niedziela, 28 czerwca 2015

Miniaturka V

Cztery Domy, czyli jak to wszystko się zaczęło...


Dopiero zaczynało świtać. Z zarośli nad brzegiem jeziora wyłoniła się zakapturzona postać. Była spięta i najwyraźniej niecierpliwe na kogoś czekała. Co jakiś czas rozglądała się wokoło siebie. Po chwili dało się słyszeć cichy trzask i zaraz za najbliższych zarośli wyłoniły się trzy postacie. Dwie pierwsze wyższe od ostatniej. Kiedy wszystkie weszły już w krąg światła padający z jednej z różdżki, zdjęli z głów kaptury.
Były to dwie kobiety, pierwsza dama, szczupła o kruczo czarnych włosach, druga zaś okazała się być drobną przy kości blondynką. Tuż koło kobiet stali dwaj mężczyźni. Pierwszy solidnie zbudowany o płomienno rudych włosach, jego przyjaciel był raczej drobniej niż on zbudowany, o ciemnym kolorze włosów, przez które przekradały się srebrne kosmyki siwizny.
Mężczyźni pocałowali w rękę swoje współtowarzyszki.
- Witaj Roweno, Helgo – powiedział rudowłosy i skłonił się im. To samo robił drugi.
- Dlaczego nas tutaj wezwałaś Roweno? – spytał ciemno włosy.
- Musimy pomówić o czymś bardzo ważnym – powiedziała kobieta, nazwana Roweną.
- Ale o czym – wtrąciła druga z pań.
- Zaraz wytłumaczę Helgo, ale mów trochę ciszej. Wiem, że raczej nikt nas tu nie będzie podsłuchiwał, ale lepiej dmuchać na zimnie – rzekła. – Tak, więc myślałam, aby założyć szkołę magii.
- Ale jak to sobie wyobrażasz Roweno? – zapytał Godryk.
- Na początku będzie trudno. Będziemy musieli ją wybudować od podstaw. Ale kiedy nam się to uda będziemy mogli nauczać młodzież, tego co sami umiemy. Czy to nie byłoby cudowne – mówiła Rowena z entuzjazmem w głosie.
- Jesteś pewna, to nie byle co, wybudować szkołę. Ale gdzie myślisz ją umiejscowić – zapytał obiektywnie Salazar.
- Tutaj. Dokładnie na tamtym wzgórzu. – Wskazała ręką na wzniesienie Rowena. – Miejsce to jest oddalone od najbliższych zabudowań o dzień drogi stąd.
- Twoja propozycja jest dobrze przemyślana. Zgadzam się – odparła Helga.
- Ja też tak myślę – powiedział Godryk.
- A ty Salazarze, co o tym sądzisz? – zapytała brunetka. – Twoje zdanie liczy się dla mnie tak samo jak Godryka czy Helgi.
- Ten pomysł wart jest wykonania – odrzekł.

Kilka lat później…

Czwórka osób zbiega po schodach. Pierwszy, z dużym wyprzedzaniem biegnie mężczyzna o siwych włosach, w czarnej szacie i pelerynie byle jak na siebie założonej. Jego zaś goni rudowłosy mężczyzna w czerwonym stroju, a zanim dwie kobiety. Jedna o kruczo czarnych włosach, na których osadzony jest diadem i niebieskiej sukni. Druga blondyna, przy kości w żółtej sukni.
- Slazarze! Zaczekaj! – zawołał Godryk.
Slytherin przystanął. Jakby poważnie się na czymś zastanawiał. Tę chwilę wykorzystali pozostali założyciele, aby móc go dogonić.
- Salzarze, zastanów się. Czy to jest tego warte – powiedział Gryffindor.
- Nie! Nie pójdę na to. Rozumiesz mnie Godryku – powiedział Slazar.
- Ale… Slazarze. Spójrz na to wszystko – wtrąciła się Ravenclaw i wskazała ręką na zamek. – To nasz wspólny wysiłek. Czy nie powinien być dla wszystkich, a nie tylko dla nielicznych.
- Roweno… - zaczął i nagle urwał zastanawiając się czy mówić dalej. – Moja noga więcej tu nie postanie. Kiedyś przyjdzie czas, że mój dziedzic otworzy komnatę. A wtedy Hogwart oczyści się ze szlam.
Po tych słowach teleportował się. Pozostali założyciele wpatrywali się w siebie i rozważali co te słowa mogły oznaczać.

Wszystkie te wydarzenia zostały opisane. I z pewnością czytałeś o nich w Historii Hogwaru. Jednak pamiętaj, że nie wszystko co napisane musi być prawdą. Bo czasem jakiś złośliwy mól książkowy przestawi jakieś słowa lub dopisze coś od siebie. I tak powstają legendy…Dobrze o tym wiem, bo sama tak robię.
Jula, z natury złośliwy mól książkowy

 

Hej!!!
Tak, wiem powinna od Was porządnie dostać za tak długą nie obecność. Ale mam tu nową miniaturkę. Sama uważam, że nie wyszła mi zbyt dobrze. Moja ocena to 1/10, ale takie naciąganie... Proszę nie musicie mi uświadamiać, że ten tekst jest do bani, bo zdaje sobie z tego sprawę.
Z innych spraw, chce przekazać, że spróbuje coś jeszcze naskrobać do czwartku, bo najprawdopodobniej w piątek lub w sobotę wyjeżdżam na wakacje na tydzień i nie będę raczej miła internetu. 
A Tak jeszcze coś... Dawno nie było dedykacji, więc chcę się poprawić dlatego tą miniaturkę dedykuję wszystkim którzy to zachcą przeczytać.

sobota, 13 czerwca 2015

Miniaturka ,,Dzień dziecka u państwa Potterów"




Lato nadeszło tego roku bardzo szybko. Poranek pierwszego dnia czerwca był piękny, złote promienie słońca wpadały do pokoju i oświetlały twarz rudowłosej dziewczynki. Przeciągnęła się leniwie na łóżku, rzucając spojrzenie na kalendarz wiszący na ścianie.
- To już dzisiaj! Dzień dziecka!
Wyskoczyła z łóżka, zasłała je w pośpiechu, po czym zdjęła piżamę i ubrała niebieską sukieneczkę na ramiączkach. Włożyła na nogi pantofle i skierowała się w stronę pokoi starszy braci.
Pierwsze zapukała do drzwi Albusa. Po kilku minutach chłopak wyszedł ze swojego pokoju ubrany w szorty i jasny podkoszulek. Był odrobinę zaspany, ale po jego twarzy dało się zauważyć, że nie ma za złe wcześniejszej pobudki siostry.
- Lily obudziłaś już Jamesa? – spytał pół szeptem.
- Nie – odpowiedziała zgonie z prawdą.
- Ja mam to zrobić? – zapytał, patrząc znacząco na dziewczynkę, ta tylko kiwnęła głową,
- A rodzice jeszcze śpią?
- Wydaje mi się, że mama już wstała, a tata jeszcze śpi.
- No dobrze, zejdź już na śniadanie. Ja obudzę Jamesa – zadecydowała chłopak.
Lily zeszła po schodach do kuchni. Tam jak się nie myliła czekała na nią mama szykująca śniadanie.
- Dzień dobry słońce! Jak się spało? – zapytała rośnie córkę.
- Cześć mamo! Wyśmienicie.
Usiadła przy stole. Nagle z piętra dało się słyszeć głośnie trzaśnięcie drzwi. Ginny odwróciła gwałtownie głowę, po schodach zbiegł najpierw Albus, a zaraz po nim James, z burzą ciemnych włosów na głowie.
Obydwaj usadowili się przy stole tak, aby miejsce, gdzie siedziała Lily ich od siebie oddzielało. Nie minęło nawet pięć mintu kiedy do kuchni wszedł zaspany Harry, obudzony głośnym zachowaniem synów. Przywitał się z żoną, składając całusa na jej policzku.
Kiedy cała rodzina była już w komplecie zasiedli do wspólnego śniadania. Mniej więcej godzinę po skończeniu jedzenia cała piątka siedziała w samochodzie, a na tylnych siedzeniach trwała burzliwa dyskusja.
- Jak myślicie, co w tym roku rodzice przygotowali dla nas na dzień dziecka? – zapytał rodzeństwo Al.
- Nie wiem, ale nigdy nie jechaliśmy aż tak daleko, jak teraz – zauważyła Lily.
- Racja. To musi być coś naprawdę fajnego. A tak na marginesie to przecież mój ostatni dzień dziecka w domu, bo za rok idę do Hogwartu – powiedział James, podkreślając to znacząco i rzucając triumfalne spojrzenie bratu.
- Tak wszyscy o tym doskonale wiem. Nie musisz nam przypominać – prychnął młodszy z barci.
- Wszystko, tam z tyłu dobrze? – rozległa się głos Harry’ego.
Zapadła nagła cisza, którą przerwał dopiero głoś Ginny, oznajmujący iż dotarli na miejsce. Była to zarośnięta polanka, na której zaparkowali samochód.
Szli przez las. Lily słuchała szumu liści i wdychała pełną piersią zapachy rozmaitych roślin. Czuła jak to miejsce tętni życiem, jak tu jest pięknie i spokojnie, że mogła by tu zostać. Wydawało jej się, że w tym momencie nic jej już do szczęścia nie brakuje.
Jej barci mało interesowała przyroda, wyczekiwali kiedy wreszcie dowiedzą się, co rodzice dla nich przygotowali. Dotarli na miejsce. Nie tylko ich siostra stanęła jak wryta, oni też, ale z bynajmniej innego powodu…
Po drugiej stronie polany stały młody, mały, biały koń. Po podejściu bliżej okazało się, że to nie koń tylko jednorożec, a dokładnie jego źrebię.
Lily niepewnie zrobiła krok w stronę zwierzęcia. Harry staną tuz koło niej i powiedział cicho:
- Nie bój się. Możesz podejść bliżej.
Dziewczynka pod namową ojca zrobiła jeszcze dwa kroki, znajdowała się teraz tuż koło młodego jednorożca.
- Dobrze – pochwalił ją tata. – Spróbuj go pogłaskać. Pomału.
Rudowłosa wyciągnęła przed siebie prawą rękę i leciutko pogłaskała zwierzę po grzywie. Źrebię stało w bez ruchu, a kiedy opuściła rękę nie oczekiwanie ją polizało. Co wywołało na twarzy Lily promienny uśmiech. Zawsze o tym marzyła.
Albus i James przyglądali się tej scenie z krzywymi minami. Nie tego się spodziewali, nie żeby widok jednorożca był czymś złym, ale obaj oczekiwali się czegoś, ich zdaniem ,,super”. Ich miny zauważyła to Ginny, która stała koło chłopców.
- Nie martwcie się, zaraz będzie coś dla was – powiedziała do synów.
Uśmiechnięta Lily wróciła razem z Harrym od jednorożca, odwróciła się jeszcze aby po raz ostatni go zobaczyć, ale jego już nie było.
- Nie smuć się. Musiało wrócić do swojej mamy – pocieszył córkę. – A teraz czas, na prezent dla was – zwróciła się tu do Albusa i Jamesa.
Znowu musieli kawałek przejść, co trochę już denerwowało dzieci, ale wreszcie dotarli na miejsce. Było to boisko do quidditcha, na którym czekały dwie miotły. Chłopcy natychmiast się na nie rzucili i nie chcieli z nich zejść, bo nie był to takie zwykłe miotły, był to Błyskawice. Ten sam model jaki miał ich tata. Lily także udało się polatać krótko, ale zawsze coś.
Ten dzień miłą wszystkim bardzo szybko. Dzieci nim się obejrzały, musiały wracać do domu. Lily jednak na długo zapamięta ten czas spędzony pierwszego czerwca.

Miniaturka zastała napisana na konkurs strony Biblioteka Hogwartu

wtorek, 2 czerwca 2015

Miniaturka IV

Spotkanie z przeszłością ~ ciekawość musi mieć swoje granice...



Lisa wstała wcześnie rano, jak zwykle. Wzięła podręcznik do zaklęć poziom piąty, pomimo iż była dopiero w trzeciej klasie. Książkę pożyczył jej Fred Weasley, powiedziawszy wcześniej, by oddała mu ją dopiero wtedy kiedy on o to poprosi, bo na razie na dość nauki do SUM-ów. Tak więc podręcznik wszedł w jej posiadanie.
Siedziała teraz w swoim ulubionym, wysiedzianym fotelu, czytając formułki zaklęć i wskazówki jak dobrze ich używać. Nagle natrafiła na notatkę zapisaną, lekko atramentem, na marginesie niedbałym i trudnym do odczytania pismem.
Dało się odczytać tylko słowa brzmiące ,,tempus subcinctus”. Ciekawość wzięła nad nią górę, więc z książką otwartą na danej stronie, popędziła do dormitorium. Dziewczyny jeszcze smacznie spały. Ale sypialnia wyglądała jak pobojowisko. Wszystkie stoliki nocne było poprzesuwane w miejsca, w których normalnie nie stały, a po całej podłodze walały się różne części garderoby Lawender.
A wszystko przez to, że wcześniejszego późnego popołudnia, a raczej wieczoru Brown zrobiła raban z powodu zniknięcia jakiegoś wisiorka czy amuletu (coś w tym stylu). Zaczęła snuć teorie, że to Syriusz Black jej to ukradł. Ze wszystkich dziewczyn mieszkających w dormitorium przejęła się tym bardziej tylko Prevatil Patil. Reszta dziewczyn podchodziła do tego bardzo sceptycznie.
Na myśli o tym, że Black mógł jej to ukraść, śmieszyła Berry. No bo po co zbiegłemu więźniowi jakaś błyskotka, to było absurdalne. A na pewno kolejną wizytę w wieży Gryffindoru spożytkowałby lepiej.
Odkąd w pamiętną noc był w dormitorium chłopców, Lisa czuła lekki nie pokój. Ale podświadomie nie bała się Syriusza Blacka, chociaż wszyscy dookoła powtarzali jej, by miał się na baczności. Przyłapywała się na tym, że coraz częściej czyta list. Znała go niemal na pamięć.
Dziewczyna znalazła sowią różdżkę na stercie rzeczy nieopodal łóżka Herminy. Wzięła ją do ręki, książkę postawiała na stoliku nocnym koleżanki odszukała wzrokiem zaklęcie i je wypowiedziała:
- Tempus Subcinctus!
Nagle obraz wokół niej zaczął wirować i rozmazywać. Po chwili poczuła ja upada na posadzkę. Rozejrzała się po pokoju. Panował w nim idealny porządek, nigdzie nie walały się rzeczy.

Przez głowę przeszła jej myśl, że może to zaklęcie powoduje iż rzeczy same się sprzątają. Ale wydawało jej się, że jednak coś się zmieniło. Spojrzała ponownie po pokoju. Było w nim, tak jak wcześniej pięć łóżek, ale spojrzała na swój stolik nocny.
Nie było na nim ramki ze zdjęciem rodziców ani jej pamiętnika, jedyne co nadal pozostało to pamiętnik jej mamy. Poparzyła na pozostałe stoliki, z nich również zniknęły rodzinne pamiątki.
Odruchowo spojrzał na ścianę, na której zwykle wisiał kalendarz i nieomal zemdlała. Na wielkim kalendarzu widniał rok: 1974. To nie możliwe, oznaczało by to, że przeniosła się w czasie o jakieś dwadzieścia lat do tyłu. Z czego wynikło by, że normalnie jeszcze się nie urodziła, jej rodzice nie wzięli jeszcze nawet ślubu, oni mieli dopiero po trzynaście, czternaście lat.

Całkowicie zdezorientowana, nie wiedząca co ma robić i myśleć Lisa wyszła z dormitorium. Jedyne co się nie zmieniło, to schody, kamienne stopnie. Tak jak zwykle trzeba było uważać na piąty stopień od dołu, który bardzo lubił się przemieszczać.
Zeszła schodami do pokoju wspólnego. Na szczęście nikogo w nim nie było. Tuż przed wejściem zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Nie miła na sobie piżamy, a szkolną szatę, włosy nie były związane w niedbałego kucyka, tylko rozpuszczone sięgały jej do pasa.
Przeszła przez dziurę w portrecie. Jakaś siła zaciągnęła ją aż na błonia. Dopiero teraz spostrzegła, że jest piękne, słoneczne popołudnie, wcześnie nie zwracała na to większej uwagi.
Pod jej ulubionym drzewem siedziała Emma, poznała ją z daleka po lśniących w słońcu blond włosach. Tuż obok niej Mia, a koło nich siedziała jeszcze rudowłosa dziewczyna, w której Lisa poznała Lily. Rozmawiała właśnie z ciemnowłosą koleżanką.
Zauważyła także nieopodal siedzącego, wpatrzonego w Emmę Borysa. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, że on ją obserwuje. Ale nie to przyciągnęło uwagę Lisy.
Nieopodal niej czterech chłopców, chyba z Gryfonów znęcało się na innym chłopakiem Ślizgonę o czarnych tłustych włosach. Zareagowała natychmiast. Podbiegła do nich i wyciągając różdżkę z szaty. Stała teraz w odległości najwyżej metra od nich.
- Zostawicie go! – powiedziała stanowczo i wyraźnie.
Wszyscy odwrócili się, a dwaj czarnowłosi chłopcy, którzy trzymali różdżki w górze spuścili jej, co spowodowało, że ich ofiara była wolna.
- Widzicie chłopaki! Nowa! – powiedział jeden z chłopków o czarnych włosach.
- Łapo, nie rób z siebie większego idioty niż jesteś. Bo nic na tym nie zyskasz – skomentował zachowanie kolegi okularnik, któremu Lisa dopiero teraz mogła się bliżej przyjrzeć, natychmiast poznała w nim Jamesa Pottera.
- Obaj się uspokójcie - warknął trzeci z nich. – Jak masz na imię?
- Jestem Lisa … - urwała na chwile zastanawiając jakie nazwisko podać, bo własnego nie mogła im wyjawić. - … Turner – powiedział pierwsze nazwisko jakie wpadło jej do głowy. – Jestem Lisa Turner.
- Ja jestem Remulus Lupin. A to James Potter, Syriusz Black i Peter Pettigrew – wskazał współtowarzyszy.
- Miło mi was poznać – powiedziała przyglądając się Lupinowi, czyżby to naprawdę był nauczycie OPCM, nie mogła w to uwierzyć.
- Skąd tu się wzięłaś? – spytał Syriusz, który przez chwilę nie wiedział co ma powiedzieć, ale już się opanował.
- Przyjechałam na wyminę uczniowską. Ale to długa historia i nie będę was nią zanudzać – jak na razie kłamanie szło jej jak po maśle.
- Nie chcesz nie mów – skomentował Black. – Ale wiedz tylko jedno – przybliżył się do niej o krok – jesteś bardzo ładna umówisz się ze mną.
Lisa prychnęła i posłała mu pogardliwe spojrzenie. Znają się raptem parę minut, a on już chce się z nią umówić. Odwróciła się do nich plecami powiedziawszy ze złością: ,,Jestem już zajęta” i ruszyła przed siebie. Za jej plecami chłopcy natomiast wymieniali się zdziwionymi spojrzeniami. Tylko Łapa powiódł za nią wzrokiem z dziwnych uśmiechem na twarzy.
Zdenerwowana Lisa szła nie patrząc nawet dokąd. Nagle usłyszała za sobą głos:
- Coś się stało? – spytała blondynka.
- Tak. Stało się. Oni się stali – wskazała Huncwotów.
- Nie przejmuj się nimi. To są skończeni pajace – odpowiedziała Lily.
- A jak masz na imię? I dlaczego Syriusz tak się na ciebie gapi? – spytała Mia, a przy kwest związanej z Blackiem dało się słyszeć lekką nutę zazdrości w jej głowie.
- Lisa Turner. A co do Syriusza nie przejmuj się. Zasłużył na to bym nie obdarzała go nawet spojeniem. Wiele bym dała by był niewidzialny.
- A dlaczego tak bardzo interesuje cię Black, Mia co? – spytała z ukradkowym uśmiechem na twarzy Emma.
Teraz Mia, Emma i Lily zaczęły rozmowę z temat Łapy co jakiś czas posyłając na niego spojrzenia. Lisa zaś całkowicie wyłączyła się z rozmowy. Rozmyślając o tym jak może z powrotem do teraźniejszości. Wreszcie wpadała na genialny pomysł. Ale będzie musiała zapytać się nowo poznanych ,,koleżanek”.
- Nie wiecie gdzie jest gabinet dyrektora, miałam się do niego zgłosić.
- Ja wiem gdzie. Zaprowadzę cię – zadeklarowała się Lily.
Wstała z murawy, na której siedziała i razem z Lisą ruszyła w stronę zamku. Już po kilku minutach stały koło gargulców strzeżących wejścia.
 - Hasło – powiedział jeden z nich.
- Czekoladowe żaby. Tak sądzę.- powiedział w ich stronę Lily.
Wejście otwarło się, Evans zarobiła zachęcający ruch ręką. Lisa niepewnie weszła, wspięła się po schodach na szczyt. Dotarła do drzwi z mosiężną kołatką. Zastukała, ale niechała na odpowiedz tylko od razu weszła.
Przy biurku siedział o kila lat młodszy profesor Dumbledore, uśmiechnął się do niej miło i zapytał, o co chodzi. Dziewczynka usiadła na krześle i zaczęła dokładnie opowiadać. Kiedy skończyła zapytał ją o parę rzeczy i stwierdził.
- Żeby odwrócić to zaklęcie wystarczy użyć zmieniacza czasu. Akurat się składa, że mam jeden egzemplarz.
Podał jej łańcuszek z dziwnym wisiorkiem. Nakazał jej aby zakręciła nim dwa razy, tak zrobiła. Poczuła jak zaczyna się kręcić, a obraz przed oczami zaczyna jej się rozmazywać. Zmieniacz czasu wypadł jej z ręki, poczuła jak upada na podłogę.
Rozgląda się po pokoju. Znowu znajduje się w sypialnie pośrodku stery porozrzucanych rzeczy. Nie za bardzo wiedząca co się stało,
Była jednak pewna, że wszystko to co się wydarzyło było niezwykłe, pomimo, że tego nie pamięta.


KONIEC

Hej! 
Przepraszam, że miniaturkę oddaję po terminie, ale miałam wczoraj małe zamieszanie i nie zdążyłam jej do końca napisać. Mam tylko nadzieję, że się spodobała

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic