sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 10 Wizja

     Zawodnicy wyszli z szatni, ustawili się i rozległ się dźwięk gwizdka. Naraz czternaście mioteł wzbiło się w powietrze. Mecz się rozpoczął.
     Lecz Lisie nie było do śmiechu. Tym razem była pewna, że jak tylko do jej uszu dotarł dźwięk gwizdka głowa zaczęła ją przeraźliwie boleć. Nie dała jednak po sobie poznać, że coś jest nie tak. Nie chciała zamartwiać tym przyjaciółek. Popsułaby im cały mecz, a tego by sobie nie darowała.
     Ból przyćmił ją tak, że nic prawie do niej nie docierało. Nie miał pojęcia kto prowadzi i jaki w ogóle jest wynik. Nawet słowa komentującego Lee Jordana zdawały jej gdzieś umykać.
     Wszyscy byli pochłonięci oglądaniem zmagań drużyn quidditcha. Nikt nie zwracał uwagi na kasztanowowłosą, jedenastoletnią dziewczynkę, która w sumie toczyła bój z samą sobą.
     Po dłuższym czasie ból trochę zelżał, w samą porę by zobaczyła zwycięskie ,,nurkowanie” Harry’ego, który zamiast złapać znicza, niemal go połknął. To widowisko zakończyło się zwycięstwem Gryffindoru a porażką Slytherinu. Lisa nie ukrywała radości, zapominając, że jest w obecności Ros, która jest Ślizgonką. Chyba radość sprawiła, że ból głowy zszedł u Berry na drugi plan.
     Stadion zaczął pustoszeć. Trzy przyjaciółki także skierowały się już do wyjścia. Dziewczyny szły w stronę zamku. Po drodze myśli Lisy krążyły wokół bólu; im dłużej się nad nim zastanawiała tym on bardziej zaczynał o sobie dawać znać.
     Weszły do zamku przed Wielką Salą było pełno uczniów, głównie Gryfonów, ale także Puchonów i Krukonów. Większość Ślizgonów najprawdopodobniej po przegranym meczu zaszyła się już w swoim dormitorium.
     Teraz kiedy Lisa weszła do szkoły, ból, a raczej pieczenie w miejscu blizny było nie do wytrzymania. Oparła się o ścianę, ponieważ nie miała siły utrzymać się na własnych nogach.
     Przestrzeń wokół niej zaczęła wirować i powoli znikać. Wtem usłyszała głos dochodzący jakby z jej głowy. Mówił ,,Nie opieraj się głupia, przeznaczenia nie możesz już zmienić”. Nogi ugięły się po nią jak z waty, zemdlała i upadła .
     Rosalie i Sonia, które oddaliły się, gdyż Ros chciała przedstawić jej swoją przyjaciółkę z jaką dzieli sypialnie. Gdy tylko się odwróciły by sprawdzić gdzie jest Lisa, z przerażeniem spostrzegły, że leży ona posadce nieprzytomna. Od razu podbiegły do niej. Przepchały się tłum ludzi do przyjaciółki i stanęły nad nią nie wiedząc co zrobić.
     Wkrótce wokół nieprzytomnej zebrała się spora grupa gapiów. Przez tłum przepychała się profesor McGonagall, kiedy była tuż nad Lisą spytała:
- Co tu się stało?
- Ona… Ona… – jąkały się Ros i Sonia.
- Ona zemdlała pani profesor – dokończył za dziewczynki jakiś starszy Krukon.
     Kiedy Lisa poczuła, że nogi się jej uginają, miała przed oczyma ciemność. Po paru sekundach ,,ocknęła się”. Słała przed wiejskim domem na uboczu jakiejś wioski lub mniejszego miasteczka.     Była noc, początek wiosny. W domowym ogródku było widać białe przebiśniegi. Śnieg, który w dziennym słońcu rozpuścił się, teraz, kiedy nastała noc pokrył się lodem. Przestrzeń wokół niej rozświetlało tylko światło sączące się z okna na parterze domu.
     Kierowana ciekawością podeszła bliżej. W środku widać było kontury dwóch osób. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Teraz mogła się lepiej przyjrzeć. W domu byli… byli… Byli jej rodzice. Tak, to na pewno oni. Nagle zapragnęła jak nigdy wcześniej, by chociaż usłyszeć ich głosy, nawet gdyby mówili o rzeczach codziennego życia, które wtedy nie należało do najmilszych.
     Choć była kilka cali przed ścianą domu zrobiła krok w przód. Ku jej zdziwieniu nie uderzyła głową w mur. Znalazła się wewnątrz potulnego salonu.
     Na sofie siedzieli jej rodzice. Trzymali się za ręce, panowała cisza. Po chwili odezwała się mama Lisy:
- Tęsknię za nią. To trwa już za długo. Nie mogę przestać myśleć, że moje Słoneczko jest tam samo.
- Przecież wiesz, że zrobiliśmy to dla jej dobra. Poza tym nie jest tam sama. Opiekuje się nią Mia. - próbował pocieszać żonę Borys.
- Tak wiem, ale to nie zmienia faktu, że chciałabym mieć ją przy sobie. Jest jeszcze taka mała…
- Myślałem o tym już jakiś czas. Można by pożyczyć od Jamesa Pelerynę Niewidkę no i wiesz. Mogłabyś udać się z wizytą do Mii aby zobaczyć Lisę.
- Naprawdę? Tylko czy James się zgodzi? Raczej nie pożycza tej peleryny. Ostatnia nadzieja w Lily ona na pewno mnie zrozumie, przecież sama jest matką. Jutro z rana napiszę list i od razu go wyślę - na twarzy Emmy pojawił się lekki uśmiech i oparła głowę o ramię męża.
- Tak powinno być zawsze - szepnął cicho Borys we włosy swej małżonki a Lisa ledwo dosłyszała te słowa.
     Po chwili Emma wstała, tak nagle, że jej mąż zdezorientowany omal nie fiknął do tyłu kozła razem z kanapą.
- Co się stało? - spytał patrząc na nią.
- Przypomniałam sobie, że czegoś nie zrobiłam. Idę na górę do sypialni.
- Skoro musisz…
     Kobieta zniknęła za drzwiami. Mężczyzna nadal siedział. Potem jednak wstał, obszedł dookoła pokój i stanął przed kominkiem. Dopiero teraz Lisa dostrzegła, że nad kominkiem znajdują się fotografie. Pierwsza przedstawiła młodą parę, byli to chyba jej rodzice jeszcze przed ślubem. Na drugim było kilka osób: jej rodzice, Mia, ojciec Harry’ego (którego raz widziała we śnie), obok niego stała kobieta o ciemno rudych włosach a za jej rodzicami stała jeszcze kobieta o pięknych blond włosach. Ostatnie trzecie zdjęcie przedstawiało małą, kasztanowowłosą dziewczynkę. I w właśnie to zdjęcie wpatrywał się Borys jak zahipnotyzowany. Po jakimś czasie odszedł od kominka w stronę wyjścia z salonu.
     Lisa poszła za nim. Był już na pierwszym stopniu schodów kiedy drzwi wejściowe zostały wyważone przez jakieś zaklęcie i stanęła w nich jakaś zakapturzona postać. Borys zamarł w bezruchu. Szybko jednak się opamiętał i krzyknął:
- Emma! On tu jest uciekaj!!!. Ja…
     Nie zdążył jednak dokończyć zdania. Zakapturzona postać krzyknęła ,,Avada Kedavra!”  i z jego różdżki błysnęło zielone światło. Ofiara padła martwa na ziemię.
     Lisa z przerażeniem pobiegła po schodach na górne piętro. Spiesząc się przeskakiwała po dwa stopnie schodów. Gdy stanęła przed korytarzem z trzema drzwiami zobaczyła pospiesznie znikające za jednymi z nich blond włosy. Podbiegła szybko pod drzwi i jednym susem przez nie przeszła.
     W słabo oświetlonym pokoju zobaczyła swoją matkę barykadującą drzwi. To jej nie pomogło, zaraz wszystko rozwaliło się w drobny mak. Do pomieszczenia weszła zakapturzona postać. Emma stanęła przed nim wyprostowana. Trudno powiedzieć czy ze strachu czy jeszcze z innego powodu.
Stała teraz twarzą w twarz z napastnikiem. Ten jednak na to nie zważał pchną ją z całej siły. Kobieta u padła i uderzyła w dziecięce łóżeczko.
- Gdzie ona jest!? = spytał zakapturzony mężczyzna.
- Nie powiem ci!
- Jeśli mi powiesz oszczędzę cię!
- Nie! Nigdy się nie dowiesz!
- Gdzie jest twoja córka!
- Nie dostaniesz jej! Nie dostaniesz mojej córeczki! Nigdy! Nawet jakbym miała umrzeć!
- Nie bądź głupia powiedz gdzie jest ukryta! A będziesz żyć!
- Nie!
- Skoro chcesz - rzekł wściekły.- Aveda kedvra!
     Zielone światło błysnęło. Wszystko stanęło Lisie przed oczami i zaczęło się rozpływać jak we mgle.
     Głowa niemiłosiernie ją bolała i była cała oblana zimnym potem. Otworzyła oczy. Znajdowała się w skrzydle szpitalnym, a za oknem słońce już zachodziło. Ale jak?… Jak się tu znalazła?… Co się właściwie stało?… Co to było?… Te pytania krążyły po jej obolałej głowie.

1 komentarz:

  1. Voldemort nie ma litośći. Zabija wszystkich na swej drodze. :(

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic