sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 11 Zaklęcie Novos

W głowie Lisie aż huczało. Rozmaite myśli pojawiały się i nagle znikały.
- Ach obudziłaś się już kochanieńka – usłyszała głos pielęgniarki.
Lisa chciała wstać i usiąść na łóżku. Wtem rozległ się znowu głos pani Pomfrey tym razem ostrzejszy:
- Och nie moja droga masz leżeć. Żadnego wstawania. Za niedługo powinien przyjść tu dyrektor. Może pozwolę na wizytę twoich przyjaciółek. Biedaczyny niedawno dopiero poszły na kolację. Tylko masz mi leżeć w spokoju.
Dziewczyna ożywiła się na wiadomość o wizycie Sonii i Ros, więc leżała posłusznie. Po krótkim czasie drzwi do skrzydła szpitalnego się otworzył. Sądząc po odgłosach dyrektor nie przyszedł tu sam.
Po chwili Lisa wiedziała kto towarzyszył profesorowi Dumbledore’owi. Była to profesor McGonagall i profesor Snape oraz ku jej największemu zdziwieniu Profesor Quirrell.
Wszyscy nachylili się nad łóżkiem do nauczycieli dołączyła teraz także pielęgniarka. Pierwszy przemówił dyrektor:
- Liso co się stało?
,,Sama chciałabym wiedzieć” przyszło do głowy Lisie, ale wtem przypomniały jej się wydarzenia dzisiejszego przed południa.
- Nnie wiem dokładnie. Po meczu bolała mnie głowa, właściwie od kiedy wstałam mnie bolała. Myślałam, że samo przejdzie wcześniej kilka razy mnie już tak bolała i zaraz przestawała.
- Dziecko i w takim stanie poszłaś na mecz. Powinnaś pójść od razu do pielęgniarki – odezwała się profesor McGonagall.
- Ale pani profesor nie rozumie ja nie mogła. No… bo ja obiecałam Harry’emu, że będę na meczu i nie chciałam popsuć go Sonii i Ros.
- No dobrze, więc co się stało po meczu? – spytał miłym głosem Dumbledore.
- Wróciłam razem z Sonią i Ros do szkoły i w Sali Wejściowej…ból głowy był tak ostry, że oparłam się o ścianę… i to chyba w tedy zemdlałam.
- A jadłaś lub piłaś coś wcześnie?
- Tylko śniadanie no i dzień wcześniej kolację. Tylko tyle.
- Można wykluczyć truciznę – rzekł Snape do Dumbledore’a a w jego głosie była wyczuwana lekka nuta rozgoryczenia i zawodu.
- A m-m-może t-t-to j-j-jakiś zły u-u-urok? – spytał profesor Quirrell.
- To nie wykluczone – powiedział Dumbledore.
Nauczyciele rozeszli się ostatni odwróciła się dyrektor. Lisa drżącym głosem zdołała powiedzieć:
- Profesorze Dumbledore. Czym możemy porozmawiać na osobności.
- Popi mogłabyś zostawić nas samych.
Pielęgniarka wyszła za nauczycielami z nieco urażoną miną i zamknęła za sobą drzwi.
- A więc o czym chcesz ze mną rozmawiać Liso?
Lisa wzięła głęboki oddech.
- Bo ja przypuszczam co mogło spowodować, że zemdlałam – spojrzała na dyrektora patrzył na nią odrobinę pytającym wzrokiem. Lisa podniosła rękę i odgarnęła włosy z czoła. – To – niemal wyszeptała ukazując bliznę w kształcie gwiazdy, zwykle skrzętnie schowaną pod dość bujną czupryną.
- Przyznaję, że nie do końca rozumiem co to ma z tym wspólnego – odpowiedział profesor, ale dziewczynka była święcie przekonana, że doskonale wie o co jej chodzi.
- Ona… - zaczęła nie pewnie. – Pojawiła się w pierwszy dzień nauki. Zobaczyłam ją dopiero wieczorem przed snem. Wcześniej jej nie miałam. Przysięgam. A kiedy zemdlałam miałam wizję taki jakby sen. Widziałam moich rodziców. Ich… ich… śmierć – dokończyła drżącym i załamującym się głosem.
- Spokojnie.
- Voldemord on był taki bezwzględny – Lisa zalała się łzami, po chwili się jednak opamiętała i dodała - Co ten sen miał znaczyć? Dlaczego?
- Powiem, że jesteś bliska sama rozwiązać tą tajemnic. Bez mojej pomocy. A teraz połóż się proszę pani Pomfrey zaraz powinna wrócić.
- Do widzenia – pożegnała się.
Profesor Dumbledore wyszedł. Pielęgniarka zaraz pojawiła się z powrotem. Kazała położyć się jej spać.
Dziewczyna oparła głowę o poduszkę. Zamknęła oczy, usiłowała sobie przypomnieć twarz zakapturzonej postaci jednak nie mogła, kiedy tylko próbowała odtworzyć te wydarzenia wszystko się zamazywało. Nie wiedząc nawet kiedy zasnęła.
Rano obudziła się wcześnie. Pani Pomfrey nigdzie nie było wdać, więc Lisa ostrożnie wstała i usiadła na brzegu łóżka. W brzuchu okropnie jej burczało, wczoraj zjadła tylko śniadanie a wieczorem była zbyt zmęczona by myśleć o jedzeniu.
Pomału próbowała stanąć na nogi w nadziei, że może udaje jej się dojść do Wielkiej Sali i, że zastanie tam stoły już nakryte na śniadanie. Niestety nic z tego kiedy zrobiła kilka kroków, oddalając się od łóżka o parę stóp, przed nią wyrosła jak z podziemi pielęgniarka.
- Gdzie to się wybierasz kochanieńka? – spytała tonem który żądał natychmiastowych wyjaśnień.
- Ja... – Lisa poczuła jak na jej policzkach pojawia się rumieniec. – Ja chciałam pójść od Wielkiej Sali, bo jestem strasznie głodna.
- Trzeba było poprosić. Ja bym zaraz ci coś przyniosła. A nie wybierać się na piesze wędrówki.
Lisa oblała się jeszcze bardziej szkarłatnym rumieńcem. Zawróciła i usiała na łóżku. Za raz też pojawiła się pani Pomfrey z śniadaniem na tacy. Dziewczynka jadła wszystko nie zważając na to co.
Z skrzydła szpitalnego wyszła przed obiadem, nie było bowiem powodu by została tam dłużej. Kiedy szła przez zamek spotykała na korytarzach nie liczne grupki uczniów. Którzy kiedy tylko ich minęła szeptali coś do osoby stojącej najbliżej nich.
Skierowała się prosto do wieży Gryffindoru, bo chciała się przebrać. W pokoju wspólnym panował w miarę spokój. Pewnie większość jest na obiedzie lub korzysta z pięknej pogody na błoniach. Pomyślała. Natychmiast przebrała się.
Resztę dnia spędziła z Sonią i Rosalie, którym wczoraj napędziła niezłego stracha. Opowiedziała im co widziała kiedy straciła przytomność i o rozmowie z nauczycielami zaraz po przebudzeniu, pomijając oczywiście rozmowę z profesorem Dumbledore’em. Dziewczynki zastanawiał też fakt, że profesor Quirrell przyszedł na rozmowę z Lisą choć nie miał nic z tym wspólnego.
***
Od chwil kiedy Lisa zemdlała duża liczba osób za nią się oglądała, co nie ukrywała strasznie ją denerwowało. Ale nie tylko uczniowie zwracali na nią większą uwagę robili to też niektórzy nauczyciele. Na swoich lekcjach profesor McGonagall co jakiś czas spoglądała na jej ławkę, co uniemożliwiało Lisie rozmawianie z Sonią. Natomiast Snape częściej niż do tej pory pytał ją i obdarzał nienawistnym spojrzeniem kiedy podawała poprawne odpowiedzi.
Skończył się już listopad a zaczął grudzień. Teraz myśli Lisy coraz częściej wędrowały w stronę zbliżających się świąt. Nie wiedziała jeszcze co da w prezencie Ros i Sonii. Nie wiedziała nawet czy zostają one na święta w szkole. Uważała, że jeśli się je o to zapyta wyjdzie na wścibską, czego chciała za wszelką cenę uniknąć.
W drugim tygodniu grudnia na ścianie w pokoju wspólnym zawisła lista osób, które zostają na święta w szkole. Górował w niej nazwiska wszystkich Wesley’ów (Rona, Freda, George’a i Percy’ego) oraz Harry’ego. Pod nimi schludnym pismem podpisała się Lisa. Jak na razie była jedyną dziewczyną.
Pewnego wieczoru kiedy razem z przyjaciółkami siedziała w bibliotece wpadała na pomysł co im da na święta. Ich dyskusja zeszła na temat rozmaitych obrazów wiszących na ściana zamku. Przy czym doszło to tego, Ros i Sonia powiedziały jej, że zawsze chciały mieś własny portret a one (jak same uważają strasznie bazgrzą).
Lisa zawsze strasznie lubiła rysować. Spotykała się jednak z nienawiścią ze strony ciotki bo kiedy tylko zauważała jakiś rysunek, szkic lub obrazek. Wszystkie lądowały w koszu lub w piecu.
Pomysł narysowania portretów przyjaciółką wydawała jej się dobry. Nigdy jeszcze nie rysowała na pergaminie i mogło to być nawet zabawne.
Po tygodniu od wdrążenia w działanie pomysłu oba rysunki był już gotowe. Kontury stworzone z różnobarwnych atramentów dawały leprze skutki niż przy puszczała. Eksperymentowała z atramentami próbując stworzyć kasztanowy. W końcu po chyba dwudziestu albo więcej próbach powstała odpowiedni odcień.
Obie narysowane przez dziewczynkę osoby były bardzo podobne do tych prawdziwych. Rosalie miła kasztanowe włosy, zielone oczy, czerwone usta oraz zielono srebrną bluzkę (symbolizującą Slytherin). Natomiast Sonia miał kasztanowe włosy, niebieskie oczy, czerwone usta i szkarłatną złotą bluzkę (symbolizującą Gryffindor).
Teraz wystarczyło pomyśleć co jeszcze można im dać, prócz portretów i słodyczy, które kupili jej bliźniacy w Hogsmeade na jej zamówienie. Oczywiście za nie zapłaciła. Zanim przyjechała do Hogwart otrzymała od cioci Mii sakiewkę monet czarodziei.
Czas mija nie ubłaganie jeszcze tylko tydzień do świąt. W prezencie dla przyjaciółek postanowiła dać jeszcze po książce i bransoletce z zawieszką.
Problem stanowiło tylko jakie książki mi da. Nie znała się zbytnio na literaturze czarodziei. Wtem w głowie jej zaświtało przecież nie musiała obu dawać książki czarodziejskie równie dobrze mogą być mugolskie. Rosalie wychowała się w rodzinie czarodziejskiej na pewno nie czytała takich książek. Gorsza sprawa z Sonią ona mówiła, że matka wychowywała ją w kulturze mugoli, więc będzie musiała wymyślić jakąś ciekawą książkę czarodziejską.
Lisa czym prędzej pędziła do wieży Gryffindoru chwilę wcześniej rozmawiała z Ronem jaką książkę najchętniej czytał zanim poszedł do Hogwaru. Otrzymała parę przydatnych informacji.
Wpadła jak burza do pokoju wspólnego i popędziła na górę do sypialni. Chwyciła w biegu pióro i kawałek pergaminu i zaczęła pisać.
Droga cioci Mio!
Ma bardzo, ale to bardzo pilną sprawę. Chciałabym byś kupiła dla mnie jeden egzemplarz ,,Baśni barda Beedle’a”. Chce go dać mojej przyjaciółce Sonii w prezencie. Przesyłam pieniądze na zakup książki. Mam nadzieje, że wystarczy jeśli nie to napisz ile musiałaś dołożyć a ja ci podeście.
Lisa
PS. Proszę przyślij mi jeszcze w tym tygodniu to bardzo ważne.
Zwinęła pergamin chwyciła go oraz wcześniej przygotowany woreczek z pieniędzmi i wybiegła pędem z pokoju. Skierowała się prosto do sowiarni chciała natychmiast wysłać list a robiło się późno i nie miała najmniejszej ochoty spotkać się z Filch’em.
Bez większych problemów dotarła do swoiarni. Śnieżkę też odnaleźć nie było trudno gdyż były tylko dwie sowy śnieżnie jej i Harry’ego, Hedwiga tylko ona była troszkę większa. Wysłała ją i chwile jeszcze patrzyła puki nie zniknęła jej z o oczu na tle białego puchu śniegu.
Lisa szła szybko korytarzem, ale w porównaniu z wcześniejszym biegiem było to i tak wolno. Dotarła do portretu Grubej Damy powiedziała hasło i weszła do pokoju wspólnego. Nie zatrzymała się tam nawet na chwilę od razu skierowała się sypialni.
Nikogo w niej nie zastała co ją trochę zaskoczyło ale nie zawracał sobie tym głowy. Podeszła do swojego łóżka poskładała z niego w biegu rozrzucone rzeczy i skierowała się do swojego kufra. Pogrzebała w nim chwile i wyję z niego jakąś starła książkę z pożółkłą okładką. Wytarte litery tworzyły tytuł ,,Najpiękniejsze Baśnie Świta”. Była to jedna z jej ulubionych książek.
Dziewczynka popatrzyła na książkę, miła zamiar dać ją Rosalie w prezencie, ale nie wypadało przecież dawać tak brzydkiej, starej i zniszczonej rzeczy. Na szczęście miła już przygotowany plan. No może nie był on tak dokładny jak powinien, ale przynajmniej był jako tako osiągalny od innych jakie wymyśliła.
Usłyszała a raczej podsłuchała jak ktoś mówił o zaklęciu powodującym, że stare, zniszczone rzeczy wyglądają jak nowe. Musiała tylko go znaleźć.
W tym celu udała się do biblioteki ,trzeci raz w tym dniu biegnąc przez zamek. Dotarła na czas. Od razu skierowała się do półek z księgami zaklęć. Wypożyczyła wszystkie jakie mogły mieć związek z odnawianiem rzeczy i wymaszerowała z biblioteki ze stosem co najmniej dziesięciu książek.
W swojej sypialni zastała ciszę i spokój jakiego nigdy jeszcze nie miła w bibliotece. Przez chwilę zaczęła zastanawiać się dlaczego. No tak wszyscy uczniowie, którzy nie zostawali na święta w szkole wyjechali do domów. Była jedyną pierwszoroczną Gryfonką jaka została. Bardzo było jej żal bo Sonia spędza święta w domu razem z mamą. Jednak w tym wszystkim była jedna dobra wiadomość Rosalie także została w szkole na święta.
Położyła się na łóżku i zaczęła czytać a raczej wertować pierwszą z brzegu książkę. W świetle świeczek przeglądała książkę kiedy natknęła się na fragment, który przykuł jej uwagę:
Aby zamienić starą rzecz na nową trzeba zatoczyć lekko różdżką małe koło i wypowiedzieć ,,novos”
A więc to tak. Wiedziała, że istnieje takie zaklęcie. Teraz musi tylko je wypróbować. Wzięła książkę leżącą na stoliku nocnym. Położyła przed sobą. Wyciągnęła z kieszeni swoją różdżkę zatoczyła nią lekko małe koło i pewnym głosem wypowiedziała:
- Novos!
Z różdżki błysnęło leciutko żółtawe światło i trafiło w książkę. Pożółkła, stara, brudna, matowa okładka stała się nowa, kolorowa, czysta i lśniąca. A pobrudzone kartki były teraz śnieżno białe.
Spojrzała z dumą na swoje osiągnięcie. Pozbierała walające się po całym pokoju księgi i ustawiła je w równy stos niedaleko łóżka. Odnowioną książkę położyła z powrotem na stoliku nocnym. Omiotła jeszcze sypialnie spojrzeniem było w niej w miarę czysto.
Zrezygnowała z powrotu do pokoju wspólnego. Położyła się na łóżku i wróciła do czytania opisu zaklęcia, którego przed chwilą użyła.
Zaklęcia Novos używa się bardzo rzadko, ponieważ można go stosować tylko na przedmiotach niewielkich. Nie działa w przypadku zwierząt.
Łatwo jest je przyswoić. Opisane jest, że używali go już trzynastoletni czarodzieje.
A więc to tak. To zaklęcie działa w przypadku drobnych rzeczy. Miła szczęście, że książka nie była wielka.

Zmęczona przebrała się w swoją piżamę, zasłoniła łóżko zasłonami, zgasiła świeczki oświetlające pomieszczenie i położyła się spać. Sen przyszedł bardzo szybko była bowiem bardzo wyczerpana wszystkim co się dziś udało jej zrobić i tego co się dzisiaj dowiedziała.

1 komentarz:

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic