć – i poszła do kuchni. Przyrządziła sobie kubek herbaty, usiadła przy kuchennym stole i zaczęła czytać pamiętnik. Akurat natrafiła na fragment opisujący jak jej tata Borys nie udolnie próbował zaprosić jej mamę Emmę na bal. Potem zajęła się drugą książką i tak jej zeszło do ósmej, w miedzy czasie oczywiście zajadła kolację.
Po dwudziestej oczy zaczęły jej się kleić więc postanowiła już położyć się spać. Skierowała się do pokoju o tworzyła drzwi i zobaczyła …Zmorka…

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 18 Powrót do domu

   
Zanim przeczytacie ten rozdział, chcę podziękować wszystkim, którzy w komentarzach minie wspierali. Bez nich (komentarzy) i bez Was pewnie nie dokończyłabym pisać tego tomu a tak opublikowałam ostatni rozdział :) Może i bez wsparcie napisałabym to, ale nie włożyłabym do tego tyle mojego serca co teraz. Nie przedłużam już... Mokrego dyngusa Życzy:
Autorka, Młoda Czarownica, Julia Dudzik



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przetarła oczy i ziewnęła kilka razy. Harry z pewnością jeszcze smacznie spał. Było przecież bardzo wcześnie rano, sądząc po widoku jaki był za oknem.
Czemu zawsze wstaje tak wcześnie, dlaczego obudziła się w takim momencie. Jej życie jest nie sprawiedliwe, chciała by ten sen się nie kończył a ono tak brutalnie ją z niego wyrwało. Potem rzuciła spojrzenie na łóżko Pottera. Pomyślała, ma takie wielkie szczęście. Ma przecież rodzinę, prawdziwą rodzinę… Może i życie ją tak doświadczyło, straciła rodziców kiedy była niemowlęciem, ale zyskała Harry’ego i prawdziwą przyjaźń, Sonię i Rosalie. Tak!
Z rozmyślania wyrwał ją dźwięk pukania w szybę, spojrzała na najbliższe okno. Spodziewała się tam zobaczyć jakąś sowę, która zagubiła się i zastukała w nie to okno co trzeba. Ale nie. Za oknem na parapecie siedziała para gołębi, gruchały cichutko, poparzyły się na nią, odchylający przy tym lekko główki. Po chwili jednak odleciały. Lisa stała jeszcze jakiś czas przy parapecie, wpatrują się w okno.
Za nim sama się ocknęła z dziwnego transu do sali weszła pani Pomfey i jej głos przypomniał, gdzie się znajduję.
- Co ty dziecko robisz przy tym oknie. Chcesz się naprawdę rozchorować – mówiła histerycznym tonem.
- Ja… - zaczęła, ale szybko urwała. – Przepraszam proszę pani. To się już nie powtórzy przynajmniej w tym roku szkolnym – i posłała pielęgniarce promienny uśmiech.
- No bobrze. Dzisiaj wieczorem już wychodzisz.
 Powiedziała i odeszła do swojego ,gabinetu’. Dziewczynka natychmiast usiadła na łóżku. Od tego stania nogi zaczęły ją boleć. Ale i tak była szczęśliwa, że już dzisiaj wychodzi ze skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka dobrze pilnowała by nikt nie mógł jej odwiedzić, to było trochę frustrujące.
Później wstał Harry od razu zaczął męczyć panią Pomfey by pozwoliła na odwiedziny Hermniony i Rona. W końcu kobieta poddała się i zezwoliła na odwiedziny przyjaciół, ale tyko na pięć minut. Od razu wpuściła ich do środka. Lisa przeszła kilka łóżek dalej aby lepiej słyszeć ich rozmowę. Nie chciał być wścibska, ale strasznie była ciekawa co tamtej nocy robili oni na trzecim piętrze. Nadstawiła więc uszu.
- Och, Harry, już myśleliśmy, że… Dumbledore tak się niepokoił… - zaczęła Hermiona.
- Cała szkoła o innym nie mówi – rzekł Ron. – Co się naprawdę stało?
Harry zaczął im opowiadać im o Quirrelu, o zwierciadle, o Kamieniu, o Voldemorcie. Lisa słuchała go z uważnie, a kiedy doszedł do momentu związanego z Vlodemortem, ledwo powstrzymała się od tego by nie rzucić się mu na szyję. Jednak wytrwała dalej do końca relacji. Dalszej rozmowy nie słuchała. Wykorzystała tylko Króciutką chwilę ciszy by dać i do zrozumienia, że jest na łóżku obok. 
-Hym – chrząknęła. Pierwsza odwróciła się Hermiona.
- Co tutaj robisz? – spytał ją jednak Ron.
- Kuruję się a raczej nudzę się tu. Jeśli chcesz już koniecznie wiedzieć. A wy jak się czujecie? – odrzekła po czym dodała: - A Ron prawie zapomniałam rozegrałaś świetną partię szachów.
- Dziękuję – odparł zmieszany i zrobił się czerwony na policzkach.
- To raczej my powinniśmy się spytać jak ty się czujesz. W końcu to ty jesteś w skrzydle szpitalnym – rzekła Hermiona.
- Ja czuję się znakomicie! Dzisiaj już wychodzę! Nareszcie!
- Co??? – to słowo wyrwało się z ust Harry’ego.
- Nie martw się! Juto postaram się ciebie odwiedzić! Poza tym zobaczymy się na pewno na uczcie – powiedziała. Podeszła do niego i pocałowała lekko w policzek. Już nie miła przy tym wyrzutów sumienia  w końcu to jej kuzyn i odeszła zostawiając osłupiała trójkę.
Resztę dni a spędziła na myśleniu o tym co zrobi jak już się stąd wydostanie. Nareszcie nadszedł wieczór po kolacji zjedzonej jeszcze w skrzydle szpitalnym. Przebrała się w swoje rzeczy, które nawet nie wiedziała jak się tam znalazły. Ale na pewno zamieszany był w to Zmorek. Ubrania był idealnie dopasowanie (ulubione dżinsy a do tego biła dłuższa bluzka z krótkim rękawem i już prawie zdartym zadrukowanym napisem Love) jeszcze tylko uczesała włosy w koński ogon. Mogła już iść i wtem coś sobie przypomniała, nie miała na nogach butów była boso. Szybko wróciła się i założyła na nogi baletki, które także pojawiły się znikąd.
Taka opuściła skrzydło szpitalne. Po drodze do wieży nie spotkała prawie nikogo nie licząc Prawie Bezgłowego Nicka, ducha Gryffindoru. on tylko się z nią przywitał, powiedział, że ładnie wygląda i spytała jak się czuje po krótkiej rozmowie z nim, poszła prosto do portretu Grubej Damy.
- Przegrani – rzuciła hasło w stronę portretu. Ani nie drgnął. – Przegrani – powtórzyła ponownie. Nadal nic. – Przegrani! – krzyknęła. Dama z obrazu przyglądała się jej z uśmiecham.
- Nie znasz hasła moja droga? Zostało zmienione dzisiaj rano.
Lisa stał jak wryta nie dość, że spędziła jakieś trzy dni w skrzydle szpitalnym, to jeszcze dzisiaj zmienili hasło.
- Czy nie mogłaby mi pani podać tego nowego hasła, proszę? – spytała z nadzieją.
- Haha – zaśmiała się i spojrzała na zdezorientowaną dziewczynkę. – Hasło jest taki jakie było wcześniej. Jeśli powiesz jej jeszcze to przejdziesz.
- Przegrani – powiedział kompletnie zdziwiona.
Dziura w obrazie otwarła się i Lisa przez nią przeszła. Kiedy weszła do Pokoju Wspólnego, powitali ją: Sonia, Hermina, Ron, Neville, Lavender, Pravatil, Dean, Seamus, Fred i George, Lee Jordan, Olivier Wood, Katie Bell, Angelina Johanson oraz Alicja Spinnet. To była wielka niespodzianka. Dziewczynka aż się popłakała, nie wiedziała co ma im powiedzieć, więc uściskała wszystkich po kolei.
Potem poszła kolejka piwa kremowego, ale nie miała na nie ochoty. Dość szybko wyrwała się z rozweselonego towarzystwa i udała się do dormitorium. Rzuciła się na łóżko i natychmiast zasnęła
Przespała mocno całą noc i rano była w wyśmienitym humorze. Czego nie można było powiedzieć o co poniektórych. Widać było, że niespodzianka na jej cześć trwała do późna.
Lisa wstała przebrała się w szaty czarodziejskie i wyszła przez dziurę w portrecie w stronę skrzydła szpitalnego, ale niestety nie udało jej się tam dostać gdyż pielęgniarka powiedziała jej, że Harry właśnie ma gościa. Dała wyraźnie do zrozumienia, że nie wpuści kolejnego.
Gryfonka wróciła, więc z powrotem do wieży. Cały dzień spędziła nosem w swoim pamiętniku, notując wszystko dokładnie, co wydarzyło się przez ostatni tydzień. Kiedy skończyła trzeba było się zbierać na ucztę.
Udała się razem z innymi do Wielkiej Sali. Była udekorowana na zielona i srebrno – barwy Sylytherinu. Ślizgoni zdobyli puchar domów po raz siódmy z rzędu. Nad stołem nauczycielskim wisiał ogromny transparent z ich godłem, srebrnym wężem.

Lisa weszła do środka panował gwar rozmów. Podeszła do stół Gryffindoru usiała obok Soni, naprzeciwko Hermiony i Rona.
Niedługo po niej do sali wszedł Harry, rozległy się zduszone okrzyki, potem zaległa cisza, a po chwili wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. On zaś usiadła na swoimi miejscu przy stole, między Ronem a Hermioną, tuż naprzeciw Lisy. Nie upłynęła nawet minuta kiedy Potter przez stół zapytał się ją półszeptem:
- Dlaczego nie przyszłaś?
- Przyszłam, ale pani Pomfrey nie chciała mnie wpuścić. Poza tym miałeś akurat gościa.
Nic nie odpowiedział. Chwilę później do mównicy podszedł Dumbledore. Gwar podnieconych głosów ucichł.
- Minął jeszcze jeden rok! – zaczął Dumbledore wesołym tonem. – Jeszcze jeden rok dobiegł końca, a ja muszę was trochę pomęczyć ględzeniem staruszka, zanim wszyscy zatopimy zęby w tych wybornych potrawach. Cóż to był za rok! Na szczęście wsze głowy są teraz mniej puste niż na początku… i macie całe lato na opróżnienie ich przed początkiem następnego roku… A teraz, jak mi się wydaje, muszę przejść do ogłoszenia wyników waszego współzawodnictwa. Oto jak się przedstawia tabela: czwarte miejsce zajmuje Gryffindor, trzysta dwanaście punktów, trzecie Hufflepuff, trzysta pięćdziesiąt dwa punkty, Ravenclaw ma czterysta dwadzieścia sześć punków, a Slytherin czterysta siedemdziesiąt dwa.
Przez stół Ślizgonów przewaliła się burza oklasków, wrzasków i głośnego tupania. Ta ich wygrana nie była straszna dla Lisy, chciał się cieszyć razem z Ros, ale szczęście Draco Malfoya była dla niej nie do zniesienia.
- Tak, tak, dobrze się spisaliście, Ślizgoni – rzekł Dumbledore. – Trzeba wziąć pod uwagęostatnie wydrzenia.
W sali zaległa cisza. Uśmiechy spełzły z twarzy Ślizgonów.
- Ehmm- odchrząknął Dumblerore. – Mam tu trochę punktów do rozdania w ostatniej chwili. Zobaczymy, co tu taj mamy. Tak… Najpierw…pan Ronald Weasley… za rozegranie przez niego najlepszej od wielu lat partii szachów nagradzam Gryffindor pięćdziesięcioma punkatmi.
Od wiwatów Gryfonów zadygotało zaczarowanie sklepienie: gwiazdy wyraźnie zamigotały. Percy wrzeszczał do innych prefektów:
- To mój brat! Mój najmłodszy brat! Wygrał w szachy z olbrzymami!
W końcu zrobiło się cicho.
- Po drugie… panna Hermiona Granger… za użycie przez nią chłodniej logiki w obliczu ognia nagradzam Gryffindor pięćdziesięcioma punktami.
Hermina ukryła twarz w rękach; Lisa była pewna, że zalała się łzami. Gryfoni zupełnie powariowali; mieli już sto punktów więcej.
- No i po trzecie… pan Harry Potter – rzekł Dumb;edore, a na sali zaległa głucha cisza.- … Za jego zimną krew i rzadko spotykaną odwagę nagradzam Gryffindor sześćdziesięcioma punktami.
Rozległ się ogłuszający ryk. Ale Gryffiondor miła teraz dokładnie tyle samo punktów co Slytherin. Zdobyliby puchar domów, gdyby Dumbledore dał Harry’emu choćby jeden punkt więcej.
Dumbledor podniósł rękę. Sala natychmiast ucichła.
- Są różne rodzaje męstwa – powiedział z uśmiechem. – Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom. Dlatego nagradzam dziesięcioma punktami pana Neville’a Longbottoma.

Wiaty, krzyki i ryki Gryfonów były ogłuszające. Lisa z entuzjazmem przyłączyła się od tego wszystkiego.
- Co oznacza – zawołał Dumledore, przekrzykując burzę aplauzów, bo teraz również Krukoni i Puchoni czcili wrzaskiem przegraną Ślizgonów – że trzeba będzie zmienić dekoracje.
Klasnął w dłonie. W mgnieniu oka zielone draperie zmieniły się na szkarłatnie, srebro stało się złotem, olbrzymi wąż Slytherinu zniknął, a na jego miejsce pojawił się lew Gryffindoru. Snape wymienił uścisk dłoni z profesor McGongall, zmuszając się do okropnego uśmiechu.
To był chyba najwspanialszy wieczór w życiu Lisy. Może nawet lepszy od Bożego Narodzenia, czy dnia kiedy dowiedziała się, że jest czarownicą albo chwili kiedy powiedziała Harry’emu o tym że są rodzeństwem.

Lisa prawie zapomniała, że nie ogłoszono jeszcze wyników egzaminów, ale w końcu musiało to nastąpić. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu i zdziwieniu jej wyniki były prawie najlepsze ze wszystkich. Oczywiście Hermiona miała najlepsze oceny spośród pierwszoroczniaków.
Nie wiadomo nawet kiedy szafy opustoszały, kufry same się zapakowały, każdy otrzymała notkę przypominającą, że w czasie wakacji nie wolno im używać żadnych zaklęć (,,Co rok mam nadzieję, że o tym zapomną”, stwierdził ponuro Fred Weasley).
Zaraz też znajdowali się w ekspresie do Londynu. W przedziale usiadła razem z Sonią. Ros miała miejsce razem z przyjaciółmi z Slytherinu w innym przedziale, ale i tak prze posiedziała z nimi chwilę czasu. Wygłupiały się. Planowały także, wszystkie trzy spędzą razem wakacje.
Podróż minęła bardzo szybko. Zanim się obejrzała trzeba było się przebrać w zwykłe ubrania i wsiąść z pociągu. Jeszcze na peronie dziewięć i trzy czwarte pożegnała się z Harrym, przy okazji kazała mu obiecać, że będzie do niej pisała w miarę często. Potem pożegnała się z Sonia i Rasalie, im także obiecując, że będzie pisała listy.
Po przejściu przez barierkę zobaczyła ciocie Mię. Ostatni raz pomachała przyjaciołom i w podskokach poszła z Mią cały czas opowiadając jej o wszystkim.
W brew wszystkiemu to był najlepszych rok szkolny jaki prze żyła. Miała przed sobą dwa miesiące razem z Liv, Tomem i ciotką Karen, ale to ją tak już nie gnębiło.
Lisa jeszcze nie wiedziała, że uchyliła rąbek Wielkiej Tajemnicy…

środa, 1 kwietnia 2015

Sowa od autorki - Już po SUM-ach :)

Moi Kochani!
     Już po sprawdzianie! Nareszcie! Matematyka i Język Polski poszyły mi raczej dobrze (kilku zadań nie jestem pewna). No a z angielskiego mam na pewno jeden błąd. Ale wydaje mi się, że ten test był łatwiejszy niż próbny (miałaś racie LunesDor). Dziękuję wszystkim za wsparcie.
     Jednak udało mi się nie do puścić do zawieszenia strony. Niespodzianka gotowa kliknij tu. Opublikowałam także kolejny nowy rozdział. Znajdziecie go tutaj.
     Ma nadzieję, że to wszystko Wam się spodoba. Zachęcam do sprawdzenia tych nowości i do ich skomentowania.
     Najprawdopodobniej w lany poniedziałek, 6 kwietnia pojawi się nowa notka . To będzie już ostatni rozdział pierwszego tomu ,,Tajemnica Lisy". Nie martwicie się jednak będzie ciąg dalszy opowiadań z Lisą, które będą z pewnością opublikowane zostaną na tym blogu. 
     Życzę Wesołych Świąt Wielkiejnocy i smacznego święconego. POZDRAWIA:
Autorka, Młoda Czarownica, Julia Dudzik


Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic