czwartek, 24 grudnia 2015

Życznie świąteczne

Chcę z całego serca życzyć, każdemu czytelnikowi mojego bloga, pogodnych i szczęśliwych Świąt. Niezapomnianego Sylwestra! Udanego, przyszłego nowego 2016 roku!
~ julia dudzik

niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 5. Niechciana zmiana

Piątego sierpnia Lisa obudziła wcześnie rano. Poprzedniego dnia dużo się działo i zmęczona poszła bardzo wcześnie spać, czego skutki teraz odczuwała.

Postanowiła nie zmarnować tego czasu i wysłać Śnieżkę do Ros z prezentem urodzinowym. Kiedy sowa zniknęła jej z oczu nałożyła na siebie szlafrok i po ciuchu, na bosaka, wkradła się na strych. Od swoich urodzin spędzała tam dużo czasu, ale tylko kiedy Mii nie było w domu; od zamieszania z raportem miała dużo pracy i cały czas chodziła rozkojarzona i zamyślona.

Minęły dwa dni zanim Lisa sprawdziła dokładnie wszystkie kartony. W większości były tylko starocie i nic nieznaczące śmieci. Ale znalazła taż kilka bardzo ciekawych rzeczy, jak na przykład pudełko z pierścionkiem, czy drewniana skrzynka zamknięta na klucz. W takich chwilach aż chciało się rzucić jakieś zaklęcie i dziewczynka przeklinała w duchu zakaz używania czarów poza szkołą.

Tego jednak ranka nie miała ochoty na szukanie czy oglądanie fotografii. Usiadła na ciemnym od brudu i kurzu parapecie nie zwracając uwagi na to, że ma sobie jasną piżamę. Wyjrzała przez okno, które wychodziło na ulicę przed domem. Pierwsi przechodnie już się gdzieś spieszyli. Po krótkiej, a może dłuższej chwili zawsze traciła tu rachubę czasu. W końcu zeszła na dół.

Wróciła spowrotem do sypialni i usiadła na łóżku razem ze swoim pamiętnikiem. Chwyciła pióro i zaczęła zapisywać wszystko co działo się poprzedniego dnia.

Wczoraj byłby dzień jak co dzień, gdyby Adams nie przesiedziałby u nas całego popołudnia. Przyszedł przeprosić Mię. Długo razem rozmawiali, ale i ze mną zmienił kilka zdań.

- Chciałem przeprosić – wyznał wytrwale stojąc w drzwiach domu, ubrany w czarodziejskie szaty.

- Wchodź i nie wygłupiaj się – niemal warknęła na niego Mia. – Chcesz dać sąsiadom do zrozumienia, że jestem już do reszty stuknięta, Martin. – Nadal udawała złą, ale oczy jej się śmiały.

- Chciałem przeprosić Ciebie i śliczną młodą damę – powiedział i wręczył mi pięknego, pachnącego bławatka.

Jak dla mnie to już wystarczy na przeproszenie, choć nie wiem czy skruszyło Mię. Chyba dobrze wiedziała co kombinuje, bo kiedy i jej wręczył kwiat, zaprosiła gościa do kuchni. Martin miał najwyraźniej dobrze obmyślane co i jak powinno po kolei iść.

- Nie przedstawiłem się, Martin Adams.

- Lisa Berry – odpowiedziałam, nie ukrywając uśmiechu na twarzy. – A więc jest pan, partnerem Mii, jak to jest? – zapytałam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że wypowiedziałam moje myśli na głos.

- Tak, jesteśmy partnerami – odparł wyraźnie zabawiony moim, cóż powiedzieć, dziecinnym pytaniem. – Nasza praca polega na prawie bezgranicznym zaufaniu sobie nawzajem. Jedna zła decyzja, a oboje możemy tragiczne skończyć, rozumiesz – pokiwałam twierdząco głową na znak, że wszystko jest mi w miarę zrozumiałe. – Teraz może ja zadam tobie pytanie. Lubisz może quidditcha, bo…

- Uwielbiam – przerwałam niegrzecznie. – Nigdy jeszcze nie grałam, bo pierwszaki nie mogą być w domowych drużynach, ale przede wszystkim nie miałam na czym latać. Ale teraz zamierzam się zapisać, bo na urodziny dosłałam miotłę. – Szybko wybiegłam z kuchni i przyniosłam swojego Zmiatacza Siódemkę i pokazałam ją dumna Adamsowi.

- Zmiatacz Siódemka, prawda.

- Tak. Może nie jest to najnowszy model, ale jak dla mnie jest idealna i rozwija dość dużą prędkość – paplałam jakby mnie nakręcili. Przerwał mi dopiero wybuch śmiechu Martina – Co jest? – znowu spytałam dość niegrzecznie i uchwyciłam karcące spojrzenie Mii.

- Zawsze jesteś tak rozmowna i rozgadana? – wyksztusił z siebie.

Zrobiłam się cała czerwona jak burak i miałam chęć zapaść się pod ziemię. Jeszcze nigdy tyle nie trajkotałam bez większego celu. Zawsze byłam tą cichą, spokojną, nieśmiałą, szarą myszką, która potrzebowała czasu na otwartość i bezpośredniość w rozmowie. Nie zdarzyło mi się jeszcze ani razu, aby po kilku minutach znajomość tak się rozgadać i to na dodatek z starszą ode mnie osobą.

- Lisa! Lisa! – powtórzyła moje imię Mia. – Ocknij się proszę z zamyślenia i odnieś miotłę do pokoju.

Kiwnęłam tylko głową na znak zgody. Dała mi wyraźny znak, że chce na osobność porozmawiać z Adamsem. Tak więc nie spiesząc się poczłapałam odłożyć miotłę i ulokowałam się w salonie. Specjalnie wybrałam ten pokój, bo sąsiadowała on prawie bezpośrednio z kuchnią, a dzieliła je tylko cienka ściana, która kiepsko zagłuszał dźwięki rozmów.

Niestety początkowo gipsowy mur dobrze spełniał swoje zadnie i nie przepuszczał dźwięków toczącej się rozmowy. Później jednak zaczęło się robić ciekawiej, gdyż wymiana zdań przerodziła się w kłótnię. Choć to głównie Mia podnosiła głos. Ale ja to mam pecha, bo zdołałam wyłapywać tylko pojedyncze zdania. Na przykład „ Jak to?! ... Powinieneś to zgłosić!... Masz kogoś na myśli?... To możliwe… Bądź czujna i uważaj na siebie… Ty też…”. Trudno to było ułożyć z nich logiczną całość, co jeszcze bardziej wzmogło moją ciekawość.

Po godzinie tej burzliwej rozmowy, ich głosy ucichły postanowiłam więc wrócić do kuchni. Kiedy jednak stanęłam pod drzwiami podsłuchałam, jak Adam mówi do Mii:

- Jeszcze raz proszę uważaj na siebie. I na Lisę, najlepiej gdyby gdzieś wyjechał… - Resztę słów zagłuszyło bicie mojego serca.

CO?! Na co mamy uważać?! Gdzie wyjechać?! O co im chodzi?! Co się dzieje?! W co się wplątali?! – Tyle pytań mnie męczy od wczoraj, bo nie miałam śmiałości zapytać o to Mię.

Im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiam tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mam jakiegoś życiowego pecha. Że przyciągam nieszczęścia jak magnes. Że mam talent do sprowadzania na siebie i bliskie mi osoby kłopotów.

Lisa skończyła pisać i odłożyła pamiętnik na stolik nocny. Zrekonstruowanie na piśmie wczorajszego dnia zajęło jej ponad godzinę, prawie dwie. Zegar wiszący na ścianie wskazywał godzinę za piętnaście ósma. Dziewczyna wzięła rzeczy do ubrania i zamknęła się w łazience, a kiedy wyszła zegar wybijał ósmą.

Kasztanowołosa skierowała się w stronę kuchni, przyrządziła sobie śniadanie. Właśnie dopijała sok dyniowy rozmyślając nad tym samym co rano i wczoraj wieczór, kiedy do pokoju weszła zaspana Mia. Aby się rozbudzić zaparzyła sobie bardzo mocną kawę i usiadła przy stole naprzeciwko Lisy.

Chwilę krępującej ciszy przerwała Those:

- Może chciałbyś spędzić resztę wakacji gdzie indziej? Ostatnio nie miałam dla ciebie za dużo czasu…

- Ale… – przerwała jej Lisa.

- Nie ma żadnego „ale”. Spakuj się. Za godzinę wychodzimy.

Lisa obrażona bez słowa wyszła z kuchni i demonstracyjnie trzasnęła drzwiami do swojej sypialni. Nie chciała stąd wyjeżdżać, do nikogo. Co z tego, że Mii często nie ma w domu? Jej to nie przeszkadza. Nie nudzi się, ani nie czuje samotna. Często, kiedy Mia wracała z Ministerstwa, potrafiły do późna rozmawiać. Those była dla niej kimś ważnym jak mama czy zaufana przyjaciółka. Nie chciała nigdzie wyjeżdżać, dobrze jej tutaj było.

Chcąc nie chcą musiała zacząć się pakować. Udawanie obrażonej księżniczki nie miało sensu. Tak więc do otwartego kufra byle jak wrzucała album, książki, blok, płytę, bibeloty i inne rzeczy jakie były jeszcze porozrzucane po pokoju. Na końcu, do swojej skórzanej torby, włożyła różdżkę i fotografię rodziców. Domknęła kufer silnym kopniakiem, czego potem pożałowała, bo zaczęła ją boleć noga.

Położyła się na łóżku tylko po to, by po dwóch minutach nagle się zerwać. Przypomniała sobie o Śnieżce. Sowa zdążyła już wrócić i teraz drzemała w klatce. Zamknęła delikatnie drzwiczki aby nie przeszkadzać ptaku w śnie.

Chodziła wte i z powrotem po pokoju nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. W końcu Mia zawołała ją, Dziewczyna ubrała trampki i pociągnęła za sobą kufer, miotłę oraz klatkę na wózku. Obie wyszły z domu. Szły w milczeniu, które żadna z nich nie chciała przerywać.

Doszły do ciemnego zaułka, Mia sprawdziła czy nikogo nie ma, po czym wyciągnęła prawą  rękę w której trzymał różdżkę. Może minutę później, z piskiem opon, zahamował, stopę przed nimi, wściekle czerwony trzypiętrowy autobus. Drzwi otworzyły się i stanął w nich pryszczaty chłopak o brązowych włosach i odstających uszach oraz niebieskich oczach. Kiedy ujrzał Mię uśmieszek na jego twarzy znikł.

- O… Dzień dobry, panno Mio Those – rzekł konduktor.

- Witaj, Stan – powiedziała po czym dodała. – Spokój, dzisiaj nie jestem służbowo tylko prywatnie.

Stan wyraźnie odetchnął z ulgą i rzekł:

- Więc zapraszam – wpuścił je do pojazdu i wziął bagaż Lisy. - Stan Shunpike – przedstawił się kasztanowołosej mężczyzna, kładąc kufer i resztę na podłodze autobusu.

- Lisa Berry.

Dziewczyna uchwyciła, że na dźwięk swojego nazwiska na jego twarzy pojawiło się dziwne zaskoczenie, a może tylko tak coś się jej przewidziało.

- Więc dokąd? – skierował pytanie do Mii Stan.

- Wieś Ottery St. Catchpole.

- Słyszałeś, Ernie? – konduktor zwrócił się do kierowcy, po czym dodał w kierunku pasażerów. - Radzę usiąść.

Lisa bez żadnego protestu wykonała jego polecenie. Ta maszyna, to wszystko wydawało jej się dziwne… bardzo dziwne… Zajęła miejsce na jednym z krzeseł i autobus ruszył z zawrotną prędkością.

Cała podróż trwała pół godziny? Godzinę? Półtorej? Lisie ciężko było stwierdzić. Nawet czas wydawał się tutaj dziwny. W końcu przyszedł czas by i one wysiadły. Wylądowały na pobrzeżach jakieś wsi z drogą, a raczej dróżką prowadzącą gdzieś w stronę pól i sadu.

Szły około godziny. Dotarły do domu, który chyba tylko dzięki magii trzymał się i nie zawalił. Mia zapukała do drzwi. Natychmiast pojawiła się w nich pulchna rudowłosa kobieta o oczach koloru ciepłego brązu.

- Wchodzicie. Wchodzicie – prosiła je do środka.

- Dzień dobry – przywitała się Lisa tak jak nakazują tego zasady dobrego zachowania.

- Dzień dobry, Molly. Artur przekazał widomość? – zapytała Mia.

- Tak, tak, oczywiście – zapewniła Molly

Lisa zaciekawiona weszła w głąb kuchni. Była niezwykła. Zupełnie inna niż u Mii. Niewielka i raczej ciasna; jej dużą część zajmował wyszorowany drewniany stół z ośmioma krzesłami. Było tu też okno z widokiem na główną ścieżkę prowadzącą do domu i wydatny kominek z trzema półkami, na których znajdowały się książki kucharskie. W pobliżu był długi, wąski korytarz prowadzący do schodów i reszty domu. Na ścianie wisiał nietypowy zegar kuchenny, który przypominał o codziennych obowiązkach, a nad kominkiem znajdowało się lustro.

Dziewczyna chłonęła wzrokiem, wszystko, co znajdowało się w kuchni, bo była ona magiczna. Nagle zawołała ją Mia i powiedziała:

- Zostaniesz tutaj. Pani Weasley się tobą zaopiekuje. Obiecuję, że wyjaśnię ci wszystko, ale nie teraz…

Lisa zrobiła obrażoną minę, choć ten dom bardzo jej się podobał i chciała tu zostać.

- Dobrze – odpowiedziała i spróbowała się uśmiechnąć z czego wyszedł raczej grymas.

Mia Those wyszła i nic nie zapowiadało aby jeszcze w te wakacje Lisa ją zobaczyła. Teraz odezwała się do niej serdecznie pani Weasley.

- Może zaniesiesz swoje rzeczy do pokoju? Będziesz spała z Ginny w jednym pokoju – uśmiechnęła się i kontynuowała – Drzwi na pierwszym piętrze.

Lisa wspięła się po schodach na pierwsze piętro taszcząc ze sobą kufer i pchnęła drzwi z tabliczką „Ginny”. Okazało się, że jest to mały, ale jasny i przyjemny pokój z widokiem na sad. Ściany obwieszone były plakatami Fatalnych Jędz i Gwenog Jones. Oprócz normalnego łóżka stało też tam jedno rozkładane, na którym ona będzie pewnie spała. Odłożyła bagaż i zamyślona usiadła na łóżku polowym.
~~~~~~ 
Witajcie Kochani!
Rozdział z tygodniowym poślizgiem, wybaczcie.
Uznajmy go za prezent z okazji Mikołajek :)
Następnej notki spodziewajcie 
się pod koniec grudnia
i nie obiecuję, że to będzie rozdział, może coś innego ;)
Zobaczymy na co wena pozwoli.

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 4. Urodziny



Dochodziła już szósta kiedy drzwi do pokoju uchyliły się z cichym skrzypnięciem i pojawiła się w nich postać Mii. Cicho, prawie bezszelestnie weszła do pokoju. W jednej ręce trzymała różdżkę a w drugiej talerz, z kawałkiem ciasta i bitą śmietaną. Za nią do pomieszczenia wleciały trzy paczuszki prezentów.

Ciszę przerwało głośniejsze tyknięcie zegara. Wybiła godzina szósta.

Lisa przeciągnęła się; obudził ją śpiew ,,Sto lat”. Zdezorientowana przetarła oczy.

- Wszystkiego najlepszego! – powitała ją radośnie Mia. – Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki!

Kasztanowowłosa dziewczynka spojrzała na talerzyk z kawałkiem ciasta, na którym jeszcze przed chwilą, mogła przysiądź, nie było świeczek. No cóż, sprawa nie była warta zachodu, więc dała temu spokój i zdmuchnęła świeczki.

- Upiekłaś to sama? – spytała wskazując palcem na smakowicie wyglądający deser.

- Tak, oczywiście! Nie wierzysz, że umiem gotować? Czuje się obrażona…

- No już dobrze, dobrze… Po prostu nie przypuszczałam, że umiesz piec.

Mia posłał jej niby obrażoną minię, ale na twarzy zagościł szeroki uśmiech. Lisa przesunęła palcem wskazującym po lukrze ciasta i oblizała.

- Mm… Mniam! Pyszne!

- To może tort na śniadanie. Raz na rok można sobie pozwolić - podała dziewczynce talerzyk i widelczyk. – Smacznego!

Siedząc po turecku na łóżku Liska zajadła swój kawałek tortu urodzinowego, a kiedy skończyła, przeszła do oczekiwanego momentu rozpakowywanie prezentów. Jubilatka spoglądała na trzy paczki leżące tuż obok stolika nocnego.

Sięgnęła po pierwsze z brzegu pudełko. Był to prezent od Ros. Pakunek był kanciasty i dość lekki. Pośpiesznie go rozpakowała. Na samym wierzchu leżała płyta zespołu „The Beatles”, a dokładniej ich trzeci z kolejność album „A Hard Day's Night”(Noc po ciężkim dniu), na którym znajdowała się jedna z jej ulubionych piosenek, pod tym samym tytułem. Kiedy już napatrzyła się na płytę, wróciła do dalszego oglądania. Następną rzeczą jaka rzuciła się jej w oczy to prawie stustronicowy blok rysunkowy. Bardzo się ucieszyła, ponieważ uwielbiała szkicować - prawie cały jej pokój u ciotki Karen był obwieszony szkicami i rozmaitymi rysunkami, a w jej pamiętniku, aż się od nich roiło. Więc blok na pewno się nie zmarnuje. Na spodzie było jeszcze kilka francuski bibelotów między innymi miniaturowa wieża Eiffela i figurka pieska oraz garść słodycz (zając apetyt przyjaciółki pewnie większość zjadła).

Prezentem od Sonii był pusty album na zdjęcia. Lisa wiedziała już, że pędzie on wypełniony zdjęciami z przyjaciółkami. Poza tym od Gryfonki dostała jeszcze książkę przybliżająca kilka znanych zespołów quidditcha (to był starzał w dziesiątkę ze strony Winner). Oprócz tych dwóch rzeczy były jeszcze oczywiście słodycze.

Na sam koniec została paczka od Mii. Była ona nietypowego kształtu - długa i wąska. Z przejęciem rozdarła papier i jej oczom ukazała się lśniąca rączka miotły, a dokładniej Zmiatacz Siódemka. Była śliczna! Może to nie najnowszy model, ale nawet o takim nie śniła.

Rozejrzała się po pokoju. Nie wiedziała, że Mia cały czas siedziała na drugim końcu jej łóżka. Lisa wstała, obiegła mebel i jeszcze z miotłą w ręce z całych sił przytuliła się do kobiety.

- Jest piękna. Dziękuje! – powiedziała uradowana.

- Cieszę się, że Ci się podoba – odpowiedziała Mia i uśmiechnęła się.

Kiedy solenizantka uspokoiła się i podniecenie w niej już opadło, podsumowała dość trzeźwo:

- Na pewno była droga. Nie musiałaś jej kupować.

- Musiałam – odparła Mia. I dodała szybko: - Powiedzmy, że to prezent za te wszystkie urodziny i święta, na które nie dostałaś nic ode mnie.

Kasztanowowłosa niezauważalnie przewróciła oczami i uśmiechnęła się. Mia wstał z łóżka i stanę ła przodem do dziewczyny i powiedziała:

- Dzisiaj mamy cały dzień dla siebie. Muszę tylko na chwilę wstąpić na Pokątną. Nie masz nic przeciwko temu?

- Nie. To nawet dobrze się składa, bo też mam coś do załatwienia na Pokątnej.

- Tylko nie zapomnij się przebrać – zaśmiała się Mia i wyszła pozostawiając Lisę samą w pokoju.

Berry spojrzała na swój strój. Rzeczywiście musiała się przebrać, była jeszcze w piżamie. Zerknęła przez okno. Zapowiadał się śliczny i pogodny dzień. Z niechęcią pozostawiła nowo dostaną miotłę na łóżku i podeszła do swojego kufra. Uchyliła wieko i zaczęła wypatrywać czegoś stosownego do ubrania. Mimo że była tu już od prawie trzech dni, nie zdążyła się jeszcze rozpakować i nie miała zamiaru to robić.

Wybór stroju padł na kolorową sukienkę na ramiączkach. Dziewczyna wyciągnęła ją i skierowała się do łazienki. Tam wzięła chłodny prysznic oraz się przebrała. Następnie wróciła do pokoju i postanowiła go odrobinę ogarnąć. Wszystkie papiery z prezentów wepchnęła pod łóżko, z myślą, że kiedyś je stamtąd wyciągnie. Miotłę oparła o stolik nocny, płytę, album oraz figurki postawiła na szafce. Zaścieliła łóżko.

Ponownie podeszła do kufra; tym razem wyciągnęła z niego szkolną, skórzaną torbę i sakiewkę z pieniędzmi. Do torby wpakowała kolejno, różdżkę, kilka ołówków, blok i sakiewkę. Według jej obliczeń miała około dwudziestu galeonów i też coś koło tego kuntów i sykli. Wiedziała, że rodzice zostawili jej niemałą sumę pieniędzy, ale wolała część z nich przeznaczyć na swoją edukację, a resztę zatrzymać na nieprzewidziane w przyszłości wydatki.

Gotowa przerzuciła torbę przez ramię i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Skierowała się do kuchni. Siedziała tam przy stole, już gotowa do wyjścia, Mia popijająca powili sok dyniowy i dojadająca śniadanie. Ubrana była w niebieską sukienkę przepasaną szerokim, białym paskiem. Kiedy zauważyła, że dziewczyna jest już gotowa wstała i powiedziała:

- Gotowa? – Lisa kiwnęła głową na potwierdzenie. – W takim razie w drogę.

Już były na zewnątrz, kiedy kasztanowowłosa poczuła, że jakiś dziwny chłód powiał po jej stopach. Spojrzała na nie i zobaczyła, że są bose.

- Zapomniałam ubrać buty! – wykrzyknęła. Podbiegła do drzwi; na szczęście Mia jeszcze nie zdążyła zamknąć ich zaklęciem. Wpadła jak burza do holu, chwyciła swoje niebieskie trampki i pośpiesznie je założyła, niechlujnie związując sznurówki.

Po całym tym zdarzeniu obie długo jeszcze były w dobrych humorach, bo bądź, co bądź było to bardzo śmieszne. W wyśmienitych humorach dotarły do „Dziurawego Kotła”. Mia jak zawsze przywitała się z barmanem Tomem, który złożył Lisie życzenia.

Po krótkiej wymianie zdań, pożegnały się poszył w kierunku przejścia na Pokątną. Mia postukała różdżką w odpowiednie cegły i ich oczom ukazała się gwarna ulica.

- Ja muszę wstąpić do Madame Malkin odebrać szatę. A wcześniej do Banku Gringotta. Idziesz ze mną ? – spytała Mia.

- Nie. Mam jeszcze trochę pieniędzy. Wybiorę ze skrytki jak już dostanę listę.

- W takim razie spotkajmy się za półtorej godziny przed lodziarnią Floriana Fortescue. Dobrze?

- Zgoda – odpowiedziała Lisa. I Mia zniknęła w tłumie czarodziejów.

Tak wiec miała całe półtorej godziny, aby zakupić coś na prezent dla Rosalie. Nogi same zaprowadziły ją pod sklep „Markowy sprzęt do quidditcha”. Przed witryną sklepową stała grupka chłopców, wlepiających niemalże nosy w szybę, podziwiając najnowszy model miotły - Nimbus 2001. Trzeba było im przyznać, sprzęt ten robił wrażenie i to nie małe.

I nagle, patrząc na chłopców, Lisie wpadł do głowy pomysł żeby kupić Ros w prezencie coś związanego z quidditechem. Przepchnęła się przez tłumek dzieciaków wywołując małe zamieszanie, ale wreszcie dotarła do drzwi. Pchnęła je i weszła do sklepu. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka; sprzedawca był jednak zajęty obsługiwaniem jakiegoś starszego czarodzieja, więc nie zwrócił na nią uwagi.

Czując na sobie spojrzenia gapiów za szybą, ruszyła w głąb pokoju. Na ścianach wysiały przykładowe modele mioteł, a na półkach były ustawione między innymi rękawice.

Dziewczyna zastanowiła się co może kupić przyjaciółce nie wydając na to fortuny. Miotła odpadła już w przedbiegach, gdyż nawet ciut starsze model był drogie, a nie wypadało kupować jakiegoś szmelcu. Wybór więc padł na rękawice ochronne. Podeszła do półki i zaczęła po kolei mierzyć na wielkość swojej ręki, które będą dobre. Szybko znalazła odpowiednie: czarne, skórzane. Idealnie będą pasowały do szmaragdowej szaty Slytherinu. Jeśli kiedyś oczywiście Rosalie zachce grać w domowej drużynie quidditcha.

Rozległ się dźwięk dzwonka, straszy czarodziej właśnie wyszedł ze sklepu. Do Lisy podszedł sprzedawca. Był to dwudziestoparoletni, dość wyskoki ciemnowłosy mężczyzna. Patrząc na niego przypomniała sobie swój nocy koszmar i aż się lekko wzdrygnęła.

- Czego tu szukasz mała, zgubiłaś się? – dziewczyna poczuła, że już gościa nie lubi.

- Chciałabym kupić, te rękawiczki – podała mu wybrną parę.- Ile płacę?

- Dwanaście galeonów i pięć sykli. Masz tyle? – dodał z udawaną troską, strasznie tym denerwując dziewczynę. Sięgnęła po torbę, wyjęła z niej sakiewkę i po doliczeniu odpowiedniej kwoty, wręczyła je mężczyźnie. Ten spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Zapakować? – spytał uprzemy tonem.

- Za to też będę musiała płacić? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Oczywiście, że nie.

- W tam razie proszę.

Sprzedawca oddała jej pakunek, kasztanowowłosa podziękowała, pożegnała się i wyszła. Po raz kolejny przepchała się przez mały tłumek. Chłopcy jednak, kiedy zauważyli, że nie kupiła miotły, nie utrudniali je przejścia, więc poszło łatwiej niż wcześniej.

Tuż obok sklepu „Markowy sprzęt do quidditcha” mieściła się księgarnia Esy i Floresy. Lisa wstąpiła do niej z zamiarem zakupienia książki, jednak wyszła zaopatrzona w magazyn „Czarownica”. Następnie udała się sklepu ze słodyczami Sugarpluma, gdzie zakupiła masę słodyczy dla Ros.

Razem z zakupami udała się do lodziarni Floriana Fortescue. Zajęła jeden z wolnych stolików; czekając na Mię zamówiła sobie lody, a kiedy je zjadła, wyciągnęła zabrany ze sobą blok oraz jeden z ołówków i zaczęła szkicować przechodniów, w rezultacie czego wyszedł jej dość ciekawy portret bliżej nieokreślonej osoby.

Po dłuższej chwili czekania, pojawiła się Mia. Niesione przez nią paczki świadczyły, że nie była tylko odebrać zamówioną szatę. Dziewczyna pomachała ręką. W sumie było to bezcelowe, bo przy lodziarni siedziała tylko ona. Zaraz też Those dosiadła się do niej, pozostawiając zakupy obok krzesła.

- Widzę, że już zdążyłaś skosztować lody – powiedział posyłając spojrzenie, na pusty pucharek.

- Myślałam, że masz tylko odebrać szatę? – spytała Lisa.

- Taki miałam na początku zamiar, ale kupiłam jeszcze kilka rzeczy, których w domu już nie mam – uśmiechnęła się, miała dziś naprawdę wyśmienity humor. Teraz jednak jej uwagę przykuł blok z portretem. – Ty to narysowałaś? – Lisa kiwnęła potwierdzająco głową. – Mogę zobaczyć?

- Tak, proszę – podała jej blok.

Kobieta przyjrzała się bliżej szkicowi i spytała kto na nim jest. Na co Lisia odpowiedziała jej, że:

- Kiedy na nie ciebie czekałam zaczęło mi nudzić, więc zaczęłam szkicować przechodniów. Trudno byłoby narysować kogoś konkretnego, bo nikt się na dłużej nie zatrzymywał . Więc ten portret ma trochę z każdego. Sama się dziwie, że wyszedł tak ładnie.

- Ty naprawdę ślicznie rysujesz.

- Yyyy… Dziękuję.

Lisa nie wiedział, co powiedzieć. Nie była przyzwyczajona do pochwał. Niby na pierwszym roku w Hogwarcie często zdobywała punkty dla Gryffindoru, ale to nie to samo. Tylko kilka razy w życiu słyszała szczerą pochwałę... Bardzo dawno temu, kiedy wszystko było łatwiejsze, kiedy śmierć nie zaczęła wokół niej zbierać swych żniw.

Szybko odgoniła te myśli od siebie, były zbyt bolesne. Nie teraz i nie dziś powinna tamte wydarzenia wspominać. Nie w urodziny.

- Idziemy? – spytała Mia wyciągając tym samym kasztanowowłosą z wiru niechcianych wspomnień i myśli.

- Tak.

Pozbierały swoje rzeczy i wszyły z magicznego miejsca, na londyńskie, szare, asfaltowe, skąpane w letnim słońcu ulice. Po drodze rozmawiały o tym, co jubilatka chce robić do końca dnia. Wyszło na to, że raczej spędzą ten czas w parku, w cieniu drzew, a wieczorem przejdą się nad Tamizę.

Kiedy doszły do domu, Lisa odstawiła prezenty dla Ros na komodę, a sama rzuciła się na łóżko. Zaraz miała pomóc Mii w przygotowywaniu obiadu i prowiantu na ich wyprawę. Musiała wstać. Zadowolona weszła do kuchni, ale kiedy zobaczyła Mię trzymając w ręku list i siedzzącego na stole puszczyka, mina jej zrzedła.

- Coś się stało? - spytała zaniepokojona.

- List z Ministerstwa – zaczęła dość chaotycznie wyjaśniana Mia. – Mój przełożony, Kingsley Shacklebolt napisał, że szef jest wściekły, bo mój partner, Adams, nie złożył mu na piśmie raportu z naszej ostatniej misji. Prosiłam, go aby to zrobił. Mówiłam, że dziś biorę wolne, że nie nadstawię za niego karku. Nie dziś. Najwyraźniej chyba, to do niego nie dotarło. Powiedzmy szczerze, gdyby nie ja, już by go dawno wylali. Jest świetny w akcji, ale jeśli musi coś zrobić… To… Nieważne.

- Ale czemu zwracają się z tym do ciebie? Czy ktoś inny nie może pomóc?

- Właśnie w tym tkwi problem. Tylko ja znam szczegóły sprawy. Ta papierkowa robota mnie kiedyś zabije – ostatnie zadnie wymamrotała pod nosem. Spojrzała na Lisę i zaczęła, już spokojniej mówić. – Przepraszam Słoneczko. To wszystko nie tak miało wyglądać…

- Nie mam za co przepraszać – przerwała Lisa. – To przecież nie twoja wina.

Lisa próbowała udawać, że nie przejęła się tą sprawą, aż tak bardzo, ale nie umiała opanować mimiki swojego ciała. Ten dzień miał być wyjątkowy, ale nie mogła zabronić Mii pracować. Przecież przez to zarabiała pieniądze. Podświadomie obarczała ze ten incydent nieznanego jej Adamsa. I tu wpadło jej do głowy najgłupsze w tym monecie pytanie.

- A ten Adams ci się podoba?

Może i nie miała pojęcia jak to jest, ale czytała w swoim dwunastoletnim życiu wiele książek o miłości. Chciała by Mia miała ,tak jak w baśniowych historiach, takiego księcia z bajki.

- Co? Martin Adams? O czym ty dziecko myślisz, co? – Mia była tak zdziwiona tym, pytaniem, że przez chwilę zaniemówiła. Szybko się jednak otrząsnęła i dodała. – Jesteśmy tylko znajomymi, kolegami. Nic, ale to nic nas nie łączy prócz pracy. A ciebie moja droga, nie powinno to obchodzić. Poza tym, Martin w grudniu będzie miła ślub z Orianą. Uprzedzając twoje następne pytanie, zostałam na nie zaproszona i zamierzam na nie pójść.

- Wcale nie miałam zamiaru o to pytać – uśmiechnęła się słodko.

- Koniec tego dobrego, muszę odpisać. A potem zabieram się za ten nieszczęsny raport – widząc smutnie spojrzenie Lisy, dodała: - Wydaje mi się, że dostałaś na urodziny płytę. A o ile się nie mylę na strychu jest gramofnon, co prawda stary, ale powinien działać. Trzymaj klucz.

Liska wzięła klucz i aż zaświeciły jej się oczy na myśl, że zaraz będzie mogła posłuchać swojego ulubionego zespołu. Zdążyła jeszcze przez ramię Mii, przeczytać jej odpowiedź, nakreśloną na pergaminie.

Zajmę się tą sprawą. Jeszcze dzisiaj raport trafi do biura.

Jeśli spotkasz gdzieś Adamsa to przekaż mu, że będę chciała się z nim spotkać.

Mia Those

I zniknęła za drzwiami. Skierowała się na koniec korytarza. Tuż obok jej sypialni, było wejście na strych. Nigdy tam nie była. Może dlatego, że nigdy ją nie ciągnęło do zwiedzania tegoż miejsca, ale raczej dlatego, że drzwi były prawie zawsze zamknięte.

Przekręciła klucz w zamku, drzwi otworzył się. Weszła po schodach, na samą górę. Strych, tak jak sam dom, był pełen magicznych przedmiotów jak i mugolskich. Było na nim dużo kartonowych pudeł, jakaś złamana, stara miotła, puste, szklane fiolki i wiele innych tego typu rzeczy, jakie składowały się od lat.

Kiedy wreszcie namierzyła gramofon, wyjęła go z zakurzonego kąta i postawiła na szafce o jednej nodze, po czym szybko zbiegła na dół do swojej sypialni załapała płytę i z powrotem wróciła na strych.

Położyła płytę i nastawiła gramofon; zaczęła lecieć muzyka... Te tak znane jej akordy. Najpierw nuciła w rytm piosenki, następnie cicho podśpiewywała, aby na końcu zacząć śpiewać na cały głos ostanie linijki utworu.

Dopiero po chwili dotarło do Lisy, że pewnie wydzierała się na pół domu, więc zamilkła całkowicie. Z gramofonu wydobywały się już dźwięki kolejnej piosenki.

Dziewczyna postanowiła, posprawdzać dla zajęcia zawartość kartonowych pudeł. W pierwszym, jakie otworzyła był tylko stosy nieważnych już gazet. Następne okazało się jednak bardziej ciekawsze, ponieważ znajdowały się w nim rzeczy z czasów kiedy Mia chodziła do Hogwartu.

Lisa usiadła po turecku na podłodze i zaczęła po kolei wyjmować zawartość pudła: chorągiewkę z herbem Gryffindoru, szalik z kolorami domu lwa i kilka albumów. Ale na ich wierzchu było jedno dość zmięte i zniszczone zdjęcie. Na fotografii było sześć osób, a raczej trzy pary, bo jej rodzice stali czule się obejmując i co jakiś czas śmiejący się do niej. Mia siedziała za trawie i bawiła się brązowymi włosami jakiegoś chłopaka, który mimo, że się uśmiechał i śmiał wyglądał na zamyślonego. Poza tym byli tam jeszcze blondynka i brunet, którzy stali jakby za Emmą i Borysem, trzymali się za ręce i szeptali coś sobie nawzajem do ucha. Wszyscy wydawali się być tacy szczęśliwi. A samo zdjęcie tętniło miłością tych par do siebie. Kasztanowowłosą zastanawiał jednak fakt, kim jest ów mężczyzna u boku Mii.

Dziewczyna wyłączyła gramofon, zdjęła płytę, schowała ją i zeszła do swojej sypialni. Wcześniej zamykając drzwi na klucz, który pozostawiła w zamku. Zamknęła się w pokoju, usiadła na łóżku i zaczęła się zastanawiać. Miała kila pytań. Po pierwsze kim jest brązowowłosy chłopak ze zdjęcia? I po drugie kim jest ta blondynka? Wcześniej czy później się tego dowie.

Schowała zdjęcie do albumu od Sonii i położyła się. Nie wiedząc nawet kiedy, zasnęła.

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic