sobota, 23 kwietnia 2016

Rozdział 9. Drużyna Quidditcha

     Przez następne dni Lisa była niezwykle rozkojarzona. Na lekcjach błądziła myślami nie mogąc się na niczym skupić. A wszystko to było spowodowane piątkowym naborem do drużyny Quidditcha.
     W końcu nadszedł ten piątek, kiedy to po wszystkich zajęciach Lisa pognała do wieży Gryffindoru. Bardzo się denerwowała; pragnęła być w drużynie od kiedy po raz pierwszy dosiadła miotły Wooda. Od wakacji zrobiła sobie chyba za duże nadzieje.
     Na domiar złego nie mogła nigdzie znaleźć swojego pamiętnika. Przeszukała już wcześniej swój pokój i szafkę nocną - gdzie go nie znalazła - a teraz przetrząsała szkolną torbę w nadziei, że może zawieruszył się on między podręcznikami. Ale zamiast na pamiętnik natrafiła na trzy zapieczętowanie koperty z listami. Zobaczywszy je niemal uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Przesyłki te siedziały w jej torbie przez niespełna tydzień, a ona nawet nie sprawdziła jeszcze od kogo są.
     Dziewczyna wzięła pierwszy list. Nie musiała nawet sprawdzać kto był jego nadawcą, bo doskonale znała ten charakter pisma. Szybko zaczęła czytać:
Kochana Liso!
     Od naszego ostatniego spotkania niewiele się zmieniło. Nadal nie ma dowodów, że za tym wszystkim stoi Malfoy. Przeszukanie nic nie dało, ktoś musiał go uprzedzić i przezornie pozbył się z domu wszystkich podejrzanych przedmiotów. Jestem tego pewna.
     Siedzę w domu, nie mogąc nigdzie dalej się ruszyć. Jednym słowem - jestem uziemiona. Za to niedługo ja i Adams będziemy mogli wrócić do pracy. Przeszukanie nic nie dało, więc w Ministerstwie nie widzą większych przeszkód dla naszego powrotu. Jest jeden plus. Nie siedzę w domu ciągle sama. Martin często wpada, to sam to z Orianą. Najwyraźniej i jemu jest ciężko usiedzieć w domu. Często pyta o ciebie.
     A jak tam w szkole? Poznałaś już nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią? Jakie pierwsze wrażenie?
     Ps. Czytałam w Proroku o tym latającym aucie. Mam nadzieję, że nie wpakowałaś się w żadne kłopoty i nie leciałaś tym samochodem!
Mia
     Po przeczytaniu listu Lisa się uśmiechnęła. To była cała Mia, którą znała - nie umiała długo wysiedzieć w domu, w jednym miejscu. Odłożyła list na nocną szafkę i sięgnęła po następną kopertę. Zdążyła naderwać już kawałek papieru, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Odruchowo włożyła obydwie koperty oraz list do otwartej szuflady szafki i szybko ją zasunęła. Nie była to na pewno żadna z jej współlokatorek. Pukanie rozległo się ponownie; gość najwyraźniej zaczynał się niecierpliwić. Dziewczyna podeszła do drzwi i je otwarła.
     W progu stanęła Angelina Jonson, ścigająca w drużynie Gyffindoru.
     „Kogo może tutaj szukać?” – przemknęło Lisie przez myśl.
- Lisa Berry? – spytała, a w odpowiedzi uzyskała tylko potwierdzające kiwniecie głową. – Bliźniacy twierdzą, że ponoć nieźle latasz na miotle i startujesz na miejsce Alicji Spinnet. I ten… Ja chciałam… No… Nabór do drużyny zaczyna się wpół do piątej. Powodzenia.
     Po tych słowach zeszła schodami do pokoju wspólnego. Lekko zdziwiona Lisa zamknęła z powrotem drzwi i przezornie zerknęła na wiszący na ścianie zegar. Czas zaskakująco szybko leciał, ponieważ było już za pięć czwarta.
     Po niecałych dwudziestu minutach była już gotowa. Zamiast szkolnej szaty miała na sobie jasne dżinsy i ciemny podkoszulek. Poza tym przewiązała się w pasie ciemną bluzą z napisem „The Beatels”.
     Wziąwszy swoją miotłę, wyszła z sypialni i skierowała się prosto na boisko do Quidditcha. Dotarła tam jako jedna z ostatnich, na miejscu byli już obecni członkowie drużyny i kilkoro kandydatów. Ostatecznie oprócz Lisy starowało jeszcze osiem osób: trzy z szóstego roku, dwie z piątego oraz trzeciego i jedna z czwartego. Zapowiadała się niezła konkurencja.
- Mam nadzieję, że każdy ma własną miotłę – zaczął Wood, a zebrani posłali mu szczery uśmiech rozbawienia. – Widzę, że humory sprzyjają… Przejdźmy, więc do sedna. Sprawdzać będziemy najpierw waszą zwinność, a potem celność rzutów… Kto chce zacząć?
     Lisa poczuła tylko jak szereg napiera nią i wypycha na przód, co wyglądało jakby chciała być pierwszym ochotnikiem.
- Lisa lecisz pierwsza… Na mój znak, podlatujesz w górę. Resztę wyjaśnią ci już Katie i Angelina – powiedział Oliver i wzbił się w powietrze, a kiedy dotarł do obręczy, machnął ręką umowny znak startu.
     Lisa wzleciała szybko w powietrze. Katie oraz Angelina już krążyły nad boiskiem, czekając na nią.
- Więc co mam robić? – zapytała Berry.
- Na początek test zwinności i koordynacji. – oznajmiła Katie.
     I sekundę później koło prawego ucha kasztanowłosej śmignął tłuczek. Tyle wystarczyło, aby zrozumiała, że test zwinności polega na niezderzeniu się z nalatującymi tłuczkami, które na dodatek nakierowują bliźniacy. Długo jednak rozmyślać nie mogła, bo już z lewej nadlatywała z szwungiem kolejna przeszkoda, a żeby nie stanąć na jej drodze, dziewczyna musiała szybko zanurkować w dół. Po czym zrobić ostry skręt w prawo, by ponownie nie oberwać. Podobne akrobacje miały miejsce przez następne trzy minuty, podczas, których udało jej się nawet raz dość przypadkowo wykonać beczę.
     Kiedy czas wyznaczony na pierwszy z testów minął, Angelina wyjaśniła zasady drugiego. Nie były one dość skomplikowane, zdaniem Lisy, gdyż polegało na oddaniu pięciu celnych rzutów. Ale poznając już trudność wcześniejszego testu mogła się spodziewać wszystkiego.
     Ten test jednak okazał się być bajecznie prosty, jeśli można tak powiedzieć, bo Wood bronił bardzo dobrze. Aby wykonać choć jeden dobry rzut kasztanowłosa musiała użyć sposobu. Jak najszybciej starała przypomnieć sobie jak najczęściej Oliver bronił podczas meczu i już wiedziała. Kapitan Gryfonów lubił być blisko lewego słupka pozostawiając częściowo wolnym prawy. Aż dziwne, że nikt z drużyn przeciwnych jeszcze tego nie zauważył.
     Podążając za swoimi spostrzeżeniami wypróbowała swoją nowo powstałą taktykę, która okazała się być niezawodną.
     Kiedy po skończonych testach wylądowała na boisku czuła się niezmiernie zadowolona. Nawet jak nie dostanie się do drużyny to zostanie dobrze zapamiętana.
     Następnym ochotnikom szło różnie: jedni wypadali gorzej od Lisy inni zaś prezentowali wysoki poziom, chociaż chłopak z piątego roku podczas sprawdzianu sprawności oberwał tłuczkiem, a dziewczynie z czwartego wyślizgnął się kafel kiedy oddawała rzut.
     Po sprawdzeniu i przetestowaniu wszystkich startujących oraz naradzie drużyny, ogłoszono wyniki. Lisie serce zaczęło bić ze trzy razy mocniej.
- Zadecydowaliśmy, że nowym ścigającym lub ścigającą zostaje… Lisa Berry!
     Kasztanowłosa nie wierzyła własnym uszom. Właśnie została przyjęta do drużyny Quidditcha! W fali radości wyściskała po kolei Oliviera, Angelinę, Katie, Harry’ego, Fred oraz George’a.
W całkowitej euforii powróciła do zamku. Zrezygnowała jednak z hucznego świętowania w pokoju wspólnym, czym rozczarowała bliźniaków. Dobrą nowinę oznajmiła tylko kilku osobom. Nie miała teraz do tego głowy.
     Będąc już w wieży Gryffindoru przypomniała sobie o dwóch nieprzeczytanych jeszcze listach. Bardzo szybko zaszyła się w sypialni. Aby nie wzbudzać jakiś zbędnych podejrzeń współlokatorek udała niezmiennie zmęczoną i oparłszy swoją Zmiataczkę o szafkę nocną, wyjęła z szuflady listy, które przysłoniła pierwszym lepszym podręcznikiem. W sumie mogła sobie darować to wszystko i po prostu normalnie wyciągnąć koperty, gdyby nie była w jednym pokoju z Lavender. Nigdy za nią nie przepadała, a Brown wykorzystywała dosłownie wszystko przeciwko niej.
     Lisa usadowiła się po turecku na łóżku zasłoniętym czerwonymi kotarami. Otworzyła pierwszy z listów. Brzmiał on następująco:
Droga Liso!
     Piszę, ponieważ odkryłem coś bardzo ważnego związanego z Tobą i po części z Mią. Nie jest to jednak tematem na list. Za duże szanse, że informacje wpadną w niepowołane ręce (ryzyko zawodowe).
     Trzymaj się dobrze w Hogwarcie. Pamiętaj, póki Dumbledore jest dyrektorem w szkole jesteś bezpieczniejsza niż w Ministerstwie Magii. Listy przesyłaj szkolnymi sowami. Twoja Śnieżka jest zbyt charakterystyczna.
     Proszę o dyskrecję. Mia nie może się dowiedzieć, że ze sobą korenspondujemy. Mam nadzieję otrzymać odpowiedź.
Martin Adams
Ps. Ja i Oriana oczekujemy, że przyjmiesz zaproszenie.
Cóż, list sam w sam sobie był dość zwyczajny, ale po jego przeczytaniu Lisę wręcz paliła ciekawość, jakież to może być niezwykłe odkrycie. Teraz otworzyła drugą kopertę, z której wyjęła, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, zaproszenie. Ozdobnym złotym atramentem było napisane:
W dniu 19 grudnia 1992 roku z nadejściem godziny 14.00
Oriana Ilczuk i Martin Adams
rozpoczną razem nową drogę życia.
Na tę uroczystość mają zaszczyt zaprosić
Sz. P. Lisę Berry
Po ceremonii zapraszamy na przyjęcie weselne.
Narzeczeni
Oriana Ilczuk
 Marin Adams
     Kasztanowłosa była całkowicie zaskoczona i zdezorientowana. Zaproszenie na ślub! Przecież ledwo znała Martina, a do tego jeszcze jego wcześniejszy listy... Skoro chce jej przekazać coś ważnego to w sumie czemu nie mają się spotkać na weselu?
     Jej rozmyślania nie trwały jednak długo, bo nabór do drużyny bądź co bądź do był dość męczący i wyczerpujący. Oczy same się jej zamknęły i zapadła w głęboki sen.
     Wcześnie rano została jednak obudzona przez Angelinę.
- Co się stało? –zapytała Lisa dość nieprzytomnym tonem.
- Trening się stał. Wood ubzdurał sobie jakiś nowy plany szkoleniowy. Mi też się to nie uśmiecha. No wstawaj, za piętnaście minut mamy się stawić gotowi na dole.
     Leniwie zwlekła się z łóżka i dygocąc z zimna skierowała się do łazienki. Tam lekko przemyła twarz wodą aby się rozbudzić, po czym założyła na siebie czyste dżinsy oraz sweter i zarzuciła płaszcz. Zeszła do pokoju wspólnego ze swoją Zmiataczką Siódemką na ramieniu. Przy dziurze za portretem udało jej się dogonić Harry’ego i już mieli wychodzić, kiedy usłyszeli za sobą stukot kroków. G się odwrócili, zobaczyli Colina Creeveya schodzącego po spiralnych schodkach. Na szyi dyndał mu aparat fotograficzny, a w ręku ściskał świstek papieru.
- Usłyszałem, jak ktoś na schodach wypowiedział twoje imię, Harry! Zobacz, co tutaj mam! Wywołałem to i chciałem ci pokazać...
     Harry spojrzał zdumiony, a Lisa jeszcze bardziej, na kartkę którą Colin podetknął im pod nos. Było to zdjęcie.
     Czarno-biały Lockhart ciągnął z całej siły rękę, w której Harry rozpoznał swoje własne ramię. Na szczęście jego ruchoma fotograficzna podobizna stawiała dzielny opór i nie dała się wciągnąć w pole widzenia. Lockhart dał za wygraną i oparł się, dysząc ciężko, o białą krawędź fotografii.
- Wow, Harry nie wiedziałam – kasztanowłosa ledwo powstrzymała śmiech, choć wiedziała, że jej kuzynowi raczej do niego daleko.
- Podpiszesz mi? - zapytał błagalnie Colin.
- Colin, to nie najlepsza pora… - Lisa stanęła po stronie Pottera, ale ten wszedł jej w pół słowa.
- Nie - odpowiedział Harry, rozglądając się nerwowo po pokoju. - Wybacz mi, Colin, ale bardzo się z Lisą, spieszę... rozumiesz, trening quidditcha.
     I Harry przelazł przez dziurę za portretem, a Lisa za nim.
- Uau! Zaczekajcie na mnie! Jeszcze nigdy nie widziałem gry w quidditcha! - krzyknął uradowany Colin i również przelazł przez dziurę.
- To będzie naprawdę nudne - powiedział szybko Harry, ale Colin był tak podniecony, że absolutnie się tym nie przejął.
- Zostałeś najmłodszym reprezentantem domu w ciągu ostatnich stu lat, prawda, Harry? Powiedz! - trajkotał Colin, biegnąc u jego boku. - Musisz być naprawdę dobry. Ja jeszcze nigdy nie latałem. Czy to trudne? To twoja miotła? Jest najlepsza ze wszystkich, prawda?
     Colin trajkotał jakby go ktoś nakręcił, a Harry nie wyglądał na zbytnio uradowanego jego obecnością. Lisa postanowiła odpowiadać za kuzyna w miarę możliwości na zadawane pytania.
- Wciąż nie mogę się połapać w zasadach quidditcha - paplał Colin. - Czy to prawda, że są cztery piłki? A dwie z nich latają naokoło, starając się zwalić zawodników z mioteł?
- Tak – opowiedziała dziewczyna. - Nazywają się tłuczki. W każdej drużynie jest dwóch pałkarzy, którzy mają pałki i odbijają atakujące tłuczki. Trochę podobnie jak pałkarze w baseballu. Naszymi pałkarzami są Fred i George Weasleyowie.
- A po co są pozostałe piłki? - zapytał Colin, potykając się i spadając z kilku schodków, bo przez cały czas wpatrywał się z otwartymi ustami w Harry’ego.
- No więc... kaflem... to ta duża czerwona piłka... zdobywa się punkty. W każdej drużynie jest trzech ścigających, którzy podają sobie kafla i starają się przerzucić go przez pętlę na szczycie słupka... Są trzy takie słupki na końcu boiska.
- A czwarta?...
- To złoty znicz... bardzo mała, bardzo szybka i bardzo trudna do złapania. Ją właśnie musi złapać szukający, bo gra toczy się, dopóki tego nie zrobi. A drużyna, której szukający złapie znicza, dostaje dodatkowe sto pięćdziesiąt punktów.
- I ty Harry jesteś szukającym Gryfonów, prawda? - zapytał Colin, okropnie przejęty.
- Tak - odpowiedział tym razem Harry.
- A ty? – po raz pierwszy odkąd rozmawiali skierował pytanie bezpośrednio do Lisy
- Ja jestem ścigającą. I, zapomniałam, jest jeszcze obrońca, który pilnuje tych słupków. To naprawdę wszystko, Colin.
     Opuścili już zamek i szli przez mokrą od rosy łąkę. Ale Colin nie przestawał zasypywać innymi pytaniami przez całą drogę, na które na zmianę odpowiadali to Harry, to Lisa. Pozbyli się go dopiero przed drzwiami szatni.
- Pójdę sobie znaleźć najlepsze miejsce, Harry! Do zobaczenia Lisa! - pisnął Colin i pobiegł w kierunku trybun.
     Reszta drużyny Gryfonów była już w szatni. Jedyną osobą, która wyglądała na w pełni obudzoną był Wood. Fred i George stali z zapuchniętymi oczami i potarganymi włosami, a naprzeciw nich ziewały okropnie dwie pozostałe ścigające, Katie Bell i Angelina Johnson.
- No, jesteście nareszcie, co was zatrzymało? - zapytał Wood rześkim tonem. – I czemu, Lisa, nie masz na sobie szaty sportowej?
- Bo ja… - Lisa lekko poczerwieniała na twarzy. – Ja nie mam. Przepraszam myślałam wczoraj, że jeszcze będę miała czas do pierwszego treningu i…
- Wystarczy. Po skończonym treningu poszukasz z dziewczynami czegoś dla siebie. A teraz… Zanim wejdziemy na boisko, chcę z wami chwilę pogadać, bo przez całe lato pracowałem nad nowym programem szkoleniowym, który oznacza naprawdę duże zmiany...
     Wskazał na tablicę z wielkim wykresem boiska do quidditcha, na którym aż roiło się od różnokolorowych linii, strzałek i krzyżyków. Wyjął różdżkę i stuknął nią w tablicę, a strzałki zaczęły wić się po wykresie jak gąsienice. Po wyjaśnieniu pierwszego okazało się że jest kolejny i jeszcze kolejny.
     Finalnie Lisa była bardziej zajęta powstrzymywaniem swojego burczącego żołądka niż słuchaniem wykładu. Jak w wszyscy zgromadzeni z wyjątkiem Wooda.
- To by było na tyle - powiedział w końcu dziarskim tonem. - Wszystko jasne? Są jakieś pytania?
- Ja mam pytanie - odezwał się George, również wyrwany z drzemki. - Dlaczego nie powiedziałeś nam tego wszystkiego wczoraj, kiedy nie spaliśmy?
     Wood nie był zachwycony tym pytaniem.
- Posłuchajcie mnie, parszywe lenie - powiedział, obrzucając ich płomiennym spojrzeniem. - Powinniśmy zdobyć puchar w zeszłym roku. Byliśmy najlepszą drużyną. Niestety, na skutek okoliczności, na które nie mieliśmy wpływu...
     Wzrok Wood jak i innych nieświadomie przeniósł się na Harry’ego, który z miną winnego pochylił głowę w przód. Kapitan przerwał na chwilę swoją wypowiedz,  aby się opanować. Ta ostatnia porażka wciąż go dręczyła.
- Więc w tym roku będziemy trenować do upadłego, tak jak jeszcze nigdy nie trenowaliśmy... No dobra, idziemy przełożyć teorię na praktykę! - krzyknął, chwytając swoją miotłę i wychodząc z szatni. Drużyna powlekła się za nim, wciąż ziewając.
     Tak długo byli w szatni, że słońce zdążyło już wznieść się nad horyzont, ale strzępy mgły jeszcze unosiły się nad stadionem. Ron i Hermiona siedzieli na pustych trybunach.
- Jeszcze nie skończyliście? - zawołał Ron z niedowierzaniem.
- Nawet nie zaczęliśmy! - odpowiedział Harry. - Wood uczył nas nowej taktyki.
     Lisa dosiadła swojej miotły. Odbiła się od ziemi i wystrzeliła w górę. Chłodne powietrze, które uderzyło ją w twarz, rozbudziło dziewczynę o wiele skuteczniej niż wcześniej chłodna woda, i sto razy lepiej niż przemowy Wooda. Pomknęła nad stadionem z pełną szybkością, próbując ścigać Freda, George’a i Harry’ego.
- Co tak dziwnie klika? - zapytał Fred, kiedy w czwórkę spotkali się w rogu boiska.
     Lisa rozejrzała się po trybunach, a jej wzrok spoczął w tym samym miejscu co Harry’ego. W najwyższym rzędzie siedział Colin z podniesionym aparatem, robiąc zdjęcie za zdjęciem. Klikanie migawki odbijało się echem po pustym stadionie.
- Harry, popatrz w moją stronę! - krzyknął przenikliwym głosem.
- Kto to jest? - zapytał Fred.
- Colin Creevey – odparła Lisa znacząco spoglądając na Pottera.
- Co się dzieje? - zapytał Wood, podlatując do nich i marszcząc czoło. - Dlaczego ten pierwszoroczniak robi zdjęcia? Nie podoba mi się to. Może to szpieg Ślizgonów, który chce poznać naszą nową taktykę?
- Spokojnie. On jest z Gryffindoru. - odpowiedziała szybko Lisa.
- A Ślizgoni wcale nie muszą mieć szpiega - dodał George.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Bo sami tutaj są - odrzekł George, wskazując ręką. Na boisko wkraczała grupa postaci w zielonych szatach, każda z miotłą w garści.
- No nie, to chyba jakiś głupi dowcip! - krzyknął Wood. - Przecież to ja zamówiłem boisko na dzisiaj! Zaraz to wyjaśnimy!
     Poszybował ku ziemi, ze złości lądując nieco zbyt gwałtownie. Lisa z Harrym, Fredem i George’m wylądowali obok niego.
- Flint! To nasz czas treningu! Dostaliśmy specjalne pozwolenie! Zjeżdżajcie stąd! - krzyknął Wood w stronę Ślizogonów,
- Tu jest dużo miejsca, Wood. Pomieścimy się – powiedział szyderczo Marcus Flint.
     Angelina i Katie także wylądowały. W drużynie Ślizgonów ponoć nie było dziewczyn, chociaż Lisie między tymi olbrzymami mignęła kasztanowa dziewczęca głowa. Czyżby Rosalie?
- Ale to ja wynająłem boisko! Zamówiłem je! - wrzasnął Wood opryskując Flinta kropelkami śliny.
- Tak? A ja mam tutaj specjalne pisemko, podpisane przez profesora Snape'a. Proszę:
Ja, profesor S. Snape, udzielam Ślizgonom pozwolenia na trenowanie w dniu dzisiejszym na boisku quidditcha, ze względu na konieczność przećwiczenia ich nowego szukającego.
- Macie nowego szukającego? Kogo? - spytał Oliver zdumiony.
     Z tłumu Ślizgonów wyszedł nie kto inny, tylko Draco Malfoy. Stanął wyniośle przed innymi zawodnikami. A za nim, teraz Lisa była w stu procentach pewna, stała Ros.
- Jesteś synem Lucjusza Malfoya? - spytał jeden z rudych bliźniaków, Fred.
- To śmieszne, że wspomniałeś akurat o ojcu Malfoya – powiedział szybko Flint, a pozostali członkowie drużyny Ślizgonów uśmiechnęli się szyderczo. - Zobacz, jak wspaniałomyślnie wyposażył naszą drużynę.
     Cała drużyna wyciągnęła przed siebie swoje miotły, na których złotymi literami było napisane Nimbus Dwa Tysiące Jeden. Były one bardzo piękne i niewątpliwie szybkie.
- Najnowszy model – Flint udawał, że strzepuje pyłek ze swojej miotły. - Wypuścili go w ubiegłym miesiącu. Podobno przewyższa Nimbusa Dwa Tysiące pod wieloma względami. A jeśli chodzi o stare Zmiataczki – tu spojrzał na rudzielców i Lisę - to przy nim nadają się tylko do zamiatania boiska.
     Lisa spiekła raka z powodu wytknięcia jej, że posiada taką, a nie inną miotłę oraz zamurowało ją z wrażenia. Te miotły naprawdę były niesamowite i nikomu do głowy nie przychodziła godna i kąśliwa odpowiedz.
- O, popatrzcie - mruknął Flint. - Jakaś inwazja, czy co?
     Ku nim zmierzali właśnie Ron i Hermiona.
- Co się stało? - spytał Ron Harry’ego. - Dlaczego nie ćwiczycie? I co on tutaj robi? - wskazał na Malfoya stojącego obok Rosalie*.
- Jestem nowym szukającym Ślizgonów, Weasley - oświadczył dumnie i wyniośle Malfoy. - Wszyscy zachwycają się miotłami, które mój ojciec kupił dla całej drużyny. Niezłe, co? - powiedział ironicznie. - Może sypniecie złotem i kupicie sobie takie same? W każdym razie tych Zmiataczek już dawno powinniście się pozbyć. Myślę, że jakieś muzeum chętnie by je przyjęło. –
Ślizgoni ryknęli śmiechem.
- Ale przynajmniej żaden członek drużyny Gryfonów nie musiał się do niej wkupywać – powiedziała nagle Hermiona - Każdy po prostu miał talent.
     Malfoya na chwilę przytkało i lekko zblednął.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, ty nędzna szlamo - warknął.
     Lisa nie wiedziała co to słowo znaczy, jednak domyśliła się, że jest to coś bardzo obraźliwego, bo Fred i George prawie rzucili się na Malfoya, którego zasłonił Flint. Katie wrzasnęła: „Jak śmiesz!”, a Ron wyciągając różdżkę wycedził przez zęby: „Zapłacisz mi za to, Malfoy!” i zręcznie wymierzył nią w twarz Malfoya.
     Mocno huknęło, a echo potoczyło się po stadionie. Z końca różdżki Rona wystrzelił strumień zielonego ognia. Jednak zamiast w Malfoya trafił on we właściciela różdżki.
- Ron! Ron! Nic ci się nie stało? - zapiszczała cienko przerażona Hermiona.
     Chłopak otworzył usta, ale nie udało mu się wykrztusić ani jednego słowa. Zamiast tego beknął potężnie i z ust wypadło mu na kilkanaście tłustych i obślizgłych ślimaków.
     Ślizgoni wybuchli niepohamowanym śmiechem. Gryfoni natomiast zgromadzili się wokół Rona, który wciąż wymiotował wielkimi mięczakami. Każdy brzydził się go dotknąć.
- Zaprowadźmy go lepiej do Hagrida, to najbliżej - powiedział Harry do Hermiony, która kiwnęła i oboje podnieśli Rona na nogi, ciągnąc go za ręce.
- Pomogę wam. – zaproponował Lisa.
- Nie trzeba poradzimy sobie, ale dzięki – odparł Harry z Hermioną i z wymiotującym Ronem ruszyli w stronę domu gajowego.
     Lisa po raz pierwszy poczuła się całkowicie wykluczona, pozostawiona sama sobie. Rosalie trzymała się z Malfoyem, Harry z Ronem oraz Hermioną, a Sonią ciężko było porozmawiać sam na sam. Teraz dopiero odkryła jaką niewidzialną barierę zbudowała pomiędzy sobą, a innymi, jak się od nich oddaliła, zajmując się swoimi problemami i kłopotami. Wszystkiemu winna była ona.
     Wróciła do zamku. Zdążyła się jeszcze załapać na późniejsze śniadanie. Korytarze pustoszały, bo większość uczniów wyszła na błonia rozkoszować się ostatnim ciepłem i jesiennym słońcem.
     Lisa skierowała się do wieży Gryffindoru. Za cel obrała sobie najpierw poprawienie relacji z Sonią. Ostatnio mało ze sobą rozmawiały. Od teraz zero tajemnic, Rosalie i Sonia powinny się dowiedzieć o bliźnie. O Bractwie już niekoniecznie. Ten temat jakoś zgrabnie ominie.
     Jednak najpierw musi ułożyć jakiś sensowny plan rozmowy, bo nie może to przecież wyglądać tak: „Hej Sonia! Wiesz co? Ukryłam przed tobą, że mam magiczne znamię i posiadam niezwykły dar, a na dodatek ściga mnie jeszcze tajnia organizacja, Bractwo Cienia, składająca się z śmiercożerców! ”- to brzmi jak początek kiepskiego żartu.
     - „Bardzo potrzebny będzie mi pamiętnik. Tylko akurat teraz musiał się gdzieś zawieruszyć. Po prostu świetnie, to się nazywa mieć szczęście.” – pomyślała wchodząc do Pokoju Wspólnego.
     Rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu, wczoraj też to zrobiła, ale mogła coś przypadkiem przeoczyć. Dopiero teraz zauważyła Neville’a siedzącego w jednym z foteli i pochłoniętego czytaniem jakieś książki.
- Cześć! – przywitała się pochodząc do chłopaka – Myślałam, że wszyscy korzystają z pięknej pogody na błoniach. Mogę wiedzieć co czytasz?
- Hej! Jasne – i pokazał jej okładkę tomu na której złotymi literami był wygrawerowany tytuł „Magiczne Zioła Azji Mniejszej”**. –  Bardzo ciekawa. A ty nie jesteś na treningu?
- Byłam. Ale pojawili się Ślizgoni i nasz trening spełzł na niecałym okrążeniu boiska. A tak w ogóle skąd wiesz, że jestem w drużynie?
- Wood oznajmił to wszystkim Gryfonom. Opowiadał jak dobrze grasz i…
- I…?
- Podobno dałaś nie zły popis.
- Yyy… No… ciężko mi coś powiedzieć… po prostu dałam z siebie wszystko – dukała Lisa. Nie przepadała za zbytnim zainteresowaniem swoją osobą. Czuła się wtedy nieswojo. – A… ten… Nie widziałeś tu może takiego zeszytu, oprawionego w skórę?
- Nie – odparł po chwili namysłu Neville. – To było coś ważnego? Może pomogę szukać?
- Tak… Nie… znaczy tak… - poplątała się w własnej wypowiedzi dziewczynka. – Poradzę sobie. Ten zeszyt to mój pamiętnik. Zawieruszył się gdzieś.
- Jak go gdzieś zobaczę to od razu ci powiem.
- Dzięki.
     I Lisa ruszyła do sypialni. Znalazła kawałek pergaminu i po kilku próbach zwięźle napisała:
Spotkajmy się dzisiaj o 20. Koło wieży astronomicznej. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Lisa
     Podobną wiadomość napisała, także do Ros tylko na datę spotkania wyznaczyła niedzielę, godzinę 20. Resztę soboty, nie licząc przerwy na obiad oraz kolacji, spędziła na szukaniu pamiętnika, tym razem po wszystkich klasach lekcyjnych. Dopiero w pół do ósmej skierowała się w stronę wieży astronomicznej.
~~~~
* Takie drobne wyjaśnienie Rosalie jest w drużynie Ślizgonów i gra na pozycji ścigającej, a dostała się do niej dzięki Malfoy'owi  (więcej - klik)
** Nazwa książki została przeze mnie wymyślona, a inspiracją była koreańska drama "Cesarzowa Ki", którą bardzo polubiłam.

Przepraszam za tak długą nieobecość. Nie mam usprawiedliwienia. Mam nadzieję, że choć trochę ten rozdział się spodobała.

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic