niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 4. Urodziny



Dochodziła już szósta kiedy drzwi do pokoju uchyliły się z cichym skrzypnięciem i pojawiła się w nich postać Mii. Cicho, prawie bezszelestnie weszła do pokoju. W jednej ręce trzymała różdżkę a w drugiej talerz, z kawałkiem ciasta i bitą śmietaną. Za nią do pomieszczenia wleciały trzy paczuszki prezentów.

Ciszę przerwało głośniejsze tyknięcie zegara. Wybiła godzina szósta.

Lisa przeciągnęła się; obudził ją śpiew ,,Sto lat”. Zdezorientowana przetarła oczy.

- Wszystkiego najlepszego! – powitała ją radośnie Mia. – Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki!

Kasztanowowłosa dziewczynka spojrzała na talerzyk z kawałkiem ciasta, na którym jeszcze przed chwilą, mogła przysiądź, nie było świeczek. No cóż, sprawa nie była warta zachodu, więc dała temu spokój i zdmuchnęła świeczki.

- Upiekłaś to sama? – spytała wskazując palcem na smakowicie wyglądający deser.

- Tak, oczywiście! Nie wierzysz, że umiem gotować? Czuje się obrażona…

- No już dobrze, dobrze… Po prostu nie przypuszczałam, że umiesz piec.

Mia posłał jej niby obrażoną minię, ale na twarzy zagościł szeroki uśmiech. Lisa przesunęła palcem wskazującym po lukrze ciasta i oblizała.

- Mm… Mniam! Pyszne!

- To może tort na śniadanie. Raz na rok można sobie pozwolić - podała dziewczynce talerzyk i widelczyk. – Smacznego!

Siedząc po turecku na łóżku Liska zajadła swój kawałek tortu urodzinowego, a kiedy skończyła, przeszła do oczekiwanego momentu rozpakowywanie prezentów. Jubilatka spoglądała na trzy paczki leżące tuż obok stolika nocnego.

Sięgnęła po pierwsze z brzegu pudełko. Był to prezent od Ros. Pakunek był kanciasty i dość lekki. Pośpiesznie go rozpakowała. Na samym wierzchu leżała płyta zespołu „The Beatles”, a dokładniej ich trzeci z kolejność album „A Hard Day's Night”(Noc po ciężkim dniu), na którym znajdowała się jedna z jej ulubionych piosenek, pod tym samym tytułem. Kiedy już napatrzyła się na płytę, wróciła do dalszego oglądania. Następną rzeczą jaka rzuciła się jej w oczy to prawie stustronicowy blok rysunkowy. Bardzo się ucieszyła, ponieważ uwielbiała szkicować - prawie cały jej pokój u ciotki Karen był obwieszony szkicami i rozmaitymi rysunkami, a w jej pamiętniku, aż się od nich roiło. Więc blok na pewno się nie zmarnuje. Na spodzie było jeszcze kilka francuski bibelotów między innymi miniaturowa wieża Eiffela i figurka pieska oraz garść słodycz (zając apetyt przyjaciółki pewnie większość zjadła).

Prezentem od Sonii był pusty album na zdjęcia. Lisa wiedziała już, że pędzie on wypełniony zdjęciami z przyjaciółkami. Poza tym od Gryfonki dostała jeszcze książkę przybliżająca kilka znanych zespołów quidditcha (to był starzał w dziesiątkę ze strony Winner). Oprócz tych dwóch rzeczy były jeszcze oczywiście słodycze.

Na sam koniec została paczka od Mii. Była ona nietypowego kształtu - długa i wąska. Z przejęciem rozdarła papier i jej oczom ukazała się lśniąca rączka miotły, a dokładniej Zmiatacz Siódemka. Była śliczna! Może to nie najnowszy model, ale nawet o takim nie śniła.

Rozejrzała się po pokoju. Nie wiedziała, że Mia cały czas siedziała na drugim końcu jej łóżka. Lisa wstała, obiegła mebel i jeszcze z miotłą w ręce z całych sił przytuliła się do kobiety.

- Jest piękna. Dziękuje! – powiedziała uradowana.

- Cieszę się, że Ci się podoba – odpowiedziała Mia i uśmiechnęła się.

Kiedy solenizantka uspokoiła się i podniecenie w niej już opadło, podsumowała dość trzeźwo:

- Na pewno była droga. Nie musiałaś jej kupować.

- Musiałam – odparła Mia. I dodała szybko: - Powiedzmy, że to prezent za te wszystkie urodziny i święta, na które nie dostałaś nic ode mnie.

Kasztanowowłosa niezauważalnie przewróciła oczami i uśmiechnęła się. Mia wstał z łóżka i stanę ła przodem do dziewczyny i powiedziała:

- Dzisiaj mamy cały dzień dla siebie. Muszę tylko na chwilę wstąpić na Pokątną. Nie masz nic przeciwko temu?

- Nie. To nawet dobrze się składa, bo też mam coś do załatwienia na Pokątnej.

- Tylko nie zapomnij się przebrać – zaśmiała się Mia i wyszła pozostawiając Lisę samą w pokoju.

Berry spojrzała na swój strój. Rzeczywiście musiała się przebrać, była jeszcze w piżamie. Zerknęła przez okno. Zapowiadał się śliczny i pogodny dzień. Z niechęcią pozostawiła nowo dostaną miotłę na łóżku i podeszła do swojego kufra. Uchyliła wieko i zaczęła wypatrywać czegoś stosownego do ubrania. Mimo że była tu już od prawie trzech dni, nie zdążyła się jeszcze rozpakować i nie miała zamiaru to robić.

Wybór stroju padł na kolorową sukienkę na ramiączkach. Dziewczyna wyciągnęła ją i skierowała się do łazienki. Tam wzięła chłodny prysznic oraz się przebrała. Następnie wróciła do pokoju i postanowiła go odrobinę ogarnąć. Wszystkie papiery z prezentów wepchnęła pod łóżko, z myślą, że kiedyś je stamtąd wyciągnie. Miotłę oparła o stolik nocny, płytę, album oraz figurki postawiła na szafce. Zaścieliła łóżko.

Ponownie podeszła do kufra; tym razem wyciągnęła z niego szkolną, skórzaną torbę i sakiewkę z pieniędzmi. Do torby wpakowała kolejno, różdżkę, kilka ołówków, blok i sakiewkę. Według jej obliczeń miała około dwudziestu galeonów i też coś koło tego kuntów i sykli. Wiedziała, że rodzice zostawili jej niemałą sumę pieniędzy, ale wolała część z nich przeznaczyć na swoją edukację, a resztę zatrzymać na nieprzewidziane w przyszłości wydatki.

Gotowa przerzuciła torbę przez ramię i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Skierowała się do kuchni. Siedziała tam przy stole, już gotowa do wyjścia, Mia popijająca powili sok dyniowy i dojadająca śniadanie. Ubrana była w niebieską sukienkę przepasaną szerokim, białym paskiem. Kiedy zauważyła, że dziewczyna jest już gotowa wstała i powiedziała:

- Gotowa? – Lisa kiwnęła głową na potwierdzenie. – W takim razie w drogę.

Już były na zewnątrz, kiedy kasztanowowłosa poczuła, że jakiś dziwny chłód powiał po jej stopach. Spojrzała na nie i zobaczyła, że są bose.

- Zapomniałam ubrać buty! – wykrzyknęła. Podbiegła do drzwi; na szczęście Mia jeszcze nie zdążyła zamknąć ich zaklęciem. Wpadła jak burza do holu, chwyciła swoje niebieskie trampki i pośpiesznie je założyła, niechlujnie związując sznurówki.

Po całym tym zdarzeniu obie długo jeszcze były w dobrych humorach, bo bądź, co bądź było to bardzo śmieszne. W wyśmienitych humorach dotarły do „Dziurawego Kotła”. Mia jak zawsze przywitała się z barmanem Tomem, który złożył Lisie życzenia.

Po krótkiej wymianie zdań, pożegnały się poszył w kierunku przejścia na Pokątną. Mia postukała różdżką w odpowiednie cegły i ich oczom ukazała się gwarna ulica.

- Ja muszę wstąpić do Madame Malkin odebrać szatę. A wcześniej do Banku Gringotta. Idziesz ze mną ? – spytała Mia.

- Nie. Mam jeszcze trochę pieniędzy. Wybiorę ze skrytki jak już dostanę listę.

- W takim razie spotkajmy się za półtorej godziny przed lodziarnią Floriana Fortescue. Dobrze?

- Zgoda – odpowiedziała Lisa. I Mia zniknęła w tłumie czarodziejów.

Tak wiec miała całe półtorej godziny, aby zakupić coś na prezent dla Rosalie. Nogi same zaprowadziły ją pod sklep „Markowy sprzęt do quidditcha”. Przed witryną sklepową stała grupka chłopców, wlepiających niemalże nosy w szybę, podziwiając najnowszy model miotły - Nimbus 2001. Trzeba było im przyznać, sprzęt ten robił wrażenie i to nie małe.

I nagle, patrząc na chłopców, Lisie wpadł do głowy pomysł żeby kupić Ros w prezencie coś związanego z quidditechem. Przepchnęła się przez tłumek dzieciaków wywołując małe zamieszanie, ale wreszcie dotarła do drzwi. Pchnęła je i weszła do sklepu. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka; sprzedawca był jednak zajęty obsługiwaniem jakiegoś starszego czarodzieja, więc nie zwrócił na nią uwagi.

Czując na sobie spojrzenia gapiów za szybą, ruszyła w głąb pokoju. Na ścianach wysiały przykładowe modele mioteł, a na półkach były ustawione między innymi rękawice.

Dziewczyna zastanowiła się co może kupić przyjaciółce nie wydając na to fortuny. Miotła odpadła już w przedbiegach, gdyż nawet ciut starsze model był drogie, a nie wypadało kupować jakiegoś szmelcu. Wybór więc padł na rękawice ochronne. Podeszła do półki i zaczęła po kolei mierzyć na wielkość swojej ręki, które będą dobre. Szybko znalazła odpowiednie: czarne, skórzane. Idealnie będą pasowały do szmaragdowej szaty Slytherinu. Jeśli kiedyś oczywiście Rosalie zachce grać w domowej drużynie quidditcha.

Rozległ się dźwięk dzwonka, straszy czarodziej właśnie wyszedł ze sklepu. Do Lisy podszedł sprzedawca. Był to dwudziestoparoletni, dość wyskoki ciemnowłosy mężczyzna. Patrząc na niego przypomniała sobie swój nocy koszmar i aż się lekko wzdrygnęła.

- Czego tu szukasz mała, zgubiłaś się? – dziewczyna poczuła, że już gościa nie lubi.

- Chciałabym kupić, te rękawiczki – podała mu wybrną parę.- Ile płacę?

- Dwanaście galeonów i pięć sykli. Masz tyle? – dodał z udawaną troską, strasznie tym denerwując dziewczynę. Sięgnęła po torbę, wyjęła z niej sakiewkę i po doliczeniu odpowiedniej kwoty, wręczyła je mężczyźnie. Ten spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Zapakować? – spytał uprzemy tonem.

- Za to też będę musiała płacić? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Oczywiście, że nie.

- W tam razie proszę.

Sprzedawca oddała jej pakunek, kasztanowowłosa podziękowała, pożegnała się i wyszła. Po raz kolejny przepchała się przez mały tłumek. Chłopcy jednak, kiedy zauważyli, że nie kupiła miotły, nie utrudniali je przejścia, więc poszło łatwiej niż wcześniej.

Tuż obok sklepu „Markowy sprzęt do quidditcha” mieściła się księgarnia Esy i Floresy. Lisa wstąpiła do niej z zamiarem zakupienia książki, jednak wyszła zaopatrzona w magazyn „Czarownica”. Następnie udała się sklepu ze słodyczami Sugarpluma, gdzie zakupiła masę słodyczy dla Ros.

Razem z zakupami udała się do lodziarni Floriana Fortescue. Zajęła jeden z wolnych stolików; czekając na Mię zamówiła sobie lody, a kiedy je zjadła, wyciągnęła zabrany ze sobą blok oraz jeden z ołówków i zaczęła szkicować przechodniów, w rezultacie czego wyszedł jej dość ciekawy portret bliżej nieokreślonej osoby.

Po dłuższej chwili czekania, pojawiła się Mia. Niesione przez nią paczki świadczyły, że nie była tylko odebrać zamówioną szatę. Dziewczyna pomachała ręką. W sumie było to bezcelowe, bo przy lodziarni siedziała tylko ona. Zaraz też Those dosiadła się do niej, pozostawiając zakupy obok krzesła.

- Widzę, że już zdążyłaś skosztować lody – powiedział posyłając spojrzenie, na pusty pucharek.

- Myślałam, że masz tylko odebrać szatę? – spytała Lisa.

- Taki miałam na początku zamiar, ale kupiłam jeszcze kilka rzeczy, których w domu już nie mam – uśmiechnęła się, miała dziś naprawdę wyśmienity humor. Teraz jednak jej uwagę przykuł blok z portretem. – Ty to narysowałaś? – Lisa kiwnęła potwierdzająco głową. – Mogę zobaczyć?

- Tak, proszę – podała jej blok.

Kobieta przyjrzała się bliżej szkicowi i spytała kto na nim jest. Na co Lisia odpowiedziała jej, że:

- Kiedy na nie ciebie czekałam zaczęło mi nudzić, więc zaczęłam szkicować przechodniów. Trudno byłoby narysować kogoś konkretnego, bo nikt się na dłużej nie zatrzymywał . Więc ten portret ma trochę z każdego. Sama się dziwie, że wyszedł tak ładnie.

- Ty naprawdę ślicznie rysujesz.

- Yyyy… Dziękuję.

Lisa nie wiedział, co powiedzieć. Nie była przyzwyczajona do pochwał. Niby na pierwszym roku w Hogwarcie często zdobywała punkty dla Gryffindoru, ale to nie to samo. Tylko kilka razy w życiu słyszała szczerą pochwałę... Bardzo dawno temu, kiedy wszystko było łatwiejsze, kiedy śmierć nie zaczęła wokół niej zbierać swych żniw.

Szybko odgoniła te myśli od siebie, były zbyt bolesne. Nie teraz i nie dziś powinna tamte wydarzenia wspominać. Nie w urodziny.

- Idziemy? – spytała Mia wyciągając tym samym kasztanowowłosą z wiru niechcianych wspomnień i myśli.

- Tak.

Pozbierały swoje rzeczy i wszyły z magicznego miejsca, na londyńskie, szare, asfaltowe, skąpane w letnim słońcu ulice. Po drodze rozmawiały o tym, co jubilatka chce robić do końca dnia. Wyszło na to, że raczej spędzą ten czas w parku, w cieniu drzew, a wieczorem przejdą się nad Tamizę.

Kiedy doszły do domu, Lisa odstawiła prezenty dla Ros na komodę, a sama rzuciła się na łóżko. Zaraz miała pomóc Mii w przygotowywaniu obiadu i prowiantu na ich wyprawę. Musiała wstać. Zadowolona weszła do kuchni, ale kiedy zobaczyła Mię trzymając w ręku list i siedzzącego na stole puszczyka, mina jej zrzedła.

- Coś się stało? - spytała zaniepokojona.

- List z Ministerstwa – zaczęła dość chaotycznie wyjaśniana Mia. – Mój przełożony, Kingsley Shacklebolt napisał, że szef jest wściekły, bo mój partner, Adams, nie złożył mu na piśmie raportu z naszej ostatniej misji. Prosiłam, go aby to zrobił. Mówiłam, że dziś biorę wolne, że nie nadstawię za niego karku. Nie dziś. Najwyraźniej chyba, to do niego nie dotarło. Powiedzmy szczerze, gdyby nie ja, już by go dawno wylali. Jest świetny w akcji, ale jeśli musi coś zrobić… To… Nieważne.

- Ale czemu zwracają się z tym do ciebie? Czy ktoś inny nie może pomóc?

- Właśnie w tym tkwi problem. Tylko ja znam szczegóły sprawy. Ta papierkowa robota mnie kiedyś zabije – ostatnie zadnie wymamrotała pod nosem. Spojrzała na Lisę i zaczęła, już spokojniej mówić. – Przepraszam Słoneczko. To wszystko nie tak miało wyglądać…

- Nie mam za co przepraszać – przerwała Lisa. – To przecież nie twoja wina.

Lisa próbowała udawać, że nie przejęła się tą sprawą, aż tak bardzo, ale nie umiała opanować mimiki swojego ciała. Ten dzień miał być wyjątkowy, ale nie mogła zabronić Mii pracować. Przecież przez to zarabiała pieniądze. Podświadomie obarczała ze ten incydent nieznanego jej Adamsa. I tu wpadło jej do głowy najgłupsze w tym monecie pytanie.

- A ten Adams ci się podoba?

Może i nie miała pojęcia jak to jest, ale czytała w swoim dwunastoletnim życiu wiele książek o miłości. Chciała by Mia miała ,tak jak w baśniowych historiach, takiego księcia z bajki.

- Co? Martin Adams? O czym ty dziecko myślisz, co? – Mia była tak zdziwiona tym, pytaniem, że przez chwilę zaniemówiła. Szybko się jednak otrząsnęła i dodała. – Jesteśmy tylko znajomymi, kolegami. Nic, ale to nic nas nie łączy prócz pracy. A ciebie moja droga, nie powinno to obchodzić. Poza tym, Martin w grudniu będzie miła ślub z Orianą. Uprzedzając twoje następne pytanie, zostałam na nie zaproszona i zamierzam na nie pójść.

- Wcale nie miałam zamiaru o to pytać – uśmiechnęła się słodko.

- Koniec tego dobrego, muszę odpisać. A potem zabieram się za ten nieszczęsny raport – widząc smutnie spojrzenie Lisy, dodała: - Wydaje mi się, że dostałaś na urodziny płytę. A o ile się nie mylę na strychu jest gramofnon, co prawda stary, ale powinien działać. Trzymaj klucz.

Liska wzięła klucz i aż zaświeciły jej się oczy na myśl, że zaraz będzie mogła posłuchać swojego ulubionego zespołu. Zdążyła jeszcze przez ramię Mii, przeczytać jej odpowiedź, nakreśloną na pergaminie.

Zajmę się tą sprawą. Jeszcze dzisiaj raport trafi do biura.

Jeśli spotkasz gdzieś Adamsa to przekaż mu, że będę chciała się z nim spotkać.

Mia Those

I zniknęła za drzwiami. Skierowała się na koniec korytarza. Tuż obok jej sypialni, było wejście na strych. Nigdy tam nie była. Może dlatego, że nigdy ją nie ciągnęło do zwiedzania tegoż miejsca, ale raczej dlatego, że drzwi były prawie zawsze zamknięte.

Przekręciła klucz w zamku, drzwi otworzył się. Weszła po schodach, na samą górę. Strych, tak jak sam dom, był pełen magicznych przedmiotów jak i mugolskich. Było na nim dużo kartonowych pudeł, jakaś złamana, stara miotła, puste, szklane fiolki i wiele innych tego typu rzeczy, jakie składowały się od lat.

Kiedy wreszcie namierzyła gramofon, wyjęła go z zakurzonego kąta i postawiła na szafce o jednej nodze, po czym szybko zbiegła na dół do swojej sypialni załapała płytę i z powrotem wróciła na strych.

Położyła płytę i nastawiła gramofon; zaczęła lecieć muzyka... Te tak znane jej akordy. Najpierw nuciła w rytm piosenki, następnie cicho podśpiewywała, aby na końcu zacząć śpiewać na cały głos ostanie linijki utworu.

Dopiero po chwili dotarło do Lisy, że pewnie wydzierała się na pół domu, więc zamilkła całkowicie. Z gramofonu wydobywały się już dźwięki kolejnej piosenki.

Dziewczyna postanowiła, posprawdzać dla zajęcia zawartość kartonowych pudeł. W pierwszym, jakie otworzyła był tylko stosy nieważnych już gazet. Następne okazało się jednak bardziej ciekawsze, ponieważ znajdowały się w nim rzeczy z czasów kiedy Mia chodziła do Hogwartu.

Lisa usiadła po turecku na podłodze i zaczęła po kolei wyjmować zawartość pudła: chorągiewkę z herbem Gryffindoru, szalik z kolorami domu lwa i kilka albumów. Ale na ich wierzchu było jedno dość zmięte i zniszczone zdjęcie. Na fotografii było sześć osób, a raczej trzy pary, bo jej rodzice stali czule się obejmując i co jakiś czas śmiejący się do niej. Mia siedziała za trawie i bawiła się brązowymi włosami jakiegoś chłopaka, który mimo, że się uśmiechał i śmiał wyglądał na zamyślonego. Poza tym byli tam jeszcze blondynka i brunet, którzy stali jakby za Emmą i Borysem, trzymali się za ręce i szeptali coś sobie nawzajem do ucha. Wszyscy wydawali się być tacy szczęśliwi. A samo zdjęcie tętniło miłością tych par do siebie. Kasztanowowłosą zastanawiał jednak fakt, kim jest ów mężczyzna u boku Mii.

Dziewczyna wyłączyła gramofon, zdjęła płytę, schowała ją i zeszła do swojej sypialni. Wcześniej zamykając drzwi na klucz, który pozostawiła w zamku. Zamknęła się w pokoju, usiadła na łóżku i zaczęła się zastanawiać. Miała kila pytań. Po pierwsze kim jest brązowowłosy chłopak ze zdjęcia? I po drugie kim jest ta blondynka? Wcześniej czy później się tego dowie.

Schowała zdjęcie do albumu od Sonii i położyła się. Nie wiedząc nawet kiedy, zasnęła.

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic