czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 3 Ekspress do Hogwartu

     Lisa wstała rano dosyć wcześnie. Było około szóstej. Promienie letniego słońca wpadały przez okno prosto na twarz dziewczynki. Rozleniwionym ruchem przetarła oczy. W pierwszej chwili nie mogła skojarzyć gdzie się znajduje. Dopiero potem przypomniała sobie, że nocowała u cioci Mii.
     Ubrała się i poszła do kuchni. Słyszała, że ciocia jeszcze śpi, więc korzystając z okazji zaczęła rozglądać się po domu. Wieczorem nie miała czasu tego zrobić. Zwiedzanie zaczęła od salonu. Potulne, małe pomieszczenie wypełniał zapach lawendy. Na kominku stały rozmaite fotografie, których postacie poruszały się. Wzrok Lisy utkwił w zdjęciu przedstawiającym kobietę i mężczyznę trzymających na rękach malutką dziewczynkę. Obok nich stała ciocia Mia machająca ręką. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych. Nagle zza jej pleców odezwał się odrobinę zaspany głos:
- Widzę, że podobają ci się moje zdjęcia.
- Tak. Przepraszam, że nie spytałam cioci o zgodę, ale te zdjęcia są takie niezwykłe. Nigdy wcześniej takich nie widziałam.
- Bo to są zdjęcia czarodziejów, moja droga.
- To jest pani, prawda? A kim są ci ludzie?
- Tak, to jestem ja. A ci ludzie to twoi rodzice. To jest Borys, twój tata. To Emma, twoja mama. A to jesteś ty.
- Więc to są moi rodzice! Jak byłam młodsza, miałam może siedem czy osiem lat często mnie się śnili, ale nie wiedziałam, że to oni.
- Widzisz, twoi rodzice nigdy cię opuszczą. Zawsze będą z tobą. Zwłaszcza gdy byłaś, jesteś i będziesz smutna lub samotna.
- Ma ciocia rację. Wtedy gdy byłam mała, a oni mi się śnili, było mi bardzo smutno, bo Liv i Tom mieli urodziny. Ciotka Karen kupiła im cudowne prezenty i zabrała na lody. A później pojechała z nimi do lunaparku. A mnie zostawiła u sąsiadki. Moje przyszywane rodzeństwo nie dawało mi o tym zapomnieć. Śmiali się ze mnie i dokuczali. Jednak, gdy raz mnie bardzo zdenerwowali, dziwnym trafem do ich pokoju wślizgnął się skunks. Biedaczek tak się ich przestraszył, że w sypialni śmierdziało przez dobry miesiąc.
     Na twarzy cioci Mii pojawił się uśmiech. Na wspomnienie tamtych wydarzeń Lisa też się uśmiechnęła, a nawet cichutko zaśmiała. Dziewczynka poczuła, że jest głodna, bardzo głodna.
- Ciociu, co będzie na śniadanie? - spytała.
- Chodź, sprawdzimy - powiedziała wchodząc do kuchni. - Co powiesz na kanapki z dżemem malinowym i sok dyniowy?
- Brzmi smakowicie.
     Po zjedzeniu śniadania, ciocia intensywnie nad czymś myślała i popijała kawę. W końcu wstała od stołu i powiedziała:
- Dwa dni temu miałaś urodziny. Pomyślałam, że od pani Karen na pewno nic nie dostaniesz, więc jeszcze przed naszym spotkaniem kupiłam ci... - przerwała i poszła do swojej sypialni. Przyniosła z niej klatkę przykrytą białą chustką. W środku niej coś się ruszało. - To - zdjęła z klatki chustę i oczom dziewczynki ukazała się biała, średniej wielkości sowa. - Przyda ci się z pewnością w Hogwarcie.
- Naprawdę ciociu ona jest moja?
- Tak, to przecież prezent na urodziny.
     Potem jeszcze chwilę rozmawiały, lecz ciocia Mia oznajmiła jej, że muszą już iść. Oznaczało to dla Lisy powrót do szarej rzeczywistości. No i oczywiście pretensje ciotki Karen o to, że przynosi do domu sowę. Tuż przed domem ciocia Mia położyła na jej ramieniu rękę i powiedziała:
- Pamiętaj Liso, że zawsze możesz mnie odwiedzać.
     Dziewczynka lekko się uśmiechnęła. Podeszła do drzwi, odwróciła się i pomachała cioci na pożegnanie. Otwarła je i weszła do środka. Od razu poszła do swojego pokoju. Odstawiła przybory szkolne i przebrała się. Klatkę z sową, Śnieżką, położyła w kuchni, na szafce ze ścierkami i zajęła się obowiązkami. Wieczorem nie obyło się bez nagany z powodu sowy, ale po zapewnieniu przez Lisę, że będzie codziennie wypuszczać ją na noc, ciotka uległa. Wieczorem dziewczynka szybko położyła się spać. Skreśliła jedną kreskę z kartki, która odliczała dni do pierwszego września, dnia w którym po raz pierwszy pojedzie do Hogwartu.


                                                               ***


     Już jutro jest pierwszy września. Jeden dzień. Tylko jeden dzień dzielił ją od wyczekiwanego wyjazdu do Hogwartu. Podekscytowana poprosiła ciotkę Karen, aby puściła ją w odwiedziny do cioci Mii. Ta zgodziła się, ale niechętnie. Lisa szybko ruszyła w drogę. Miała niewiele czasu, bo ciotka Karen dała jej wolne do czternastej, a była już dziesiąta. Sama droga w tę i z powrotem zajmowała jakieś dwie godziny. Dziewczynka stanęła przed drzwiami domu cioci i zapukała. Czekała jakieś trzy minuty, kiedy otwarła je wreszcie ciocia Mia.
- O, to ty Liso. Wejdź do środka, zapraszam. Co cię do mnie sprowadza?
     Dziewczynka weszła do domu.
- Przychodzę tu dzisiaj zapytać o dwie ważne rzeczy - powiedziała.
- A jakie to rzeczy?
- Pierwsza dotyczy jutrzejszego dnia. Jak mam się dostać na pociąg do Hogwartu i skąd mam wziąć bilet.
- O to się nie martw. Ja się wszystkim zajmę. Wystarczy, że będziesz tu jutro o dziewiątej rano spakowana i gotowa na podróż. A jaka jest ta druga ważna sprawa?
- Pamięta ciocia, jak obiecała mi powiedzieć co się stało z moimi rodzicami? Długo o tym myślałam i już dłużej nie wytrzymam.
- No dobrze. Tylko usiądź, bo to dłuższa historia - wskazała na krzesło przy stole. Lisa grzecznie usiadła. - Kiedy się urodziłaś, Emma i Borys byli najszczęśliwszymi osobami na świecie. Niestety w tamtym czasie żył zły czarodziej. Miał na imię... Lord Voldemort... Miałaś pół roku, kiedy twoja mama przyniosła mi ciebie i powiedziała, żebym się tobą zaopiekowała. Widzisz, Sama-Wiesz-Kto, bo tak wszyscy go nazywają, szukał zwolenników wśród czarodziejów. Twoi rodzice byli na jego liście, więc musieli się ukryć. Nie chcieli narażać ciebie, dlatego zostawili cię pod moją opieką. Minął jakiś miesiąc od kiedy twoi rodzice przebywali w ukryciu. Pewnego wieczora, dowiedziałam się, że Sama-Wiesz-Kto odnalazł ich kryjówkę. Ubrałam siebie oraz ciebie i poszłam do miejsca, w którym się ukrywali. Zastałam ruiny. Na środku twoi martwi rodzice. Pochyliłam się nad nimi trzymając cię na rękach i zaczęłam płakać. Nagle usłyszałam czyjeś kroki zbliżające się w naszym kierunku. Obróciłam się i szybko wyciągnęłam przed siebie rękę, w której trzymałam różdżkę. Chciałam nas obronić. Zobaczyłam przed sobą Severusa Snape'a. Podszedł do mnie i otarł mi łzy, nadal ściekające po policzkach. Następnie uspokoił mnie, bo byłam cała roztrzęsiona. Powiedział, żebym zostawiła ciebie u jakiejś mugolskiej rodziny. Początkowo nie chciałam się na to zgodzić, ale potem uświadomił mi, że jeśli Sama-Wiesz-Kto będzie cię szukał na pewno zacznie od przyjaciół twoich rodziców, więc bezpieczniejsza będziesz u mugolskiej rodziny. Pani Karen była pierwszą osobą, jaka otworzyła mi drzwi, dlatego zostawiłam cię u niej.
- Ciociu, a kto to był ten Severus?
- Severus był znajomym twoich rodziców i nadal jest moim.
- Już tak późno - powiedziała Lisa zerkając ukradkiem na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał dziesięć po pierwszej. - Muszę już iść. Ciotka Karen dała mi wolne do drugiej. Do widzenia ciociu! Do jutra! - pożegnała się i wyszła.
     Dziewczynka szybko wróciła do domu i zajęła się przygotowywaniem obiadu. Wieczorem, po wykonaniu wszystkich swoich zajęć, spakowała swoje rzeczy do kufra, żeby rano nie robić niepotrzebnego zamieszania. Załatwiła już z ciotką, że rano ma wyjść wcześniej. No i oczywiście to, że musi na święta zostać w szkole. Podekscytowana nie mogła długo zasnąć.


                                                               ***


     Następnego dnia Lisa wstała około szóstej. Przygotowała już po raz ostatni tego roku śniadanie dla ciotki, Liv i Toma. Nie była z tego powodu zbytnio zawiedziona. Wręcz przeciwnie, była zadowolona. Zrobiła również sobie kanapki - na podróż. Zjadła bez pośpiechu swoje śniadanie i to ledwo, gdyż z przejęcia nie miała apetytu.
     Ubrała się. Widząc, że ciotka i rodzeństwo jeszcze śpią, napisała list. Zostawiła go na stole i wyszła. Wiadomość brzmiała tak:
Ciociu Karen, Liv i Tom
 Musiałam już wyjść, bo bym się spóźniła na pociąg. Tak ja się umówiłam z ciocią - na święta zostaje w szkole. Przyjadę więc po zakończeniu roku szkolnego, pod koniec czerwca. Wzięłam ze sobą Śnieżkę, więc nie musicie się martwić, że coś napsoci.
Lisa
     Po wyjściu z domu, dziewczynka skierowała się cioci Mii. Punktualnie o dziewiątej stanęła pod drzwiami domu. Zapukała. Drzwi natychmiast się  się otwarły i stanęła w nich ciocia. Ubrana była w tę samą pelerynę, jak przy pierwszym spotkaninu, ale tym razem były pod nią dżinsy i błękitna bluzka z długim rękawem.
- Czekałam na ciebie. No już, szybko bo się spóźnimy! Pociąg odjeżdża o jedenastej, a stąd to długa droga. Zamówiłam taksówkę, powinna zaraz tu być. Taksówką, jak nie będzie korków, to godzina jazdy, ale one na pewno będą. Nie martw się, na stacji na pewno będziemy na czas - powiedziała ciocia Mia.
     Taksówka przyjechała za chwilę, więc obie wsiadły. Po drodze prawie się do siebie nie odzywały, ponieważ ciocia uprzedziła Lisę, że wśród mugoli (to znaczy zwykłych ludzi), nie powinno, wręcz nie można mówić o magii. A że dla dziewczynki był to jedyny temat do rozmowy ostatnim czasem, wyglądało to odrobinę dziwnie. Przypadkowy obserwator mógłby stwierdzić, że są one na siebie śmiertelnie obrażone. Dopiero pod koniec podróży Lisa odważyła się zapytać:
- Ciociu, a o której odjeżdża mój pociąg?
- Wydaje mi się, że o jedenastej, ale nie jestem pewna - mrugnęła jednym okiem do dziewczynki, co miało znaczyć, że na pewno o jedenastej.
- Dobrze. Więc mamy jeszcze trochę czasu - powiedziała dziewczynka.
- Nie sądzę, drogie panie. Przed nami jeszcze co prawda tylko kawałeczek drogi, ale o tej porze i to jeszcze pierwszego września, będą dość duże korki - wtrącił swoje trzy grosze kierowca.
     Miał jednak rację. Korki były ogromne. Kiedy dotarły na stację, było za piętnaście jedenasta. Przedarły się przez tłum ludzi i stanęły między peronem dziewiątym a dziesiątym. Ciocia pochyliła się nad dziewczynką i szepnęła jej do ucha:
- Jak powiem ci ,,już!", biegnij przed siebie. I nie bój się, że tam jest ściana. Lisa kiwnęła głową. - Już!
     Dziewczynka biegła z lekko przymrużonymi oczami. Tuż przed ścianą zamknęła je całkowicie. Wydawało jej się, że to trwa za długo, więc zatrzymała się, otworzyła oczy i zobaczyła peron pełen ludzi. Nad nią wisiała tabliczka z napisem: ,,Peron 9 ¾ ". Tuż za nią stała ciocia Mia. Podeszła do niej i powiedziała:
- Brawo! Dzielna z ciebie dziewczyna. Mało której osobie, kiedy przechodzi po raz pierwszy przez ścianę, się to jej udaje. No idź już do pociągu, bo odjedzie bez ciebie.
     Lisa weszła do pociągu dźwigając za sobą swój kufer i klatkę ze Śnieżką. Przedostała się przez tłum uczniów, szukając wolnego miejsca. W końcu natrafiła na przedział, w którym siedziała tylko dziewczyna z brązowymi włosami i małymi piegami na nosie. Zapukała do drzwi i weszła do środka.
- Mogę tu usiąść? Wszędzie jest zajęte - zapytała Lisa.
- Oczywiście. Jak masz na imię? Ja jestem Hermiona Granger.
- Lisa Berry.
     Lisa odłożyła kufer oraz sowę i wlepiła nos w szybę. Obiecała cioci Mii, że pomacha jej na pożegnanie. Najpierw jednak musiała ją znaleźć w tłumie. Nie było to trudne z powodu nietypowego koloru jej peleryny. Stała obok jakiegoś małżeństwa. Dziewczynka pomachała jej, a ta szybko odwzajemniła gest. Nagle usłyszała głos Hermiony:
- Trudno pożegnać się z rodzicami, co? Ja to zrobiłam przed chwilą.
- Moi rodzice nie żyją. Zmarli gdy miałam parę miesięcy.
- Przepraszam, ja nie chciałam...
- Nic nie szkodzi, przecież nie wiedziałaś - Lisa sama nie wierzyła w soje słowa. Przypomniała jej o rodzicach, co sprawiło ból. Czuła, że jest jedyną osobą, która nie ma rodziców. - A ty przyszłaś tu z rodzicami?
- Tak. Stoją tam obok tamtej kobiety w turkusowej pelerynie.
- Wiesz co? Ta pani to moja ciocia, Mia.
- Co z zbieg okoliczności!
     Obie przez dłuższą chwilę patrzyły w okno, machając co jakiś czas. Oderwały wzrok od szyby dopiero wtedy, kiedy pociąg ruszył. Na nowo zaczęły rozmowę.
- Pochodzisz z czarodziejskiej, czy mugolskiej rodziny? - spytała Hermiona.
- Jeśli o to chodzi, to moi rodzice oboje byli czarodziejami, ale wychowywałam się w mugolskiej rodzinie, kiedy oni zginęli. Przyjaciółka mojej mamy podrzuciła mnie pod drzwi mugolki. Od tamtego czasu mieszkałam z nią i nazywałam ciotką Karen. A ty?
- Ja pochodzę z rodziny mugolskiej. Moi rodzice są mugolami. Nieźle się zdziwili, kiedy dostałam list. Najpierw myśleli, że to jakiś głupi żart, ale potem przychodziło coraz więcej listów i musieli przyznać, że to nie żarty. Jak duże ukazywałaś zdolności magiczne? - widząc zdziwioną minę Lisy wyjaśniła: - Chodzi mi o to, czy często działy się wokół ciebie rozmaite, dziwne rzeczy.
- A, o to chodzi! Działy się wokół mnie różne niewytłumaczalne rzeczy. Choć nie wiem, czy często. Moje życie to ciągłe obowiązki, pranie, gotowanie, sprzątanie... Jeśli już coś mnie wyprowadziło z równowagi, a prawie za każdym razem było to moje przyszywane rodzeństwo. Odpłacałam im różnymi, jak to oni nazywali ,,zbiegami okoliczności". Raz dodali do szamponu różowej farby i miałam włosy jak wata cukrowa. Nie mogłam jej zmyć. Okazało się, że była to trudno zmywalna farba, ciekawe, co nie? W tamtą noc długo płakałam, bo ciotka kazała mi w takim stanie iść do szkoły, ty to rozumiesz? Więc rano, jakie było zdziwienie wszystkich, zwłaszcza moje, kiedy ujrzeliśmy, że włosy z powrotem mają kasztanowy kolor. Ach! Ja paplam jak nakręcona, a ty pewnie też chcesz mi coś powiedzieć o swoich zdolnościach. Więc jak było w twoim przypadku?
- Nie, to co opowiadasz jest ciekawe. Chyba nigdy w życiu nie słyszałam o takiej osobie, jaką jest twoja ciotka. Ja nie mam nic ciekawego do opowiedzenia.
     Lisa nie nalegała. Nie chciała wyjść na wścibską. Rozmawiały tak przez dłuższy czas. Potem, za namową Hermiony, poćwiczyły parę prostych zaklęć. Nagle do ich przedziału wszedł czarnowłosy chłopak.
- Cześć, jestem Neville Longbottom. Szukam mojej ropuchy, Teodory. Gdzieś mi uciekła. Nie widziałyście jej tu?
- Nie - odpowiedziały równocześnie dziewczyny.
- Ale pomożemy ci jej szukać - zaoferowała pomoc Hermiona.
- Tak, jasne! I tak nie mamy nic lepszego do roboty - przytaknęła Lisa.
- Czemu nie - odparł Neville.
     Wszyscy troje zaczęli szukać zagubionej ropuchy. Lisa przeszła już chyba z pięć lub sześć przedziałów. Zamyślona szła przez wagon, gdy nagle wpadła na chłopca o jasnej cerze i blond włosach.
- Och, przepraszam! Nic ci nie jest? - spytała dziewczynka pomagając chłopcu wstać.
- Jeszcze żyję. Jak masz na imię? Ja jestem Draco Malfoy.
- Lisa Berry. I jeszcze raz przepraszam.
- Nic się nie stało. Jesteś czystej krwi? Bo ja tak.
- Moi rodzice byli czarodziejami, jeśli o to chodzi.
- Byli?
- Zmarli, gdy byłam mała. Nie lubię o tym opowiadać. A nie widziałeś tu gdzieś ropuchy? Mojemu koledze uciekła.
- Nie? Ale co za człowiek mógł zgubić ropuchę?
     Lisa nic nie odpowiedziała. Jeszcze raz przeprosiła za swoje roztargnienie i odeszła dalej. Chwilę później oglądnęła się przez ramię. Zobaczyła Dracona stojącego nadal w tym samym miejscu. Odniosła wrażenie, że jeszcze nikt go nie potraktował w taki sposób jak ona. Nie polubiła go. Wiedziała, że coś go gryzie i nie była to błahostka. Wróciła do swojego przedziału. Była tam już Hermiona przebrana w szkolną szatę.
- Nie zgadniesz kogo spotkałam szukając ropuchy Neville'a!
- Kogo?
- Harry'ego Pottera!
     Lisa nie wiedziała, jak ma zareagować. W sumie widziała go tylko raz, na ulicy Pokątnej, ale nadal ma przekonanie, że skądś go zna. Jednak nie miała zielonego pojęcia, dlaczego Hermiona zareagowała w ten sposób na jego widok.
- Lepiej włóż już szatę. Za chwilę będziemy wysiadać.
     Lisa zrobiła to co jej kazała koleżanka. Za chwile ma dotrzeć do Hogwartu. Nareszcie tak długo wyczekiwany moment w jej życiu nadszedł. Lecz nie czuła się szczęśliwa. Jej głowę wciąż zawracała myśl to o Harry'm, to o Draco.

2 komentarze:

  1. Draco jak zwykle :-)
    Lisa super gościówna!
    Ale najlepszy to zdecydowanie był skunks :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy skunks był tak zadowolony jak ty, ale dzięki :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic