wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 13 Boże Narodzenie

Położyła się i natychmiast zasnęła zmęczona zapominając o zasłonięciu zasłonami łóżka. Szybko tego pożałowała bo po jakiś dwóch godzinach snu obudziły ją promienie słońca. Padające proso na jej twarz.
Nie była jednak zła, że tak wcześnie się obudziła, bo jak tylko otworzyła oczy zobaczyła koło swojego łóżka stosik prezentów. Jeszcze w życiu nie dostała tylu podarków.
Wzięła pierwszy z brzegu. Był on od Rosalie rozwinęła papier i wyciągnęła z niego książkę o różnych przydatnych zaklęciach i śliczną nausznicę w kształcie lwa – symbol Gryffindoru. Następnie wzięła drugi pakunek. Był lekki, opakowany w papier w piłki futbolowe, od razu poznała, że był on do Toma. Szybko rozdarła papier i zobaczyła czarno-biły plakat swojego ulubionego zespołu ,,The Beatles”. Znając przeszywanego brata nie dałby jej nic nowego, więc obejrzała go dokładnie. Kiedy skończyła wzięła trzecią od razu poznała, że jest ona od Liv, bo papier zdobił psie łapki. Otwarła i zobaczyła zestaw do rysownia składający się z dwunastu kredek, pięciu ołówków, temperówki i kumki do mazania oraz szkicownika. Czwarta była od Sonii. Piąta była od ciotki Karen a dostała od niej nowy fartuch i zdjęcie. Przedstawiające ją w wieku około dwóch lat stojącą uśmiechniętą między kobietą a mężczyzną. Była to ciotka Karen trzymająca na rękach niemowlę, dziewczynkę, którą była Liv. Ów mężczyzną był wuj Jeck, którego ledwie pamiętała gdyż zginął w wypadku samochodowym jakieś pół roku po narodzinach swych dzieci. On także trzymał na rękach niemowlę, ale chłopca czyli Toma.
Przyjrzał się temu zdjęciu dokładnie, jeszcze w życiu go nie widziała. Choć przedstawiało największą burzę jej życia. Bo po śmierci męża ciotka zaczęła się do niej odnosić obojętnie. Obwiniał za wszystko to co się stało. Ale teraz nie chciała sobie psuć dobrego humoru tymi wspomnieniami
Koło łóżka leżały jeszcze dwa nie rozpakowane prezenty. Wzięła jeden z nich. Rozpakowała odraz wypadł z niego liścik zaczęła czytać
Droga Liso!
Wesołych Świąt. Mam nadzieję, że prezent Ci się spodoba.
Cioci Mia
Spojrzała do pudełka ujrzał w nim książkę ,,Quiddich przez wieki". Ale skąd ciocia mogła wiedzieć, że tak bardzo interesuje ją właśnie quiddich. Czy tak dobrze znała jej rodziców, że to przypuszczała?
Nie zastanawiał się jednak nad tym długo. Poprzyglądała się książce i znów zaczęła grzebać w pudełku. Wyciągnęła z niego piękny czerwony sweter ze złotymi zdobieniami na dole rękawów i pod poszyją. Teraz w pudełku został ramka ze zdjęciem. Była to, to sama fotografia, która w wakacje przykuła jej uwagę w domu cioci.
Położyła zdjęcie ostrożnie na stoliku nocnym. Tak by było widoczne z łóżka jak i od strony pokoju.
Wzięła ostatnią paczkę zastanawiała się od kogo może być. Zostało tylko jedno wyjście by się o tym przekonać. Musi go rozpakować. Rozdarła papier. Zobaczyła karteczkę a na niej napisane wąskim, pełnym zakrętasów pismem, który widziała po raz pierwszy w życiu.
Niegdyś należało to do twojej matki. Czas byś to wzięła. Zrób z tego dobry użytek
Życzę ci bardzo wesołych świąt.
Lisa odczepiła karteczkę i zobaczyła staro wyglądający notatnik. Na środku okładki dał się zauważyć własnoręcznie  zapisane słowa Pamiętnik a pod nim mniejszymi literami podpis Emma Jonson. To mamy czyli ona także prowadziła pamiętnik jak ja. Oszołomiona tym wszystkim położyła pamiętnik obok zajęcia.
Zaczęła się ubierać. Włożyła sweter od cioci Mii, granatową spódnice, rajstopy i baletki. A na ucho nausznicę od Rosalie. Chwile wpatrywała się w swoje odbicie zastanawiając się jaka fryzura będzie pasowała do stroju. Postanowiła rozpuścić włosy. Wyszła z sypialni do Pokoju Wspólnego.
Chciała złożyć życzenia świątecznie Harry’emu i Ronowi, dlatego skierowała się prosto do dormitorium chłopców. Już na schodach usłyszała hałasy do biegające dobiegające z sypialni pierwszoroczniaków. Weszła do pokoju i zobaczyła Freda i George’a w niebieskich swetrach z literami ,,F” na jednym i ,,G” na drugim. Próbowali wcisnąć Percy’emu na głowę sweter. Czemu przyglądali się Harry z Ronem.
- Wesołych Świąt! – przywitała się Lisa
- Lisa co ty TU robisz?!
- Chciała się z wami przywitać i nie moja wina, że słychać WAS aż na samym dole! – odkrzyknęła by ją dobrze zrozumiał.
- Lisa mogłabyś nam pomóc – odrzekł Fred.
- Założyć Percy’emu ten sweter – dokończył George
- Dobrze – odrzekła.
Podeszła do bliźniaków i zaczęła ciągnąć sweter razem z nimi. Po kilku próbach poddała się i usiadła na brzegu łóżka obok Harry’ego. Z uśmiechem na twarzy oglądała tę scenie.
- Lisa dziękuje za prezent. Jest naprawdę super. A ja nic dla ciebie nie mam. – odezwała się Harry.
- Nic nie szkodzi. – odparła Lisa z uśmiechem na twarzy.
- I dzisiaj nie siedzisz i innymi prefektami – oznajmił George Percy’emu. – Boże Narodzenie to rodzinne święto.
Wyprowadzili Percy’ego z sypiali, spętanego swetrem.
Lisa jeszcze nigdy w życiu nie jadła takiego pysznego świątecznego obiadu. Były tam setki pieczonych indyków, góry pieczonych i gotowanych ziemniaków, półmiski frytek, wazy pełne polanego masłem groszku, srebrne łódki z gęstym sosem pieczeniowym i żurawinowym a także sterty czarodziejskich strzelających niespodzianek, rozłożonych co kawałek na wszystkich stołach.
Lisa i Harry pociągnęli czarodziejską petardę za oba końce, a ona wybuchła ze straszliwym hukiem, spowiła ich obłokiem niebieskiego dymu, a ze środka wyleciał zestaw czarodziejskich szachów. Harry załapał go z refleksem prawdziwego szukającego.
- Proszę to dla ciebie. Nie obraź się ale nie zdążyłem zapakować.
- Dziękuje – odrzekła powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
Potem pojawił się deser, gorące puddingi. Po obiedzie zatrzymała ją Ros. Ślizgonka podziękował jej za prezent, który nie ukrywała bardzo się jej podobał. Ona także podziękowała za otrzymany podarek. Potem spędziły czas na rozmawianiu o wszystkim i o niczym w jednej z wolnych sal.
Zrobiło się późno. Lisa pożegnała się z Rosalie i poszła do wieży. Weszła do Pokoju Wspólnego, a z stamtąd do swojego dormitorium. Położyła się łóżku, spojrzała na zdjęcie rodziców i powiedziała na głos:

- Dziękuje mamo! Dziękuje tato! Dobranoc!

poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział 12 Zmorek

Rano wstał jak zwykle wcześnie, ale nie od razu zeszła na dół. Odsłoniła łóżko i popatrzyła po pustych innych łóżkach było dziwnie nie zastać tam zasłoniętych zasłony za którymi powinny teraz spać koleżanki.
Szybko jednak doprowadziła się do porządku. Ubrała się schludnie i uparcie rozczesywała teraz pogmatwane włosy. Kiedy się wreszcie z nimi uporała i zaplotła w warkocz francuski. Zeszła do pokoju wspólnego, taszcząc pod pachą jakąś książkę i zasiadła w swoim ulubionym fotelu przed kominkiem. Rozłożyła wielki tom na kolanach i zagłębiła się w lekturze jednej z wczoraj wypożyczonych ksiąg.
Czytając czas bardzo szybko jej miną a w pokoju pojawili się już bracia Wesley’owie oraz Harry. Z łatwością można było przewidzieć, że skoro była w jednym pomieszczeniu z Fredem i George’em nie miła szans na dalsze czytanie, więc zamknęła książkę i odłożyła ją do sypialni. Po powrocie przyłączyła się do Wesley’ów. Przez chwilę przebywali w wieży Gryffindoru śmiejąc się, żartując, dyskutując i rozgrywając jedną partię czarodziejskich szachów. Nie długo to jednak trwało bo po jakimś czasie jednogłośnie stwierdzili, że muszą się udać do Wielkiej Sali na śniadanie. A sprawką tego było coraz głośniejsze burczenie w brzuchu Rona.
W sali stało z dwadzieścia pięknie udekorowanych choinek, które przyniósł Hagrid. Stał one w niej już od tygodnia, ale na Lisie wciąż robiły ogromnie wrażenie.
Usiała naprzeciwko Harry’ego uśmiechając się do niego. Zauważyła również przy stole Ślizgonów Ros, więc jej pomachała co miała w zwyczaju kiedy ją gdzieś zobaczyła. Ta radośnie jej odmachała nie dało się nie za uwarzyć, że jest w wyśmienitym nastroju.
Na śniadanie zjadła jako sadzone oraz tost posmarowany masłem, to popiła swoim ulubionym sokiem dyniowym. Zaraz po śniadaniu poszła do biblioteki, wcześniej zabierając z sypialni cały stos książek wypożyczony wczoraj. W bibliotece spędziła czas do drugiego śniadania po nim udała się do wieży Gryffindoru. A tam dała się ponieść szaleństwu choć Percy studził zapały wszystkich.
Około drugiej po południu do jednej z szyb okna obok, którego siedziała przyleciała Śnieżka i zaczęła w nią dziobać by zwrócić na siebie uwagę. Lisa natychmiast otworzyła okno. Sowa nie wleciała do środka tylko poniosła jedną nóżkę, do której miła przywiązany liścik i niedużą paczkę. Odwiązała przesyłkę, sowa dziobnęła ją w palec i odleciała w kierunku sowiarni.
Pospiesznie wzięła paczkę i list i poszła do dormitorium dziewcząt. Kiedy znalazła się w sypialni usiadła na łóżku rozwinęła pergamin i zaczęła czytać:
Kochana Liso!
Wczoraj twój list doszedł do mnie dosyć późno, więc nie zdążyła tego zrobić. Dzisiaj rano wstałam wcześnie i udałam się na Pokątną. W Esach i Floresach kupiłem dla ciebie tę książkę. Nie martw się pieniędzy mi wystarczyło nie musisz nic oddawać.
Przesyłam całusy. Trzymaj się ciepło.
Ciocia Mia
PS. Mam nadzieję, że Śnieżka dotarła na czas.
Lisa sięgnęła po paczuszkę rozdarła papier jaki ją zabezpieczał i zobaczyła piękną nowiuteńką książkę zatytułowaną Baśnie barda Beedle’a. Cudna pomyślała. Położyła ją na łóżku a spod niego wyciągnęła dwa pudełka mniej więcej do jednej trzeciej wysokości wypełnione słodyczami oraz papier w który będą popakowane.
Rozmieściła paczki na środku pokoju i zaczęła zajmować się ich wypełnianiem. Do pierwszej przeznaczonej dla Rosalie włożyła książkę Najpiękniejsze Baśnie Świta. Na niej umieściła ostrożnie jej portret i bransoletkę z zawieszkę w kształcie węża. Opakowała paczuszkę w ozdobny papier, obwiązała najlepszą zieloną wstążka jaką miła i umieściła pergamin z życzeniami oraz swoim podpisem.
Następnie zabrała się za prezent dla Sonii. Włożyła książkę Baśnie barda Beedle’a. Umieściła na niej portret oraz bransoletkę z zawieszką w kształcie serduszka. Podobnie jak wcześniej opakowała pudełko ozdobnym papierem oraz przewiązała wstążką tym razem jednak czerwoną. Przyczepiła kawałek pergaminu z życzeniami i podpisem.
Obie paczki położyła obok swojego stolika nocnego. Schyliła się pod łóżko tym razem wyjmując spod niego trzy pudełeczka. Wypełnione słodyczami. Te jednak tylko opakowała papierem. Przewiązała wstążkami oraz podczepiła kawałki pergaminów z życzeniami. Następnie sięgnęła po ostatnie pudełko, w którym był wisiorek dla Liv, jaki sama transmutowała. W kształcie psiej łapki, ponieważ szalała ona wręcz za wszystkim co było związane z psami. Dla Toma plakat jego ulubionej drużyny piłkarskiej, który ubłagała od Deana Thomasa. A dla ciotki Karen srebrnym łańcuszek z wisiorkiem z literą ,,K”. Ten prezent sprawił jej najwięcej trudności bo nie widziała co ma dać. Odłożyła je obok dwóch wcześniejszych prezentów.
Poskładała po sobie resztki papieru i wstążek, flakonik z atramentem oraz pióro. Wróciła do pokoju wspólnego gdzie Ron i Harry grali w czarodziejskie szachy. Przyglądała się im a potem sama spróbowała zagrać. Potter pożyczył jej komplet figur, które on z kolei pożyczył od Seamusa Finnigana. Wypadło jej zagrać z Ronem, który po łebkach wyjaśnił jej zasady gry. Grało jej się super figury nawet się jej słuchał (chyba dla tego, że była dziewczyną) i nie były takie uparte jak dla Harry’ego. Który wciąż powtarzała ,,Jak to to możliwe, że one jej się słuchają”. Niestety przegrała z bardziej doświadczonym od niej Wesley’em. On nie omieszkał jednak kąśliwego komentarza pod jej adresem ,,Jak na dziewczynę grałaś dosyć dobrze”, ponieważ był bliski przegranej z tą dziewczyną.
Lisa udała, że nie dosłyszała tego komentarza. Choć złość w niej kipiała.
Położyła się późno spać, choć rano wstała wcześnie. Po ubraniu się wzięła cztery paczki przeznaczone dla Sonii, Hermiony, cioci Mii oraz ciotki Karen, Liv i Toma a w sypialni pozostawiła prezenty dla Rosalie i Harry’ego. Z czterema paczkami w rękach ruszyła do sowiarni.
Kiedy dotarła na miejsce. Przywitała ją radosnym pohukiwaniem Śnieżka. Odłożyła trzy paczki na parapet okna a czwartą przywiązała do sowy śnieżnej.
- To jest dla Sonii, ale masz to przekazać jej mamie. Rozumiesz.- sowa dziobnęła ją w palec, co uznała za potwierdzenie.
Śnieżka odleciała. Następnie wzięła jedną z paczek leżących na parapecie i przywołała jedną ze szkolnych sów. Płomykówkę. Przywiązała przesyłkę.
- To dla Herminy Granger.
Płomykówka kiwnęła główką i odleciała. Lisa wzięła ostatnią paczuszkę. Przywołała kolejną szkolną sowę tym razem puszczyka. Jemu także przywiązała przesyłkę i powiedziała:
- To dla Mii Thoes.
Puszczyk nic nie zrobił tylko od razu odleciał. Przywołała jeszcze jedną, sowę wyjaśniła jej szczegółowo jak odnaleźć dom ciotki po czym ptak odfrunął.
Dziewczynka podeszła do okna wiodła wzrokiem za sową puki nie zniknęła jej z oczu. Po czym dopiero uświadomiła sobie jak jest zimno i czym prędzej wróciła do zamku.
Cały dzień spędziła w pokoju wspólnym Gryffindoru nie licząc posiłków. Już jutro Boże Narodzenie. Jeszcze nigdy w życiu na nic tak nie czekała.
Przebudziła się, była może druga w nocy. Wstała, po przeciągła się kilka razy. Dobrze, że jest tak późno Harry i Ron na pewno już śpią. Teraz będzie łatwiej podłożyć prezent dla Pottera.
Wzięła jeden z leżących koło stolika nocnego pakunków i wyszła z sypialni dziewczyn. Na palcach skierowała się do dormitorium chłopców. Weszła do pokoju z szyldem na drzwiach głoszącym, że jest to sypialnia pierwszaków. Ujrzała dwa zasłonięte łóżka. Koło obu były stosy prezentów, jeden mniejszy, należący do Harry’ego i większy Rona. Pozostawiła paczkę na stosie Harry’ego i wyszła.
Schodziła po schodach kierując się w stronę Pokoju Wspólnego aby przedostać się przez niego do dormitorium dziewcząt. Kiedy tuż przed zamkniętymi drzwiami, które prowadziły do pokoju przystanęła nagle. Za drzwi dochodziły dźwięki, szuranej po podłodze miotły.
Ale kto do licha o zdrowych zmysłach miałby sprzątać o drugi w nocy. Przyczaiła się po drzwiami wstrzymując oddech. Szybko popchnęła je i stanęła przed niskim stworzeniem z dużymi uszami ubranym w stary, podziurawiony, brudny fartuch. Które teraz parzyło się na nią.
- Kim… ty jesteś? Co tu… robisz? – zdołała wykrztusić z siebie.
- Jestem Zmorek sir panienko – ukłonił się nisko zmieszanej dziewczynce. – Domowy Skrzat Hogwartu. Do usług.
Kiedy tylko skończył to mówić podbiegł do najbliższej ściany i zaczął walić głową w mur mówiąc ,,Zły Zmorek, zły. Zmorek się ujawnić.”
Przerażona Lisa pobiegła szybko do niego i chwyciła go za ręce uniemożliwiając zarazem dalsze walenie skrzata głową w ścianę.
- Co ty robisz? – spytała przerażona.
- Zmorek się ukarać z to, że się sir panience pokazać. Nikt nie powinien wiedzieć, że Zmorek tu sprzątać, że tu być.
- Zmorku – zaczęła Lisa a w jej głosie zabrzmiała nuta matczynej dobroci. – Jedyną osobą jaka jest tu winna to ja. Przecież mnie tu nie powinno być. Powinnam już od dawna spać. I nie mów do mnie panienka tylko Lisa.
Zmorek kiwnął głową i spojrzał na nią wykrzywiając lekko usta, chyba się uśmiechając. Lisa także się do niego uśmiechnęła. Po czym do dała:
- Jeśli chcesz nikomu nie powiem, że ciebie zobaczyłam.
- Sir panienka Lisa. Jest tak dobra dla Zmorka. Sir panienka Lisa jest wielką czarownicą.
- Zmorku mógłbyś coś dla mnie zrobić. Jeśli to nie problem, oczywiście.
- Dla sir panienki Lisy zawsze.
- Dziękuje ci. Zaczekaj tu chwilkę zaraz wrócę.
Wbiegła szybko do sypialni chwyciła jedyną paczuszkę jak leżał koło stolika nocnego i wybiegła szybko z pokoju. Zbiegając czym prędzej po schodach. Weszła szybkim krokiem do Pokoju Wspólnego. Skrzat nadal stał tam gdzie go pozostawiła samego. Podeszła do niego.
- Zmorku, czy wiesz gdzie znajduje się dormitorium Slytherinu a w nim sypialnia dziewcząt pierwszego roku.
- Tak, Zmorek zna drogę.
- W takim razie czy mógłbyś położyć to koło jedynego zajętego łóżka. Powinna w nim być kasztanowo włosa dziewczyna – powiedziała i podała mu prezent dla Rosalie.
- Tak, jest.
- Dziękuje ci, Zmorku. Dobranoc – powiedziała i zasłoniła usta ręką bo zaczęła ziewać.

Po machała skrzatu na pożegnanie i wspięła się po schodach do sypialni. 

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 11 Zaklęcie Novos

W głowie Lisie aż huczało. Rozmaite myśli pojawiały się i nagle znikały.
- Ach obudziłaś się już kochanieńka – usłyszała głos pielęgniarki.
Lisa chciała wstać i usiąść na łóżku. Wtem rozległ się znowu głos pani Pomfrey tym razem ostrzejszy:
- Och nie moja droga masz leżeć. Żadnego wstawania. Za niedługo powinien przyjść tu dyrektor. Może pozwolę na wizytę twoich przyjaciółek. Biedaczyny niedawno dopiero poszły na kolację. Tylko masz mi leżeć w spokoju.
Dziewczyna ożywiła się na wiadomość o wizycie Sonii i Ros, więc leżała posłusznie. Po krótkim czasie drzwi do skrzydła szpitalnego się otworzył. Sądząc po odgłosach dyrektor nie przyszedł tu sam.
Po chwili Lisa wiedziała kto towarzyszył profesorowi Dumbledore’owi. Była to profesor McGonagall i profesor Snape oraz ku jej największemu zdziwieniu Profesor Quirrell.
Wszyscy nachylili się nad łóżkiem do nauczycieli dołączyła teraz także pielęgniarka. Pierwszy przemówił dyrektor:
- Liso co się stało?
,,Sama chciałabym wiedzieć” przyszło do głowy Lisie, ale wtem przypomniały jej się wydarzenia dzisiejszego przed południa.
- Nnie wiem dokładnie. Po meczu bolała mnie głowa, właściwie od kiedy wstałam mnie bolała. Myślałam, że samo przejdzie wcześniej kilka razy mnie już tak bolała i zaraz przestawała.
- Dziecko i w takim stanie poszłaś na mecz. Powinnaś pójść od razu do pielęgniarki – odezwała się profesor McGonagall.
- Ale pani profesor nie rozumie ja nie mogła. No… bo ja obiecałam Harry’emu, że będę na meczu i nie chciałam popsuć go Sonii i Ros.
- No dobrze, więc co się stało po meczu? – spytał miłym głosem Dumbledore.
- Wróciłam razem z Sonią i Ros do szkoły i w Sali Wejściowej…ból głowy był tak ostry, że oparłam się o ścianę… i to chyba w tedy zemdlałam.
- A jadłaś lub piłaś coś wcześnie?
- Tylko śniadanie no i dzień wcześniej kolację. Tylko tyle.
- Można wykluczyć truciznę – rzekł Snape do Dumbledore’a a w jego głosie była wyczuwana lekka nuta rozgoryczenia i zawodu.
- A m-m-może t-t-to j-j-jakiś zły u-u-urok? – spytał profesor Quirrell.
- To nie wykluczone – powiedział Dumbledore.
Nauczyciele rozeszli się ostatni odwróciła się dyrektor. Lisa drżącym głosem zdołała powiedzieć:
- Profesorze Dumbledore. Czym możemy porozmawiać na osobności.
- Popi mogłabyś zostawić nas samych.
Pielęgniarka wyszła za nauczycielami z nieco urażoną miną i zamknęła za sobą drzwi.
- A więc o czym chcesz ze mną rozmawiać Liso?
Lisa wzięła głęboki oddech.
- Bo ja przypuszczam co mogło spowodować, że zemdlałam – spojrzała na dyrektora patrzył na nią odrobinę pytającym wzrokiem. Lisa podniosła rękę i odgarnęła włosy z czoła. – To – niemal wyszeptała ukazując bliznę w kształcie gwiazdy, zwykle skrzętnie schowaną pod dość bujną czupryną.
- Przyznaję, że nie do końca rozumiem co to ma z tym wspólnego – odpowiedział profesor, ale dziewczynka była święcie przekonana, że doskonale wie o co jej chodzi.
- Ona… - zaczęła nie pewnie. – Pojawiła się w pierwszy dzień nauki. Zobaczyłam ją dopiero wieczorem przed snem. Wcześniej jej nie miałam. Przysięgam. A kiedy zemdlałam miałam wizję taki jakby sen. Widziałam moich rodziców. Ich… ich… śmierć – dokończyła drżącym i załamującym się głosem.
- Spokojnie.
- Voldemord on był taki bezwzględny – Lisa zalała się łzami, po chwili się jednak opamiętała i dodała - Co ten sen miał znaczyć? Dlaczego?
- Powiem, że jesteś bliska sama rozwiązać tą tajemnic. Bez mojej pomocy. A teraz połóż się proszę pani Pomfrey zaraz powinna wrócić.
- Do widzenia – pożegnała się.
Profesor Dumbledore wyszedł. Pielęgniarka zaraz pojawiła się z powrotem. Kazała położyć się jej spać.
Dziewczyna oparła głowę o poduszkę. Zamknęła oczy, usiłowała sobie przypomnieć twarz zakapturzonej postaci jednak nie mogła, kiedy tylko próbowała odtworzyć te wydarzenia wszystko się zamazywało. Nie wiedząc nawet kiedy zasnęła.
Rano obudziła się wcześnie. Pani Pomfrey nigdzie nie było wdać, więc Lisa ostrożnie wstała i usiadła na brzegu łóżka. W brzuchu okropnie jej burczało, wczoraj zjadła tylko śniadanie a wieczorem była zbyt zmęczona by myśleć o jedzeniu.
Pomału próbowała stanąć na nogi w nadziei, że może udaje jej się dojść do Wielkiej Sali i, że zastanie tam stoły już nakryte na śniadanie. Niestety nic z tego kiedy zrobiła kilka kroków, oddalając się od łóżka o parę stóp, przed nią wyrosła jak z podziemi pielęgniarka.
- Gdzie to się wybierasz kochanieńka? – spytała tonem który żądał natychmiastowych wyjaśnień.
- Ja... – Lisa poczuła jak na jej policzkach pojawia się rumieniec. – Ja chciałam pójść od Wielkiej Sali, bo jestem strasznie głodna.
- Trzeba było poprosić. Ja bym zaraz ci coś przyniosła. A nie wybierać się na piesze wędrówki.
Lisa oblała się jeszcze bardziej szkarłatnym rumieńcem. Zawróciła i usiała na łóżku. Za raz też pojawiła się pani Pomfrey z śniadaniem na tacy. Dziewczynka jadła wszystko nie zważając na to co.
Z skrzydła szpitalnego wyszła przed obiadem, nie było bowiem powodu by została tam dłużej. Kiedy szła przez zamek spotykała na korytarzach nie liczne grupki uczniów. Którzy kiedy tylko ich minęła szeptali coś do osoby stojącej najbliżej nich.
Skierowała się prosto do wieży Gryffindoru, bo chciała się przebrać. W pokoju wspólnym panował w miarę spokój. Pewnie większość jest na obiedzie lub korzysta z pięknej pogody na błoniach. Pomyślała. Natychmiast przebrała się.
Resztę dnia spędziła z Sonią i Rosalie, którym wczoraj napędziła niezłego stracha. Opowiedziała im co widziała kiedy straciła przytomność i o rozmowie z nauczycielami zaraz po przebudzeniu, pomijając oczywiście rozmowę z profesorem Dumbledore’em. Dziewczynki zastanawiał też fakt, że profesor Quirrell przyszedł na rozmowę z Lisą choć nie miał nic z tym wspólnego.
***
Od chwil kiedy Lisa zemdlała duża liczba osób za nią się oglądała, co nie ukrywała strasznie ją denerwowało. Ale nie tylko uczniowie zwracali na nią większą uwagę robili to też niektórzy nauczyciele. Na swoich lekcjach profesor McGonagall co jakiś czas spoglądała na jej ławkę, co uniemożliwiało Lisie rozmawianie z Sonią. Natomiast Snape częściej niż do tej pory pytał ją i obdarzał nienawistnym spojrzeniem kiedy podawała poprawne odpowiedzi.
Skończył się już listopad a zaczął grudzień. Teraz myśli Lisy coraz częściej wędrowały w stronę zbliżających się świąt. Nie wiedziała jeszcze co da w prezencie Ros i Sonii. Nie wiedziała nawet czy zostają one na święta w szkole. Uważała, że jeśli się je o to zapyta wyjdzie na wścibską, czego chciała za wszelką cenę uniknąć.
W drugim tygodniu grudnia na ścianie w pokoju wspólnym zawisła lista osób, które zostają na święta w szkole. Górował w niej nazwiska wszystkich Wesley’ów (Rona, Freda, George’a i Percy’ego) oraz Harry’ego. Pod nimi schludnym pismem podpisała się Lisa. Jak na razie była jedyną dziewczyną.
Pewnego wieczoru kiedy razem z przyjaciółkami siedziała w bibliotece wpadała na pomysł co im da na święta. Ich dyskusja zeszła na temat rozmaitych obrazów wiszących na ściana zamku. Przy czym doszło to tego, Ros i Sonia powiedziały jej, że zawsze chciały mieś własny portret a one (jak same uważają strasznie bazgrzą).
Lisa zawsze strasznie lubiła rysować. Spotykała się jednak z nienawiścią ze strony ciotki bo kiedy tylko zauważała jakiś rysunek, szkic lub obrazek. Wszystkie lądowały w koszu lub w piecu.
Pomysł narysowania portretów przyjaciółką wydawała jej się dobry. Nigdy jeszcze nie rysowała na pergaminie i mogło to być nawet zabawne.
Po tygodniu od wdrążenia w działanie pomysłu oba rysunki był już gotowe. Kontury stworzone z różnobarwnych atramentów dawały leprze skutki niż przy puszczała. Eksperymentowała z atramentami próbując stworzyć kasztanowy. W końcu po chyba dwudziestu albo więcej próbach powstała odpowiedni odcień.
Obie narysowane przez dziewczynkę osoby były bardzo podobne do tych prawdziwych. Rosalie miła kasztanowe włosy, zielone oczy, czerwone usta oraz zielono srebrną bluzkę (symbolizującą Slytherin). Natomiast Sonia miał kasztanowe włosy, niebieskie oczy, czerwone usta i szkarłatną złotą bluzkę (symbolizującą Gryffindor).
Teraz wystarczyło pomyśleć co jeszcze można im dać, prócz portretów i słodyczy, które kupili jej bliźniacy w Hogsmeade na jej zamówienie. Oczywiście za nie zapłaciła. Zanim przyjechała do Hogwart otrzymała od cioci Mii sakiewkę monet czarodziei.
Czas mija nie ubłaganie jeszcze tylko tydzień do świąt. W prezencie dla przyjaciółek postanowiła dać jeszcze po książce i bransoletce z zawieszką.
Problem stanowiło tylko jakie książki mi da. Nie znała się zbytnio na literaturze czarodziei. Wtem w głowie jej zaświtało przecież nie musiała obu dawać książki czarodziejskie równie dobrze mogą być mugolskie. Rosalie wychowała się w rodzinie czarodziejskiej na pewno nie czytała takich książek. Gorsza sprawa z Sonią ona mówiła, że matka wychowywała ją w kulturze mugoli, więc będzie musiała wymyślić jakąś ciekawą książkę czarodziejską.
Lisa czym prędzej pędziła do wieży Gryffindoru chwilę wcześniej rozmawiała z Ronem jaką książkę najchętniej czytał zanim poszedł do Hogwaru. Otrzymała parę przydatnych informacji.
Wpadła jak burza do pokoju wspólnego i popędziła na górę do sypialni. Chwyciła w biegu pióro i kawałek pergaminu i zaczęła pisać.
Droga cioci Mio!
Ma bardzo, ale to bardzo pilną sprawę. Chciałabym byś kupiła dla mnie jeden egzemplarz ,,Baśni barda Beedle’a”. Chce go dać mojej przyjaciółce Sonii w prezencie. Przesyłam pieniądze na zakup książki. Mam nadzieje, że wystarczy jeśli nie to napisz ile musiałaś dołożyć a ja ci podeście.
Lisa
PS. Proszę przyślij mi jeszcze w tym tygodniu to bardzo ważne.
Zwinęła pergamin chwyciła go oraz wcześniej przygotowany woreczek z pieniędzmi i wybiegła pędem z pokoju. Skierowała się prosto do sowiarni chciała natychmiast wysłać list a robiło się późno i nie miała najmniejszej ochoty spotkać się z Filch’em.
Bez większych problemów dotarła do swoiarni. Śnieżkę też odnaleźć nie było trudno gdyż były tylko dwie sowy śnieżnie jej i Harry’ego, Hedwiga tylko ona była troszkę większa. Wysłała ją i chwile jeszcze patrzyła puki nie zniknęła jej z o oczu na tle białego puchu śniegu.
Lisa szła szybko korytarzem, ale w porównaniu z wcześniejszym biegiem było to i tak wolno. Dotarła do portretu Grubej Damy powiedziała hasło i weszła do pokoju wspólnego. Nie zatrzymała się tam nawet na chwilę od razu skierowała się sypialni.
Nikogo w niej nie zastała co ją trochę zaskoczyło ale nie zawracał sobie tym głowy. Podeszła do swojego łóżka poskładała z niego w biegu rozrzucone rzeczy i skierowała się do swojego kufra. Pogrzebała w nim chwile i wyję z niego jakąś starła książkę z pożółkłą okładką. Wytarte litery tworzyły tytuł ,,Najpiękniejsze Baśnie Świta”. Była to jedna z jej ulubionych książek.
Dziewczynka popatrzyła na książkę, miła zamiar dać ją Rosalie w prezencie, ale nie wypadało przecież dawać tak brzydkiej, starej i zniszczonej rzeczy. Na szczęście miła już przygotowany plan. No może nie był on tak dokładny jak powinien, ale przynajmniej był jako tako osiągalny od innych jakie wymyśliła.
Usłyszała a raczej podsłuchała jak ktoś mówił o zaklęciu powodującym, że stare, zniszczone rzeczy wyglądają jak nowe. Musiała tylko go znaleźć.
W tym celu udała się do biblioteki ,trzeci raz w tym dniu biegnąc przez zamek. Dotarła na czas. Od razu skierowała się do półek z księgami zaklęć. Wypożyczyła wszystkie jakie mogły mieć związek z odnawianiem rzeczy i wymaszerowała z biblioteki ze stosem co najmniej dziesięciu książek.
W swojej sypialni zastała ciszę i spokój jakiego nigdy jeszcze nie miła w bibliotece. Przez chwilę zaczęła zastanawiać się dlaczego. No tak wszyscy uczniowie, którzy nie zostawali na święta w szkole wyjechali do domów. Była jedyną pierwszoroczną Gryfonką jaka została. Bardzo było jej żal bo Sonia spędza święta w domu razem z mamą. Jednak w tym wszystkim była jedna dobra wiadomość Rosalie także została w szkole na święta.
Położyła się na łóżku i zaczęła czytać a raczej wertować pierwszą z brzegu książkę. W świetle świeczek przeglądała książkę kiedy natknęła się na fragment, który przykuł jej uwagę:
Aby zamienić starą rzecz na nową trzeba zatoczyć lekko różdżką małe koło i wypowiedzieć ,,novos”
A więc to tak. Wiedziała, że istnieje takie zaklęcie. Teraz musi tylko je wypróbować. Wzięła książkę leżącą na stoliku nocnym. Położyła przed sobą. Wyciągnęła z kieszeni swoją różdżkę zatoczyła nią lekko małe koło i pewnym głosem wypowiedziała:
- Novos!
Z różdżki błysnęło leciutko żółtawe światło i trafiło w książkę. Pożółkła, stara, brudna, matowa okładka stała się nowa, kolorowa, czysta i lśniąca. A pobrudzone kartki były teraz śnieżno białe.
Spojrzała z dumą na swoje osiągnięcie. Pozbierała walające się po całym pokoju księgi i ustawiła je w równy stos niedaleko łóżka. Odnowioną książkę położyła z powrotem na stoliku nocnym. Omiotła jeszcze sypialnie spojrzeniem było w niej w miarę czysto.
Zrezygnowała z powrotu do pokoju wspólnego. Położyła się na łóżku i wróciła do czytania opisu zaklęcia, którego przed chwilą użyła.
Zaklęcia Novos używa się bardzo rzadko, ponieważ można go stosować tylko na przedmiotach niewielkich. Nie działa w przypadku zwierząt.
Łatwo jest je przyswoić. Opisane jest, że używali go już trzynastoletni czarodzieje.
A więc to tak. To zaklęcie działa w przypadku drobnych rzeczy. Miła szczęście, że książka nie była wielka.

Zmęczona przebrała się w swoją piżamę, zasłoniła łóżko zasłonami, zgasiła świeczki oświetlające pomieszczenie i położyła się spać. Sen przyszedł bardzo szybko była bowiem bardzo wyczerpana wszystkim co się dziś udało jej zrobić i tego co się dzisiaj dowiedziała.

Rozdział 10 Wizja

     Zawodnicy wyszli z szatni, ustawili się i rozległ się dźwięk gwizdka. Naraz czternaście mioteł wzbiło się w powietrze. Mecz się rozpoczął.
     Lecz Lisie nie było do śmiechu. Tym razem była pewna, że jak tylko do jej uszu dotarł dźwięk gwizdka głowa zaczęła ją przeraźliwie boleć. Nie dała jednak po sobie poznać, że coś jest nie tak. Nie chciała zamartwiać tym przyjaciółek. Popsułaby im cały mecz, a tego by sobie nie darowała.
     Ból przyćmił ją tak, że nic prawie do niej nie docierało. Nie miał pojęcia kto prowadzi i jaki w ogóle jest wynik. Nawet słowa komentującego Lee Jordana zdawały jej gdzieś umykać.
     Wszyscy byli pochłonięci oglądaniem zmagań drużyn quidditcha. Nikt nie zwracał uwagi na kasztanowowłosą, jedenastoletnią dziewczynkę, która w sumie toczyła bój z samą sobą.
     Po dłuższym czasie ból trochę zelżał, w samą porę by zobaczyła zwycięskie ,,nurkowanie” Harry’ego, który zamiast złapać znicza, niemal go połknął. To widowisko zakończyło się zwycięstwem Gryffindoru a porażką Slytherinu. Lisa nie ukrywała radości, zapominając, że jest w obecności Ros, która jest Ślizgonką. Chyba radość sprawiła, że ból głowy zszedł u Berry na drugi plan.
     Stadion zaczął pustoszeć. Trzy przyjaciółki także skierowały się już do wyjścia. Dziewczyny szły w stronę zamku. Po drodze myśli Lisy krążyły wokół bólu; im dłużej się nad nim zastanawiała tym on bardziej zaczynał o sobie dawać znać.
     Weszły do zamku przed Wielką Salą było pełno uczniów, głównie Gryfonów, ale także Puchonów i Krukonów. Większość Ślizgonów najprawdopodobniej po przegranym meczu zaszyła się już w swoim dormitorium.
     Teraz kiedy Lisa weszła do szkoły, ból, a raczej pieczenie w miejscu blizny było nie do wytrzymania. Oparła się o ścianę, ponieważ nie miała siły utrzymać się na własnych nogach.
     Przestrzeń wokół niej zaczęła wirować i powoli znikać. Wtem usłyszała głos dochodzący jakby z jej głowy. Mówił ,,Nie opieraj się głupia, przeznaczenia nie możesz już zmienić”. Nogi ugięły się po nią jak z waty, zemdlała i upadła .
     Rosalie i Sonia, które oddaliły się, gdyż Ros chciała przedstawić jej swoją przyjaciółkę z jaką dzieli sypialnie. Gdy tylko się odwróciły by sprawdzić gdzie jest Lisa, z przerażeniem spostrzegły, że leży ona posadce nieprzytomna. Od razu podbiegły do niej. Przepchały się tłum ludzi do przyjaciółki i stanęły nad nią nie wiedząc co zrobić.
     Wkrótce wokół nieprzytomnej zebrała się spora grupa gapiów. Przez tłum przepychała się profesor McGonagall, kiedy była tuż nad Lisą spytała:
- Co tu się stało?
- Ona… Ona… – jąkały się Ros i Sonia.
- Ona zemdlała pani profesor – dokończył za dziewczynki jakiś starszy Krukon.
     Kiedy Lisa poczuła, że nogi się jej uginają, miała przed oczyma ciemność. Po paru sekundach ,,ocknęła się”. Słała przed wiejskim domem na uboczu jakiejś wioski lub mniejszego miasteczka.     Była noc, początek wiosny. W domowym ogródku było widać białe przebiśniegi. Śnieg, który w dziennym słońcu rozpuścił się, teraz, kiedy nastała noc pokrył się lodem. Przestrzeń wokół niej rozświetlało tylko światło sączące się z okna na parterze domu.
     Kierowana ciekawością podeszła bliżej. W środku widać było kontury dwóch osób. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Teraz mogła się lepiej przyjrzeć. W domu byli… byli… Byli jej rodzice. Tak, to na pewno oni. Nagle zapragnęła jak nigdy wcześniej, by chociaż usłyszeć ich głosy, nawet gdyby mówili o rzeczach codziennego życia, które wtedy nie należało do najmilszych.
     Choć była kilka cali przed ścianą domu zrobiła krok w przód. Ku jej zdziwieniu nie uderzyła głową w mur. Znalazła się wewnątrz potulnego salonu.
     Na sofie siedzieli jej rodzice. Trzymali się za ręce, panowała cisza. Po chwili odezwała się mama Lisy:
- Tęsknię za nią. To trwa już za długo. Nie mogę przestać myśleć, że moje Słoneczko jest tam samo.
- Przecież wiesz, że zrobiliśmy to dla jej dobra. Poza tym nie jest tam sama. Opiekuje się nią Mia. - próbował pocieszać żonę Borys.
- Tak wiem, ale to nie zmienia faktu, że chciałabym mieć ją przy sobie. Jest jeszcze taka mała…
- Myślałem o tym już jakiś czas. Można by pożyczyć od Jamesa Pelerynę Niewidkę no i wiesz. Mogłabyś udać się z wizytą do Mii aby zobaczyć Lisę.
- Naprawdę? Tylko czy James się zgodzi? Raczej nie pożycza tej peleryny. Ostatnia nadzieja w Lily ona na pewno mnie zrozumie, przecież sama jest matką. Jutro z rana napiszę list i od razu go wyślę - na twarzy Emmy pojawił się lekki uśmiech i oparła głowę o ramię męża.
- Tak powinno być zawsze - szepnął cicho Borys we włosy swej małżonki a Lisa ledwo dosłyszała te słowa.
     Po chwili Emma wstała, tak nagle, że jej mąż zdezorientowany omal nie fiknął do tyłu kozła razem z kanapą.
- Co się stało? - spytał patrząc na nią.
- Przypomniałam sobie, że czegoś nie zrobiłam. Idę na górę do sypialni.
- Skoro musisz…
     Kobieta zniknęła za drzwiami. Mężczyzna nadal siedział. Potem jednak wstał, obszedł dookoła pokój i stanął przed kominkiem. Dopiero teraz Lisa dostrzegła, że nad kominkiem znajdują się fotografie. Pierwsza przedstawiła młodą parę, byli to chyba jej rodzice jeszcze przed ślubem. Na drugim było kilka osób: jej rodzice, Mia, ojciec Harry’ego (którego raz widziała we śnie), obok niego stała kobieta o ciemno rudych włosach a za jej rodzicami stała jeszcze kobieta o pięknych blond włosach. Ostatnie trzecie zdjęcie przedstawiało małą, kasztanowowłosą dziewczynkę. I w właśnie to zdjęcie wpatrywał się Borys jak zahipnotyzowany. Po jakimś czasie odszedł od kominka w stronę wyjścia z salonu.
     Lisa poszła za nim. Był już na pierwszym stopniu schodów kiedy drzwi wejściowe zostały wyważone przez jakieś zaklęcie i stanęła w nich jakaś zakapturzona postać. Borys zamarł w bezruchu. Szybko jednak się opamiętał i krzyknął:
- Emma! On tu jest uciekaj!!!. Ja…
     Nie zdążył jednak dokończyć zdania. Zakapturzona postać krzyknęła ,,Avada Kedavra!”  i z jego różdżki błysnęło zielone światło. Ofiara padła martwa na ziemię.
     Lisa z przerażeniem pobiegła po schodach na górne piętro. Spiesząc się przeskakiwała po dwa stopnie schodów. Gdy stanęła przed korytarzem z trzema drzwiami zobaczyła pospiesznie znikające za jednymi z nich blond włosy. Podbiegła szybko pod drzwi i jednym susem przez nie przeszła.
     W słabo oświetlonym pokoju zobaczyła swoją matkę barykadującą drzwi. To jej nie pomogło, zaraz wszystko rozwaliło się w drobny mak. Do pomieszczenia weszła zakapturzona postać. Emma stanęła przed nim wyprostowana. Trudno powiedzieć czy ze strachu czy jeszcze z innego powodu.
Stała teraz twarzą w twarz z napastnikiem. Ten jednak na to nie zważał pchną ją z całej siły. Kobieta u padła i uderzyła w dziecięce łóżeczko.
- Gdzie ona jest!? = spytał zakapturzony mężczyzna.
- Nie powiem ci!
- Jeśli mi powiesz oszczędzę cię!
- Nie! Nigdy się nie dowiesz!
- Gdzie jest twoja córka!
- Nie dostaniesz jej! Nie dostaniesz mojej córeczki! Nigdy! Nawet jakbym miała umrzeć!
- Nie bądź głupia powiedz gdzie jest ukryta! A będziesz żyć!
- Nie!
- Skoro chcesz - rzekł wściekły.- Aveda kedvra!
     Zielone światło błysnęło. Wszystko stanęło Lisie przed oczami i zaczęło się rozpływać jak we mgle.
     Głowa niemiłosiernie ją bolała i była cała oblana zimnym potem. Otworzyła oczy. Znajdowała się w skrzydle szpitalnym, a za oknem słońce już zachodziło. Ale jak?… Jak się tu znalazła?… Co się właściwie stało?… Co to było?… Te pytania krążyły po jej obolałej głowie.

Rozdział 9 Nieznośny ból głowy

     Był słoneczny sobotni poranek. Dobrze się składało, bo po wczorajszym wieczorze Lisę bolała każda, nawet najmniejsza część ciała. Chociaż samo sprzątanie z Sonią i Ros było bardzo miłe. 
     Lisa wstała z łóżka i stanęła przed lustrem. Zastanawiała się co włożyć, by na spotkaniu z Rosalie wypaść dobrze (nie chciała by na jaw wyszło to, że większość jej rzeczy było starych; jedyne nowe ubranie jakie miała to szkolne szaty i drobne upominki jaki przesyła jej ciocia Mia).
     Po dłuższej chwili postanowiła włożyć jeden ze swoich ulubionych strojów. Była to czerwona koszula w ciemną (czarną) kratę, przepasana czarnym, cienkim paseczkiem (jej ulubioną częścią garderoby). Na nią nałożyła dżinsową kamizelkę. Następnie założyła także dżinsową spódnicę do kolan (była trochę wytarta z przodu, ale to sprawiało, że wyglądała ona o wiele lepiej), jeszcze czarne rajstopy i jej najlepsze (ulubione) czarne baletki zapinane na dwa paseczki nad kostką.
     Całość dopełniła fryzurą, którą był warkocz na bok. Wyglądała ładnie. Zeszła do pokoju wspólnego poczekała tam na Sonią, która wstała później od niej i jeszcze była w trakcie ubierania.     Kiedy jej koleżanka zeszła, ubrana była całkiem nieźle. Razem ruszyły w kierunku Wielkiej Sali.
     Droga, kiedy szło się szybko, nie trwała długo, ale Gryfonkom nie spieszyło się zbytnio. Rozmawiały żywo o wczorajszym popołudniu. Gdy były już pod salą zauważyły Ros. Pomachała do nich a one odmachały jej.
     Lisa przystanęła przed drzwiami. Tuż obok nich znajdowała się lista domów oraz punkty jakie otrzymały. Gryffindor aktualnie znajdował się na drugim miejscu, pierwsze zajmował zaś Slytherin. Była po między nim mała różnica punktowa, więc o miejscu decydował mecz quidditcha, który miał się za niedługo od być. Chwilę jeszcze stała obok drzwi bez celu.
     Nagle zauważyła wybiegającą ze szkoły, ze łzami w oczach Rosalie. Lisa natychmiast odnalazła w tłumie Sonie i w skrócie opowiedziała co zobaczyła. Po chwili obie dziewczynki wyszły na dwór. Bez trudu znalazły Ślizgonkę na błoniach. Płakała, ale kiedy tylko się zbliżyły wytarła oczy w rękaw bluzki. Berry przełamała swoją nieśmiałość i zapytała:
- Co się stało?
- D-d-dra-aco n-n-na m-mnie na-akrzy-yczał - wyjąkała. - Za-akazał mi się z wa-ami spo-otykać.
- Serio?
     Lisa była oburzona. Jak on może mówić Ros, co może a czego nie! Zerknęła kątem oka na Sonię. Nie umiała wyczytać z jej twarzy co czuje, ale była przekonana, że tak jak ona była oburzona tym wszystkim.
     Dziewczynka nagle odruchowo się od wróciła. Zbliżała się w ich stronę Malfoy. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Kiedy tylko do nich podszedł…
- Jak śmiałeś! Czemu zakazałeś Rosalie się z nami spotykać?! Bo co, jesteśmy gorsze, bo z Gryffindoru?! - Lisa wylała z siebie potok słów. Zmieszany Malfoy nic nie odpowiedział, ale Berry ciągnęła dalej - Uważasz się za opiekuna Ros? Nie masz prawa jej nic a nic zakazywać! - i walnęła Malfoya prosto w twarz.
     Nie za bardzo wiedziała czemu go uderzyła, ale nie było jej go szkoda. Powinna to zrobić już dawno. Podczas ich pierwszej ostrej wymiany zdań, a raczej kiedy po raz pierwszy na niego nawrzeszczała.
     Kiedy już się stało i twarz blondyna krwawiła, Ros cichutko krzyknęła, chwyciła go za ramię i powlekła do zamku. Lisa jednak spostrzegła jak zerknęła na nią i Sonię wzrokiem podziękowania.
     Gryfonki powlekły się do Wielkiej Sali, jeszcze zdążyły zjeść śniadanie.


                                                                   ***


     Teraz Lisa, Sonia i Rosalie były najlepszymi przyjaciółkami. Codziennie spotykały się po lekcjach i gdyby nie to, że były w różnych domach spędzałyby z sobą każdą wolną chwilę.
     Berry ostatnim mi czasem często widywano w bibliotece. Przesiadywała tam kiedy tylko mogła (gdy nie była z przyjaciółkami). Przewertowała już dwie księgi o magiczny dolegliwościach. Szukała w nich informacji o dziwnym bólu głowy, który dokuczał jej w coraz mniej odpowiednich momentach.
     Od czasu kiedy z Sonią wybrały się na pamiętną wyprawę do działu Ksiąg Zakazanych, postanowiła znaleźć odpowiedz na nurtujące ją pytanie. Gdy nie znalazła nic, co by jej się przydało w dziełach na temat medycyny, zabrała się za książki i księgi o urokach magicznych (przyszło jej to do głowy na jednej z lekcji Obrony przed Czarną Magią).
     Kończyła już czytać trzecią. Została jej tylko jedna, a jak na razie nie znalazła ani jednego słowa o tym co jej się przytrafia się od czasu przyjazdu do Hogwartu.
     Oprócz wertowania ksiąg w bibliotece i spotkań z przyjaciółkami, Lisa spęczała wolny czas na oglądaniu treningów drużyny qudditcha. Z pomocą Harry’ego zdołała przekonać Wooda, żeby zezwolił jej na nie przychodzić. Nie wiedział jednak, że chłopak zrobił to celowo by się o czymś przekonać…
     ,,Czas mija tak szybko.” To zdanie ciągle krążyło po głowie Lisy. Wydawało się, że jeszcze wczoraj była tą dziewczynką, która nie miła pojęcia o istnieniu magii, czarodziejów, czarownic a przede wszystkim - qudditchu. Teraz nie wyobrażała sobie, że może opuścić choć jeden trening. Była taka obowiązkowa w tej kwestii, chociaż mogła tylko je oglądać.
     Wood przyglądał jej się badawczo. Z dnia na dzień przekonywał się, że jego podejrzenia były trafione. Pewnego ranka po treningu, zatrzymał Lisę czekającą na Harry’ego, który przebierał się w szatni razem z resztą drużyny. Podszedł do niej i rzekł:
- Liso możemy chwilę porozmawiać. Nie zajmie nam to sporo czasu - dodał widząc, że dziewczyna posyła spojrzenie w stronę szatni.
- No dobrze - rzekła trochę niepewnie.
- Może trochę dalej nie chcę by ktoś usłyszał naszą rozmowę.
- Dobrze, więc o czym chcesz ze mną rozmawiać - rzekła idąc za wyższym od niej co najmniej o głowę chłopakiem.
- Od kiedy zaczęłaś przychodzić na treningi…
- Ja nic nie zrobiłam, przysięgam! Nie zmieniaj zdania co do mnie! - przerwała mu w połowie zdania.
- Nie o to chodzi. Nie przeszkadza mi twoja obecność na treningach. Tylko jesteś dość… dość niezwykła.
- O co ci chodzi? - spytała odrobinę zbita z tropu.
- Od samego początku przyglądam się tobie i widzisz jeszcze nigdy nie widziałem osoby, która miałaby tak wielką pasję do qudditcha a w dodatku w niego nie grała. Jak ty.
- Że co? - Lisa nie mogła więcej z siebie wyksztusić. Tak te słowa ją zdziwiły.
- Myślę, że grałabyś naprawdę świetnie. Znasz się trochę. Biorę pod uwagę to, że stykasz się z nią po raz pierwszy w życiu. I jeszcze jedno. Czy mogłabyś tylko przez chwilę i tylko tu polatać na mojej miotle?
- Ale… przecież ja… ja nie mogę.   Jestem na pierwszym roku!
- Nikt prócz nas się nie dowie. Obiecuję.
- No dobrze.
     Wood podał jej swoją miotłę. Chwyciła ją, wsiadła, odepchnęła się nogami od podłoża i po chwili Lisa już śmigała w powietrzu. To wszystko działo się naprawdę, choć nie mogła w to uwierzyć.     Wiatr powiewał jej włosami jak kasztanową chorągiewką. Wykonała salto, które podpatrzyła od jednego z braci Weasley’ów i parę innych sztuczek. Na sam koniec po prostu obleciała w koło to miejsce i wylądowała z gracją przed właścicielem miotły. Ten nic nie powiedział tylko wpatrywał się w nią z lekko rozdziawioną buzią.
     W samą porę wylądowała bo z szatni zaczęli wychodzić już członkowie drużyny. Wood zdążył jej tylko powiedzieć by nikomu o tym nie mówiła i zniknął jej z oczu. Zobaczyła Harry’ego i razem poszli na śniadanie. Nie obyło się oczywiście bez żarcików Freda i George’a typu: ,,Widzieliście naszemu Woodowi chyba Lisa wpadła w oko” - mówił Fred. ,,Ach te dzieci jak one szybko dorastają” - uzupełniał wypowiedz brata George.
     Lisa ignorowała to bliźniacy zawsze z czegoś lub kogoś żartowali. To było u nich normalne. Zjadła śniadanie w miłej atmosferze, była tak przejęta tym latanie na miotle, że nic nie mogło jej zepsuć humoru. Cały dzień jak dla niej był jak z zaczarowanej bajki.
      Prawie wygadała się Soni i Rosie o lataniu, ale w porę ugryzła się w język. Miła do nich bezgranicznie zaufanie, mogłaby powierzyć im swoje życie, ale obiecała Woodowi. A obietnic się dotrzymuje. Tak powinno być - tak była wychowana. Choć tylko tyle z nauki ciotki było słuszne.


                                                                   ***


     Lisa wstała jeszcze wcześniej niż zwykle. Obudził ją straszny sen, którego teraz nie mogła sobie przypomnieć. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to dzisiaj ma się odbyć mecz Gryffindor kontra Slytherin. . Podekscytowana ubrała się.
     Nagle ogarnął ją ostry ból głowy. Był tak silny, że musiała usiąść na sowim łóżku. Pomyślała, że zaraz minie, bo nigdy nie trwał długo, lecz upłynęło pół godziny i nic. Ból nadal był. Mniejszy niż na początku, ale i tak dokuczliwy.
     Żałowała, że jeszcze nie wiedziała jak się z nim uporać. Zaczęła myśleć czy teraz nie powinna pójść do pielęgniarki. W końcu to stało się dość poważne.
     I jak grom z jasnego nieba przeszła jej głowę myśl, że przecież umówiła się z Rosalie i Sonią. Miły razem kibicować obu drużyną i jeszcze Harry obiecała mu, że będzie na meczu. Nie może ich zawieść. Ta myśl była nawet silniejsza od bólu głowy. Musiała być na meczu choć by nie wiem co się działo.
     Wstała i z tą motywującą myślą zeszła na dół do Pokoju Wspólnego, jak zwykle o tej porze świecącego pustkami. Usiadła w ulubionym fotelu i swoim zwyczajem wpatrywała się w trzaskający ogień w kominku. Siedzenie zaczęło się pod nią zapadać, przymknęła oczy i zasnęła.
Obudził ją ktoś lekko potrząsając.
- Lisa nic ci nie jest? Obudź się! No obudź!
- Nie, nic. Musiałam na chwilę się zdrzemnąć.
     Przetarła oczy i dopiero teraz zobaczyła na sobą pochylone twarze Sonii, Hermiony, Neville’a, a dalej już mniej zaniepokojone Parvati i Lavender. Jej mózg pod wpływem dokuczliwego pieczenia w miejscu blizny, działał o wiele wolniej niż zazwyczaj. Nie rozumiała co to ma znaczyć, więc zapytała:
- Coś się stało? Czemu wszyscy nade mną stoicie?
- Widzisz nie było cię w sypialni… - zaczęła Hermiona.
- Pomyślałyśmy, że pewnie jesteś tu… - dokończyła Sonia
- Znalazły cię nieprzytomną… - mówiła dalej Parvati, a w jej głosie można było usłyszeć dziwną nutę szyderstwa ale także przejęcia i zdenerwowania.
- Dziewczyny podniosły alarm, a w sypialni chłopców byłem tylko ja… - powiedział Neville.
- A teraz okazuje się, że nic ci nie jest – skończyła Lavender, która chyba zbytnio nie przejęła się utratą przytomności przez Lisę.
- Powinnaś pójść do pielęgniarki – zaproponowała Hermiona.
- Nie nic mi nie jest. Dziękuję za troskę.
     Zbiegowisko rozeszło się, Lisa poczekała tylko, aż Sonia się ubierze i razem zeszły na śniadanie do Wielkiej Sali. Po drodze nie poruszały tematu ostatniego wydarzenia. Przejęte Gryfonki szybko zjadły śniadanie.
     Powoli wszyscy uczniowie zaczęli zmierzać na boisko, na mecz. To samo zrobiły także Rosalie, Sonia i Lisa. Zajęły trzy wolne jeszcze miejsca obok siebie. Za niedługo odbędzie się mecz tak przez nie oczekiwany

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 8 Kara i nowa przyjaciółka

     Rano dziewczyna wstała bardzo wcześnie. Wczorajsza Noc Duchów nie należała do udanych, ale nie to zawracało jej głowę…
     Lisa nie mogła już wytrzymać. Blizna bolała ją coraz bardziej i częściej. Przypadkiem, kiedyś w bibliotece, usłyszała, że znajduje się w niej dział Ksiąg Zakazanych. Postanowiła wybrać się tam w nocy, kiedy wszyscy już zasną. Przygotowała potrzebne jej rzeczy, czyli lampę do oświetlenia drogi.
     Cały dzień wyczekiwała nadejścia nocy. Wreszcie wieczorem w sypialni odczekała jak wszystkie dziewczyny zasną i zaczęła się zbierać. Nagle...
- Lisa, co ty robisz? - spytała przyjaciółkę Sonia, ziewają przy tym co najmniej trzy razy.
- Ja? Nic. No dobrze wybieram się do biblioteki. Do działu Ksiąg Zakazanych. Muszę poszukać tam ważnych dla mnie informacji - powiedziała przyłapana Lisa. - Tylko nie mów o tym nikomu. Proszę.
- Dobrze. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Musisz mnie wziąć ze sobą.
- Sonia, to dość niebezpieczna wyprawa. Muszę pójść sama. Nie chce nikogo narażać – teraz odwróciła się w stronę przyjaciółki i spostrzegła jej błagalne spojrzenie. - No dobrze tylko pamiętaj, że nikomu nie możesz o tym powiedzieć. Jasne?
- Jasne jak słońce.
     Obie po cichu wymknęły się z dormitorium. Ostrożnie i niespostrzeżenie dostały się do biblioteki. Dział znajdował się na końcu pomieszczenia. Wszystko szło zgodnie z planem do czasu…             Dziewczynki usłyszały czyjeś kroki na korytarzu. Obie schowały się czym prędzej, myśląc, że to woźny Filch. Jedno się im tylko nie zgadzało - osoba, która szła na pewno nie była dorosła. Jej kroki były lekkie i dość ciche.
     Lisa i Sonia kierowane ciekawością wyszły z kryjówki. Podeszły do drzwi i wychyliły głowy. Zobaczyły oddalającą się dziewczynkę w ich wieku. Była to najprawdopodobniej Ślizgonka.
     Chcąc dowiedzieć się dokąd zmierza. Przyjaciółki poszły za nią. Wkrótce dotarły do Wieży Astronomicznej, w której czekała jeszcze jedna dziewczynka, także Ślizgonka.
     Nie były chyba nastawione pokojowo, bo kiedy tylko stanęły naprzeciw siebie wyciągnęły różdżki.
     Najprawdopodobniej stoczyłyby pojedynek gdyby nie to, że Lisa potknęła się i wpadła przez uchylone drzwi do środka a za nią Sonia. Ślizgonki stanęły jak wryte.
     Niestety hałas jaki wywołał upadek przyciągnął uwagę któregoś z nauczycieli. Jedna ze Ślizgonek przeczuwając co się święci, natychmiast wyszła i schowała się za pierwszymi lepszymi drzwiami. Zaraz też pojawiła się profesor McGonagall. Widząc dziewczynki powiedziała:
- No, moje panienki! Po was bym się tego nie spodziewała.
     Spojrzała na nie srogą miną.
- Więc, każda z was traci po 15 punktów dla swojego domu. Teraz panny proszę wracać do swoich dormitorium. Jutro popołudniu macie się wszystkie trzy stawić w moim gabinecie. Dowiecie się jaką karę otrzymacie.
     Lisa i Sonia ze spuszczonymi głowami wróciły do wieży Gryffindoru.
     Następnego dnia panna Berry na lekcjach była jakaś przygaszona. Nic jej nie cieszyło. Cały czas myślała o nocnej wyprawie i słowach wypowiedzianych przez Ślizgonkę zaraz po oddaleniu się nauczycielki: ,,Przez was mam karę. Wielkie dzięki”. Kto to mówi! Gdyby nie to, że się potknęła, dostałaby jeszcze większą kare za pojedynkowanie się nocą.
     Popołudniu razem z Sonią, poszła do gabinetu profesor McGonagall. Zapukały do drzwi natychmiast rozległ się głos ze środka ,,Proszę wejść”. Otworzyły je i weszły do pokoiku. Była już tam ów Ślizgonka.
     Kiedy usiadły na wskazanych miejscach, nauczycielka przemówiła:
- Więc jesteście już wszystkie. Nie będą ukrywać, że jestem niemile zaskoczona waszym wczorajszym zachowaniem.
     Nauczycielka przeszyła dziewczynkę wzrokiem.
- Długo zastanawiałam się nad karą dla was. I postanowiłam, że za karę będziecie pomagać panu Filch’owi sprzątać zamkowe lochy. Oczywiście bez użycia czarów.
     Nie wywołało to entuzjazmu. Pani profesor zaprowadziła je do woźnego. Ten powiódł dziewczyny do lochów.
     Szli dość długo. Minęli już sale eliksirów i dalej kierowali się ciemnym mrocznym korytarzem.   Wreszcie zatrzymali się przed jednymi z drzwi.
     Filch otworzył je zamaszystym ruchem ręki, z nieukrywanym uśmiechem na twarzy. Ich oczom ukazało się pomieszczenie brudne jak … jak. Brakowało słów by opisać jaki bałagan i harmider, jaki panował w tym miejscu. Z zamyślenia Lisę wyrwał głos woźnego:
- No dobra. Macie tu miotły, ścierki, wiadro z wodą, szczotki, szufelki i jeszcze parę innych rzeczy, które przydadzą się wam do sprzątania tego - wskazał głową na pomieszczenie. - Ja sprzątam tuż obok, więc nie radze wybierać się na jakiekolwiek wycieczki. Za jakiś czas sprawdzę jak wam idzie - powiedziawszy to oddalił się parę kroków i zniknął za jakimiś drzwiami.
     To popołudnie nie zapowiadało się radośnie, a raczej pracowicie. Wszystkie trzy nie chętnie wzięły się do sprzątania. Długą chwilę była cisza, którą przerywały tylko szemrzące po podłodze miotły. Wreszcie Ślizgonka zapytała:
- Skoro mamy tu siedzieć całe popołudnie to jak macie na imię? Ja jestem Rosalie Dale. Ale wszyscy mówią do mnie Ros.
- Lisa Berry - przedstawiła się nieśmiało.
- Sonia Winner - odparła żywo Sonia.
- Pochodzicie z czarodziejskiej czy mugloskiej rodziny? Ja z czarodziejskiej. Wychowywała mnie ciocia - ciągnęła dalej rozmowę Ros.
- A co się stało z twoimi rodzicami? - zapytała Lisa. Po chwili dopiero uświadomiła sobie, że to pytanie było nietaktowne. Sama nie lubiła mówić innym o swoich rodzicach. - Przepraszam. Ja nie chciałam by to tak zabrzmiało.
- Nic nie szkodzi. A wracając do mojego pytania, to z jakiej rodziny pochodzicie?
- Ja z czarodziejskiej, choć wychowałam się w mugolskiej – opowiedziała Berry.
- Ja również z czarodziejskiej. Macie jakieś rodzeństwo?
- Nie, tylko kuzynów Grace i Dylana. Teraz są na siódmym roku, Ravenclaw. A ty Liso masz? - zapytała Ros.
- No nie chyba, że można zaliczyć przeszywane rodzeństwo. To tak. Siostrę oraz brata, Liv i Tom.
     Rozmawiały w trójkę, aż w końcu same nie wiedząc jakim cudem, uporały się z nieporządkiem jaki panował w pomieszczeniu. Wracając razem, także przy tym opowiadając sobie rozmaite historie,
dotarły do miejsca, w którym według Rosalie miało być wejście do dormitorium Slytherinu. Długo nie mogły się rozstać, ale niestety wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Umówiły się, że spotkają się jutro po lekcjach obok Wielkiej Sali.
     Sonia z Lisą udały się do wieży Gryffindoru. W sypialni nie mogła zasnąć. Myślała wciąż o nowej przyjaciółce jaką zyskała dzisiaj i nie mogła się doczekać jutrzejszego spotkania z nią.

Rozdział 7 Noc Duchów

     Śnili jej się rodzice, lecz nie wyglądali oni tak, jak we wcześniejszych snach. Byli ubrani w szkarłatne i złote szaty (kolory Gryffindoru). Trzymali w rękach miotły. Oprócz nich stało jeszcze pięć innych osób. Jedna z nich wyglądała znajomo. Był to chłopak, wręcz młody mężczyzna w wieku około siedemnastu lat. Miał kruczoczarne, niesforne włosy i okrągłe okulary. Wyglądał całkiem jak Harry. Lisa wywnioskowała, że to musiał być jego ojciec. Jedyna rzecz, która ich różniła, to kolor oczu (Harry miał zielone).
     Wszystko to niebawem zniknęło, ponieważ się obudziła. To był jeden z tych snów, z których nie lubiła się budzić. Wstała jak zwykle pierwsza. Inne dziewczyny jeszcze spały (to chyba z przyzwyczajenia tak wcześnie wstawała, u ciotki Karen musiała być już na nogach).
     Jak zwykle ubrała się i uczesała włosy w koński ogon. Zeszła na dół i swoim zwyczajem usiadła w fotelu naprzeciw kominka. Rano, kiedy już wstała, a cały dom jeszcze spał, czytała przy nim ciekawe książki albo po prostu wpatrywała się w trzaskający ogień, rozmyślając przy tym o różnych nurtujących ją rzeczach. Teraz patrząc w płonienie ogniska, myślała o swoim dość dziwnym śnie.
     Był już koniec października. Za niedługo miała być Noc Duchów. Słuchając często opowiadań rudych bliźniaków, Freda i George’a (braci Rona) o tym święcie, nie mogła się już go doczekać. Ich opowieści zawsze przyciągały wielu słuchaczy, głównie pierwszorocznych uczniów. Za to oraz także przez żarty i wygłupy jakie wyprawiali, często byli upominani przez Percy’ego (prefekta i kolejnego brata Rona). Lisa bała się go trochę nie wiadomo z jakiego powodu. Może dlatego, że miał zawsze taki poważny wyraz twarzy, ale kiedy przychodziło co do czego on także potrafił być zabawny.
     Do pokoju wspólnego zaczęli przychodzić członkowie drużyny quidditcha. Mieli oni poranny trening. Siedem osób prawie w tym samym czasie zeszło po schodach. Byli tak zawsze czymś przejęci, że nie zauważali Lisy siedzącej w fotelu. Jedyną osobą jaka zawsze ją widziała był Harry. Czasami coś zagadał do niej, ale raczej częściej tylko się uśmiechał albo machał ręką.
     Zazwyczaj jak tylko wychodzili, od razu zapadała w myśli jak to musi być super grać w quiddticha. Tego dnia było jednak inaczej. Podeszła do Wooda kapitana drużyny i zapytała:
- Przepraszam, Wood. Mam takie pytanie. Czy mogłabym dzisiaj popatrzeć jak trenujecie? Proszę!
- Niech będzie - powiedział od niechcenia. - Tylko masz być cicho, zgoda?
- Dobrze. Obiecuję - i podskoczyła lekko z radości.
     Ruszyła jak cień za nimi. Dotarli do boiska. Lisa usiadła na trybunach i oglądała nie odzywając się ani raz choćby jednym słowem, choć kilka razy ją korciło. Każda inna osoba oglądająca to na pewno po pewnym czasie zaczęła się nudzić, tylko nie ona. Dla niej to wszystko było bardzo ciekawe.
     Dziewczynka zachowywała się tak jakby w ogóle jej nie było. Po skończeniu treningu, wróciła razem z nimi do zamku na śniadanie.
     W Wielkie Sali byli już prawie wszyscy uczniowie. Lisa usiadła na swoim miejscu i zaczęła jeść. Jeszcze dobrze nie połknęła gorącej owsianki, kiedy Sonia zalała ją pytaniami.
- Dlaczego nie było ciebie rano w dormitorium? Gdzie byłaś?
- Oglądałam trening naszej drużyny quidditcha.
- Naprawdę? I jak było?
- Jak dla mnie ekstra. Tylko Wood chyba nie pozwoli mi więcej przychodzić na treningi.
- Czemu?
- Teraz ledwie się zgodził. A później zaczną się mecze i na pewno mi nie pozwoli. Uzna, że taka pierwszoroczna uczennica jak ja będzie tylko przeszkadzać.
     Potem się nie odzywały. Sonia nie wiedziała jak pocieszyć przyjaciółkę, a Lisa nie chciała już drążyć tego tematu. Zjadła w milczeniu porcję owsianki. Po śniadaniu miała mieć dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami.
     Na lekcji nie było łatwo. Profesor Snape uwziął się jej jak rzep psiego ogona. Mieli przygotować sami eliksir. Praca Lisy była doskonała, ale nauczyciel stwierdził, że zabrakło któregoś ze składników, który nawet nie był w recepturze. Za to zadanie Malfoy’a wychwalał pod sam sufit.
     Dziewczyna od razu poznała, w przygotowanym przez Draco eliksirze brakowało co najmniej dwóch składników.
     Cały dzień, pomijając lekcje eliksirów, minął jej dobrze. Na transmutacji otrzymała nawet pochwałę od profesor McGonagall.



                                                           ***


     Już dzisiaj miała po lekcjach odbyć się Noc Duchów. Lisa nie mogła się doczekać.
     Na lekcji zaklęć (ostatnich jej zajęciach przed uroczystością) ćwiczyli rzucanie zaklęcia lewitacji. Dziewczynce nawet dobrze szło do momentu, kiedy nagle zaczęła ją boleć głowa. Mniej więcej w miejscu gdzie znajdowała się blizna. Przez to musiała na chwilę usiąść (gdyż wcześniej stała). Tak jak kiedyś ból zniknął tak szybko jak się pojawił. Stało się to teraz trochę dokuczliwe. Zastanawiała się czy nie pójść z tą sprawą do pielęgniarki. Ostatecznie jednak postanowiła, że wstrzyma się z wizytą w skrzydle szpitalnym.
     Po lekcji poszła do wieży Gryffindoru, aby odpocząć przed ucztą. Ten czas wykorzystała do opisania w pamiętniku dzisiejszego dnia i zapisania w nim jaka jest podekscytowana wieczorną uroczystością. Ale także do odrobienia większości zadań. Kiedy część uczniów zaczęła już się zbierać do wyjścia, Lisa razem z nim ruszyła do Wielkiej Sali (choć znała doskonale drogę, uznała, że lepiej będzie pójść za innymi).
     Sala wyglądała pięknie w powietrzu unosiły się wydrążone dynie na tle gwieździstego nieba, a na stole stała ta sama złota zastawa co na rozpoczęciu roku szkolnego.
     Dziewczyna usiadła na swoim miejscu. Wkrótce też pojawiła się reszta uczniów i zaczęła się uczta. Dania były przepyszne, a czas ,,umilały” duchy. Opowiadały one rozmaite i ciekawe historie. Wszystko było takie jak w opowiadaniach Freda i George’a Wesleyów. No może prawie takie same.
     Nagle do Wielkiej Sali wbiegł cały roztrzęsiony profesor Quirell (nauczyciel Obrony przed Czarną Magią). Wyjąkał, że w lochach zamku jest troll i zemdlał. Rozległa się wielka wrzawa. Dopiero po chwili profesor Dumbledore uspokoił uczniów i kazała prefektom zaprowadzić uczniów do dormitoriów.
     Prefekt (Percy Wesley) zaprowadził Gryfonów do wieży Gryffindoru. Lisa chciała jak najszybciej porozmawiać z Hermioną. Była najbardziej oczytaną uczennicą jaką znała. Na pewno wiedziała skąd w Hogwarcie mógł się wziąć troll, bo przecież nie mieszkał on w szkole.
     Dziewczynka szukała koleżanki w tłumie ludzi jaki był w pomieszczeniu. Kiedy upewniła się, że tam jej nie ma, od razu pobiegła do sypialni. Pomyślała, że może szuka ona odpowiedzi na pytanie jakie chciała jej zadać. Wbiegła do pokoju. Nikogo tam nie zastała.
     Teraz zaczęła się naprawdę martwić. Przypomniała sobie, że na uczcie jej nie widziała. To znaczy, że jest gdzieś w zamku i nie wie o trollu. Jest w poważnym niebezpieczeństwie.
     Postanowiła powiedzieć o tym Harry’emu (miała do niego wielkie zaufanie). On na pewno będzie wiedział co zrobić. Zeszła na dół do pokoju i zaczęła go szukać. Nigdzie go nie było. Zapytała kilka osób czy nie widzieli gdzieś Pottera. Niestety. Nikt go nie widział.
     Hermoina jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie a Harry’ego z Ronem nie ma w dormitorium. Lisa nie miała pojęcia co robić. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć o tym prefektowi.
     Dziewczyna była tak zdeterminowana, że chciała sama ich poszukać. Na szczęście, kiedy już zbliżała się do portretu, on zaczął się otwierać. Przez dziurę przeszli kolejno Hermiona, Ron i Harry.
     Lisa, kiedy ujrzała chłopca, rzuciła mu się na szyję. Nie trwało to długo, ponieważ zauważyła zdziwione i trochę oburzone spojrzenia Hermiony i Rona. Od razu doprowadziła się do porządku i puściła szyję Harry’ego oblewając się rumieńcem. Potter też wyglądał na zaczerwionego - jakby      Śnili jej się rodzice, lecz nie wyglądali oni tak, jak we wcześniejszych snach. Byli ubrani w szkarłatne i przed chwilą ktoś przyłapał go na robieniu czegoś niestosownego.
- Ja bardzo przepraszam, nie wiem co mnie napadło. To chyba z tych nerwów. Bałam się, że troll mógł was znaleźć, zrobić krzywdę.
- Bo znalazł - przerwał jej Ron. – I jak widzisz jeszcze żyjemy. Ja tak w sumie go pokonałem. Użyłem zaklęcia lewitacji, uniosłem jego maczugę i…Bam. Runęła z impetem mu na głowę. Tak, że stracił przytomność.
- Naprawdę tak było? - spytała z niedowierzaniem Lisa.
- Tak. Ron razem z Harrym uratowali mi życie - odparła Hermiona. - Gdyby nie oni to ten troll pewnie by mnie zabił.
- Nie ma o czym mówić. Grunt, że wszyscy jesteśmy cali i zdrowi – odezwał się Harry. I tym sposobem uciął całą rozmowę.
     Pożegnali się i udali do sypialni. Obie dziewczynki  były zmęczone wydarzeniami tego dnia. Choć nie zniechęciło to Lisy aby nie zanurzyć się w myślach skąd wziął się w szkole troll. Postanowiła spytać o zdanie Hermionę.
- Hermiona jak myślisz skąd w szkole mógł się wziąć troll? - niestety nie otrzymała odpowiedzi.
     Koleżanka zdążyła już zasnąć. Nie dziwiła się jej -  po wydarzeniach dzisiejszego wieczoru, kiedy ledwo uszła z życiem.
     Nadal nurtował ją to pytanie. Miał wrażenie, że odkąd chodzi do Hogwartu dzieją się same dziwne rzeczy, jakby prześladował ją pech. Ale zaraz jak ta myśl się pojawiła, to zniknęła, ponieważ Lisa zasnęła.

Rozdział 6 Ostra wymiana zdań

     Rodzice. Mama... Ach, piękna i dobra mama. Kobieta o blond włosach pochylała się nad dziecięcym łóżeczkiem. Głaskała po kasztanowych włosach śpiącą małą dziewczynkę, szepcąc jakby tylko do niej ,,Kochana Liso. Słoneczko ty moje”. Nagle…
- Lisa! Lisa! Wstawaj, bo prześpisz śniadanie!
- Co? Jak? - pytała zaspanym głosem Lisa, zawiedziona, że ktoś wyrwał ją z tak cudownego snu.
- Halo, słyszysz mnie? Wstawaj śpiochu, bo nie zdążysz zjeść śniadania - ponaglała koleżankę Hermiona.
- Co?! Już tak późno!?
     Lisa szybo założyła swój mundurek, przeczesała włosy i związała je w kucyka. Była prawie gotowa, brakowało tylko butów. Dziewczynka schyliła się pod łóżko i wyciągnęła spod niego pudełko, na którym widać było jeszcze resztki papieru. Z pudełka wydobyła parę pięknych prawie nowych baletek zapinanych na dwa paseczki nad kostką. Na nodze wyglądały bajecznie.
     Dziewczynka zeszła pospiesznie na dół do Pokoju Wspólnego. Wyszła przez dziurę w portrecie i zbiegła po schodach do Wielkiej Sali. Uchyliła lekko drzwi i niepostrzeżenie wśliznęła się do pomieszczenia. Zajęła swoje miejsce przy stole, nałożyła na talerz dwa tosty. Posmarowała je masłem i dżemem. Zaczęła już jeść, kiedy do sali wleciały sowy. Po tygodniu nauki Lisa zdążyła się już do nich przyzwyczaić. Nie robiły na niej większego wrażenia.
     Trudno uwierzyć, że minął już tydzień, od kiedy mieszka i uczy się w Hogwarcie. Znała już położenie prawie wszystkich sal oraz nauczycieli uczących poszczególnych przedmiotów. Najmniej polubiła profesora Snape’a, nauczyciela eliksirów. Nienawidził on wręcz Harry’ego Pottera a i na nią patrzył nieprzyjemnym spojrzeniem. Nie mniej jej nie lubił, nie wiadomo z jakiego powodu. Była całkiem niezła z tego przedmiotu.
     Lisa lubiła wszystkie przedmioty no może prócz nudnej Historii Magii i Obrony przed Czarną Magią, na której lekcjach zawsze cuchnęło czosnkiem, co było nie do wytrzymania.
     Sowy zaczęły już odlatywać. Dziewczynka zaczęła przysłuchiwać się rozmowom rówieśników. Dowiedziała się, że najprawdopodobniej w czwartek odbędzie się pierwsza lekcja latania na miotle. Wydawało jej się to ciekawe, choć latanie znała tylko z bajek i nie wiedziała czy to to samo.
     Z niecierpliwością wyczekiwała czwartku. Wreszcie nadszedł ten dzień. Punktualnie o piętnastej trzydzieści pojawiła się na błoniach. Na jej niezadowolenie lekcję tą mieli mieć razem ze Ślizgonami, czyli z Draco. Nie za bardzo lubiła tego chłopaka, on chyba jej też. Był zarozumiały i ukrywał coś ważnego, czego przed nią nie potrafił zataić.
     Nauczycielką tego przedmiotu była pani Hooch. Kazała podejść do mioteł leżących równo w rzędzie.
- Niech każdy stanie przy miotle, wyciągnie prawą rękę i powie ,,do mnie!" - powiedziała nauczycielka.
     Uczniowie szybko wykonali jej polecenie.
- Do mnie - powiedziała stanowczo Lisa. Miotła natychmiast znalazła się w jej ręce.
     Kiedy wszyscy uczniowie trzymali miotły, a potrwało to trochę czasu, pani Hooch pokazała im jak się je dosiada.
- Kiedy usłyszycie gwizdek, odepchniecie się nogami od ziemi. Utrzymujcie miotły w równowadze, wznieście się na kilka stóp i lądujcie wychylając się do przodu. Na mój gwizdek... Trzy...Dwa...
     Wtem jedna miotła uniosła się w powietrze. Był na niej Neville.
- Wracaj! - krzyczała pani Hooch.
     Nagle rozległo się głośne łupnięcie. Neville gruchnął na ziemię spadając z miotły, która uniosła go na przynajmniej kilkanaście stóp i odleciała do Zakazanego Lasu. Pani Hooch wzięła chłopaka do skrzydła szpitalnego, nakazując reszcie, by nie ruszała się ziemi, do czasu kiedy wróci.
- Widzieliście jego twarz? Jak kawał białej plasteliny! - kpił Draco.
- Odczep się, Malfoy! - warknęła Parvati.
- Co, bronisz Longbottoma? - zapytała z kpiną Pansy. - Nigdy bym nie pomyślała, że lubisz takie małe, tłuste, rozmazane maluchy!
     Parvati nic jej nie odpowiedziała. Odwróciła się i poszła.
- Hej, zobaczcie! - zawołał Draco podnosząc coś z trawy. Była to prawie przezroczysta kulka. - To ta głupia zabawka, którą mu przysłała babcia.
- Oddaj to, Malfoy - wycedził Harry przez zęby.
- Bo co? - blondyn uśmiechnął się drwiąco. - Hmm, chyba ją tu gdzieś zostawię, żeby Longbottom ją znalazł. Może by tak... Na drzewie?
     Draco dosiadł miotły, odbił się nogami od ziemi i wzbił się w powietrze. Harry po chwili był tuż obok niego. Lisa obserwowała tę scenę ze wstrzymanym oddechem. W duchu błagała, żeby żaden nauczyciel teraz tędy nie przechodził. Nagle Malfoy rzucił przypominajkę w dół. Potter wręcz zanurkował w powietrzu i tuż nad ziemią złapał kulkę. Znów lekko wzbił się w powietrze po czym wylądował.
- HARRY POTTER!!! – dobiegł wszystkich przeszywający głos profesor McGonagall. - Harry Potter do mnie!
     Chłopak poszedł za nauczycielką. Malfoy, Crabbe i Goyle uśmiechali się drwiąco, gdyż mieli nadzieję, że Harry'ego spotka kara.
     Lisa nie wytrzymała podeszła do nich i na cały głos zaczęła się drzeć:
- Draco jak mogłeś! Czemu to zrobiłeś!? Czemu!? Dlaczego go tak nienawidzisz!? Powiedz mi!
- Yyyyyy… - zaczął cały czerwony.
- No właśnie! Nic ci nie zrobił! Jest tylko czarodziejem tak jak my wszyscy! Ale ty mu zrobiłeś, przez ciebie mogą go wyrzucić ze szkoły! Ja na jego miejscu pierwsze co bym zrobiła, po tym wszystkim to walnęła cię z całej siły w nos! Mam nadzieję, że coś do ciebie dotarło! – Lisa tupnęła nogą, odwróciła się i odeszła. Nie zwracając uwagi na zmieszanego tym wszystkim Draco.
     Była taka wściekła, że nie zauważyła iż tej scenie przyglądała się spora grupka osób. Jej wrodzona nieśmiałość na chwilę zniknęła.
     Dziewczynka oddaliła nadal kipiąca złością. Zatrzymała się dopiero obok jednego z drzew rosnących na błoniach. Upewniwszy się, że nie ma nikogo w pobliżu, usiadła pod nim. Oparła głowę o kolana i zaczęła płakać. Dała upust wszystkim emocjom jakie teraz przeżywała (a było ich sporo). Minęło trochę czasu zanim się uspokoiła (przynajmniej tak się jej zdawało). Wstała i poprawiła mundurek Nie dało się jednak nie zauważyć na spódnicy mokrej od płaczu plamy.
     Wróciła do szkoły. Nie miała już zajęć, więc skierowała się prosto do wieży Gryffindoru. W pokoju wspólnym panowała wrzawa jak w ulu, którą spowodowała osoba Harry’ego Pottera. Jak się okazało wcale nie został wyrzucony ze szkoły, co wprawiło Lisę w wyśmienity humor. Nagle usłyszała, że ktoś ją woła
- Liso! Liso! Zaczekaj!
- Tak? O co chodzi? - spytała odwracając się by zobaczyć kto chce z nią rozmawiać. Zdziwiła się kiedy ujrzała przed sobą postać Harry’ego.
- Chciałem ci tylko podziękować ze to, że tak nagadałaś Malfoy’owi. Ron wszystko mi opowiedział byłaś ponoć bardzo zawzięta. Wygarnęłaś mu to wszystko co o nim wtedy myślałaś - popatrzył na nią przeszywającym wzrokiem. Utkwił go w jej oczach. Po czym spytał: - Płakałaś?
- Nie - skłamała. Musiało to wyjść jednak niezbyt przekonująco.
- Nie kłam. Mnie nie oszukasz. Masz czerwone oczy.
- No dobrze płakałam. Przed tobą chyba nic się nie ukryje. Ale nie pytaj dlaczego bo i tak ci nie powiem.
- Dobrze. Jeszcze raz dziękuje za tam to. Mogę ci powiedzieć coś ważnego?
- Tak! Umieram z ciekawości!
- No, więc zostałem nowym szukającym drużyny Gryffindoru w quidditchu.
- Naprawdę? Myślałam, że pierwszoroczni nie mogą być w drużynie.
- Jednak mogą. Dostałem specjalne pozwolenie od profesor McGonagall.
     Lisę zaczęła boleć głowa od hałasu panującego w pokoju. Pożegnała się z Harrym i udała się na górę do swojej sypialni. Nikogo w niej nie było. I dobrze, bo chciała pobyć sama z sobą.
     Wyciągnęła ze swoje torby pióro, atrament i zeszyt. Ściągnęła z nóg buty i położyła się na łóżku obok tych wszystkich rzeczy. Otwarła zeszyt i zaczęła w nim pisać. W ciągu pobytu w Hogwarcie często można było ją zobaczyć jak coś w nim pisała. Był to jej pamiętnik. Kupiła go tuż przed wyjazdem za pieniądze jakie miała zaoszczędzone. W drodze do szkoły, w pociągu, razem z Hermioną zaczarowała zeszyt tak, by tylko ona mogła go przeczytać i w nim pisać.
     Teraz opisywała w nim dzisiejszy dzień: jak to cieszyła się na pierwszą lekcję latania na miotle, wypadek Neville’a, niepokój o Harry’ego, jak odszedł z profesor McGonagall, wygarnięcie Draco to co o nim myślała, płacz pod drzewem, rozmowę z Harrym i to, że został nowym szukającym.
     Kiedy skończyła, schowała go do swojej torby razem z piórem i fiolką atramentu. Wyciągnęła zadanie z transmutacji (nie chciała robić zadań w zgiełku panującym w pokoju wspólnym). Dość szybko skończyła. Była zmęczona wszystkimi wydarzeniami jaki dzisiaj przeżyła, więc od razu przebrała się w piżamę i wskoczyła do łóżka. Zaraz zasnęła głębokim snem.

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 5 Blizna w kształcie gwiazdy

     Lisa nie mogła już zasnąć, więc wstała i pościeliła łóżko. Ubrała pantofle i podeszła do okna. Słońce było jeszcze schowane za niedalekimi wzgórzami, a trawa oblana rosą. Pozostałe dziewczyny jeszcze spały, więc po cichu przebrała się w swój mundurek. Postanowiła poczekać na innych w pokoju wspólnym. Była już w połowie drogi na dół kiedy zauważyła, że na nogach ma kapcie. Nie mogła pokazać się wszystkim w takich butach, choć na dole z pewnością nikogo nie było. Nie chciała pozwolić by niepowołane osoby dowiedziały się, jakie stare rzeczy nosi. Szybko wróciła do pokoju i przebrała buty na najładniejsze baletki jakie mała. Przejrzała się w lustrze czy czegoś jeszcze nie zapomniała i przeczesała włosy grzebieniem.
     Dopiero po tych zabiegach zeszła na dół. Tak jak myślała w pokoju wspólnym nie było nikogo. Pomieszczenie rozświetlał palący się kominek. Lisa usiadła przed nim i wpatrywała się jak płomienie tańczą i trzaskają jak małe dzieci. Nagle usłyszała czyjeś kroki odwróciła się i zobaczyła…
- O! Cześć Harry.
- Witaj yyy…
- Ale ze mnie gapa zapomniałam się przedstawić. Lisa Berry.
- W takim razie witaj Liso. Co robisz tu tak wcześnie sama?
- Ja nie mogłam zasnąć. A ty co tu robisz?
- Ja także nie mogłem zasnąć.
- Harry mogę coś ci powiedzieć? Tylko obiecaj mi, że się za to na minie nie obrazisz.
- Jasne mów.
- No dobrze. Nie wiem dlaczego wszyscy reagują na twój widok tak…tak sama nie wiem. Dla mnie jesteś jedenastolatkiem o czarnych niesfornych włosach i przekrzywionych okularach. Czarodziejem o wielkiej odwadze.
- Naprawdę uważasz, że jestem odważny? A tak w ogóle skąd to wiesz?
- Widzisz ja tak jak i ty jesteśmy w Gryffindorze. Jeśli wierzyć Tiarze Przydziału Gryfoni są mężni, czyli bardzo odważni.
-A teraz czy ja mogę coś o tobie powiedzieć?
- Tak.
- Więc jesteś piękną jedenastolatką o kasztanowych włosach, które spadają ci na jedno oko, dodając tobie tajemniczości. Czarownicą na pewno odważną zdolną zapewne taż.
- Z czego wywnioskowałeś, że jestem odważna?
- Z tego, że trzeba być odważnym, by komuś powiedzieć prosto w twarz co się o nim myśli.
- Nigdy tak o tym nie myślałam.
- Widzisz?
     Rozmawiali jeszcze chwilę a potem wypatrywali się w trzaskający ogień ogniska. Nim się spostrzegli, w pokoju było już pełno uczniów. Poszli, więc za innymi do Wielkiej Sali. Tam się rozstali. Harry usiadł obok Rona, a Lisa między Sonią a Lavender.
     Kasztanowo włosa, piegowata Sonia była miłą osobą. Wczoraj przed snem chwileczkę rozmawiały. Dziewczynka przywitała ją ciepło oraz zapytała, czemu tak wcześnie wstała i wyszła z sypialni. Lisa wytłumaczyła, że nie mogła zasnąć, a nie chciała im przeszkadzać w spaniu.
     Po króciutkiej rozmowie z Sonią, nałożyła sobie porcie płatków i zalała je mlekiem. Szybko zjadła śniadanie. Wyciągnęła z swojej torby zwykły niebieski zeszyt, pióro oraz atrament. Zaczęła coś w nim skrobać. Oczywiście musiała się tym zainteresować Lavender i Parvati.
- Co tam masz Liso?
- Nie twoja sprawa Lavender.
- Powiedz, chyba się nie boisz?
- Rodzice nie uczyli cię, że bycie wścibską jest niegrzeczne? Nawet mugole o tym wiedzą.
     Lavender nie zdążyła się odgryźć, gdyż do sali wleciało tysiąc sów. Latały one nad stołami szukając adresatów. Zaraz też przed Brown wylądował jeden z ptaków z listem u nóżki. Musiała zapomnieć o sprawie z Lisą. Nie zawracała jej już głowy. Nagle przed Lisą wylądowała Śnieżka. Położyła przed nią paczkę i liścik. Dziewczynka od razu chciała przeczytać wiadomość. Nie była ona na pewno od ciotki Karen, Liv i Toma. Rozerwała, więc kopertę i zaczęła czytać. Na kawałku pergaminu widniał zapisany schludnym pismem list:
Kochana Liso!Sprzątałam mój dom i zalazłam je w piwnicy. Są prawie nieużywane. Powinny być na Ciebie dobre.
Ciocia Mija
PS. Gratuluje moja nowa Gryfonko! Napisz mi jaki był pierwszy dzień, z kim dzielisz sypialnie oraz jakie masz zdanie o Hogwarcie? List prześlij Śnieżką, zna drogę.          
     Lisa zdarła papier w jaki było owinięte pudełko, rozwiązała sznurek jakim było związane i zerknęła do środka. Nie mogła uwierzyć w to, co tam zobaczyła.
     Na chwilę zapomniała, że znajduje się w sali pełnej ludzi. Jej nieśmiałość pojawiła się z powrotem kiedy zauważyła, że z zaciekawieniem wpatruje się w nią Hermiona. Harry także zerkał na nią kątem oka.
     Cała się zaczerwieniła. Nie było tego tak po niej widać, ale ona sama chciała zapaść się pod ziemię. Usiadła zaraz na krześle schowała zeszyt, pióro oraz zatkaną fiolkę z atramentem do torby. Wepchała tam również list i pudełko z przesyłką.
     Dopiero teraz zauważyła, że Śnieżka jeszcze nie odleciała. Przysiadła na skraju krzesła czekając na nagrodę za dobrze wypełnioną misję. Lisa sięgnęła po kawałek chleba. Rozdrobniła go w dłoni i podała sowie. Ptak zaczął dziobać okruszki dokładnie, szybko ale i delikatnie aby nie pokaleczyć rąk swojej pani. Kidy skończył akurat ostatnie zwierzęta odlatywały. Dołączyła się do nich i już jej nie było.
     Wszyscy żywo rozmawiali o włamaniu do jakiegoś banku - Gringotta. Dziewczynce nie wydawało się to zbytnio ciekawe, zwłaszcza, że mugole potrafią włamać się do banku, a tym bardziej czarodzieje mieli jeszcze ułatwione zadanie, umieli przecież czarować. Nie zwracała więc na nich uwagi. Zatopiła się w myślach jak to miała w zwyczaju. Obudziła się dopiero szturchnięta chyba łokciem rudowłosego Rona. Zwrócił się do niej:
- Słuchaj yyy…
- Liso.
- Liso mamy tu twój plan zajęć. Byłabyś tak miła i go wzięła.
- Tak, a jaką mamy pierwszą lekcję?
     Nie usłyszała odpowiedzi. Wzięła swój plan, a Ron od razu gdzieś zniknął. Zerknęła na kawałek pergaminu według niego ma mieć teraz Historię Magii. Ruszyła, więc na poszukiwania sali. Natknęła się jednak na starszą od siebie Krukonkę, która grzecznie wyjaśniła jej jak ma dojść do tej sali. Lisa podziękowała jej za pomoc.
     Dzięki jej radzie trafiła bez problemu na miejsce. Była tam już Hermiona, Lavender, Parvati, Sonia, Neville i jeszcze dwóch chłopaków, których imion Lisa nie znała. Brakowało tylko Harry’ego i Rona. Akurat wtedy kiedy chciała z nimi porozmawiać. Chwilę po tym jak przyszła i zorientowała się, że nie ma chłopaków zabolała ją mocno głowa. Ból był przeraźliwy, że musiała oprzeć się o ścianę by nie upaść. Nikt tego nie zauważył, a ból głowy minął tak szybko jak się pojawił. W czasie kiedy z nim ,,walczyła” przyszli Ron i Harry. Niestety nie zdążyła już z nimi porozmawiać. Musieli bowiem wejść do klasy. Lisa usiadła obok Neville’ a.
     Cały dzień potoczył się już całkiem normalnie, bez niespodzianek. W czasie lunchu Lisa odłożyła przesyłkę od cioci do sypialni. Nie chciała jej nosić bezsensownie po szkole. Dziewczynka odkryła, że chyba najbardziej lubi Transmutację z profesor McGonagall.
     Wieczorem, po odrobieniu pierwszych zadań, Lisa w sypialni stałą przed lustrem i zawzięcie rozczesywała pogmatwanie włosy. Nagle na czole zobaczyła dziwną cienką bliznę w kształcie gwiazdy. Ze zdziwienia oraz z niedowierzania zawołała:
- Dziewczyny możecie do mnie na chwilę podejść.
- O co chodzi Liso? – spytała ją Parvati.
- Czy mam coś na czole? – spytała ją nie zdając sobie sprawy jak to pytanie zabrzmiało.
- Tak? Masz bliznę w kształcie gwiazdy. Żarty z nas sobie robisz?
- Nie. Wczoraj nie miałam tej blizny przysięgam.
-. To nie wiem jak, ale ją masz.
     Na tym Lisa ucięła rozmowę. Teraz dziewczyny uważają ją za wariatkę. Super. Pierwszy dzień nauki, a już uchodzi za nienormalną. Dziewczyna była pewna, że jeszcze dzisiaj rano nie miała tej rany. Może to miało coś wspólnego z tym dziwnym bólem głowy przed lekcjami. Tak, to było powiązane, ale czemu ona, dlaczego?

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic