Przewaga jaką Gryfoni zdobyli w ostatnim meczu quidditcha
dość szybko stopniała. Pewnej nocy Gryffindor stracił aż sto pięćdziesiąt
punktów. Mieszańcy domu lwa byli przyzwyczajeni do tracenia w nocy punktów,
ponieważ jego podopieczni, często w porównaniu z innymi, organizowali nocne
eskapady. Lisa dobrze o tym wiedziała sama z Sonią jednej nocy straciła
trzydzieści punktów.
Ale aż sto pięćdziesiąt punktów. Szybko dowiedziała się
dlaczego. Neville’a, Herminę i Harry’ego przyłapała w nocy profesor McGonagall i
odjęła każdemu z nich po pięćdziesiąt punktów. Tyle było wiadomo na pewno.
Chodziły jednak różne plotki dlaczego ta trójka znajdowała się wtedy na korytarzu.
Jedna głosiła, że miał być pojedynek inna zaś mówiła coś o smoku. Lisa prędzej
była skora uwierzyć, że chodziło o pojedynek choć i to wydawało jej się mało
prawdopodobne.
Od czasu pamiętnej nocnej wyprawy i straty stu
pięćdziesięciu punktów minęło już trochę czasu. Teraz głównym tematem rozmów
były egzaminy. Chociaż zbliżała się przerwa wielkanocna prawie wszyscy
uczniowie zostali w szkole.
W bibliotece roiło się od uczniów Lisa spędzała, więc w
niej mało czasu, nie lubiła przebywać w tłumie, wolała siedzieć sobie sam w
opustoszałej sypiali. Czytają, pisząc i rysując.
Podczas ferii wielkanocnych korzystała z pięknej pogody i
większość czasu spędzała na dworze. Siedząc pod sowim ulubionym drzewem
niedaleko jeziora, czytając jakąś książkę boć rozmyślając o wszystkim co czym
się dowiedziała w tym roku.
Po feriach szybko nastał czas gorączkowych przygotowań do
egzaminów. Lisa nie wystawiała teraz nosa spoza książek i notatek. Czytała i powtarzała
pod czas wszystkich przerw, śniadań, obiadów, kolacji ogólnie kiedy tylko mogła
i miała do tego sposobność.
Mimo nawału nauki i obowiązków zauważyła, że jej blizna
boli ją prawie nieustannie. Nie tak mocno by nie mogła się uczyć, ale dawała
się we znaki wieczorami, tuż przed snem. Nie mówiła o tym nikomu, nie lubiła
się dzielić tajemnicą swojego znamienia nawet z przyjaciółkami.
Kiedy w następnych latach Lisa sięgała pamięcią do tego
okresu nie mogła sobie przypomnieć, jak udało jej się pomyślnie zdać wszystkie
egzaminy mimo ciągle narastającego ból blizny.
Było bardzo gorąco, zwłaszcza w wielkich klasach, gdzie
odbywały się egzaminy pisemne. Prace pisali specjalnymi piórami, które zostały
zaczarowane w taki sposób, żeby odpisywanie było niemożliwe.
Mieli również egzaminy z praktyki. Profesor Flitwick
wzywał ich pojedynczo do klasy, żeby sprawdzić, czy umieją sprawić zaklęciem,
by ananas tańczył po stole. Profesor McGonagall kazywała im zmienić mysz w
tabakierkę; punkty dostawało się za ładny kształt i ozdoby, a traciło, kiedy
tabakierka miała wąsy. Snape dyszał im nad karkami, kiedy próbowali sobie
przypomnieć, jak się robi napój powodujący zanik pamięci.
Lisa starała się jakoś znieść przeszywające bóle czoła,
które ją nękały. Niektórzy twierdzili, że to jakiś przypadek nerwicy
egzaminowej, ale prawda była taka, iż Lisa często budziła się w nocy, dręczona koszmarem
związanym z śmiercią rodziców.
Ostatni egzamin był z historii magii. Jeszcze tylko jedna
godzina dzieliła ich od tygodnia wolnego od nauki przed ogłoszeniem wyników egzaminów. Więc kiedy duch profesora Binnsa powiedział im, żeby odłożyli pióra i zwinęli pergaminy, cała klasa uczciła to radosnymi wiwatami.
Lisa jak większość uczniów skierowała się od razu na błonia usiała pod swoim ulubionym drzewem i przypatrywała się jak Fred, George i Lee drażnili
tłuczkiem wielką ośmiornicę wylegającą się na brzegu jeziora. Po jakimś czasie
stało się to nudne i monotonne, więc podniosła się z ziemi i ruszyła w stronę
zamku. Niestety nie obyło się bez przykrego spotkania ze Snape’em.
- A co ty tu
robisz Berry? – spytał przeszywając ją spojrzeniem.
-Ja właśnie
miałam no … iść po … książkę do pokoju wspólnego – wymyśliła na poczekaniu
Lisa, bo w sumie nie miała pojęcia co ma zamiera robić w zamku.
- Tak? A
jakiej to książki zapomniałaś? Skończyły się już egzaminy, nie będziesz się
przecież uczyć – spytał profesor.
- Nie miałam
zamiaru się uczyć… Książka ,,Quidditch przez wieki” – powiedziała zmieszana.
- Ach więc
interesujesz się quidditchem – spojrzał na nią oczekując odpowiedzi, ale
dziewczynka tylko kiwnęła głową, więc ciągnął dalej: - To u was chyba rodzinne.
A teraz znikaj mi z oczu, bo Gryffindor straci dziesięć punków. A chyba dość
punktów stracił z powodu czyjeś arogancji.
Dziewczynka czym prędzej zniknęła za najbliższym rogiem.
Szczerze nie znosiła nauczyciela eliksirów. Ale co miał na myśli mówiąc, że to
u nich rodzinne. Szła i szła nie zważają gdzie. Szkoła była opustoszał tylko
gdzieś w oddali było słychać Irytka szalejącego po opuszczonych klasach. W
końcu dotarła do portretu Grubej Damy powiedziała hasło i weszła do Pokoju
Wspólnego nie było w nim żywej duszy. Skierowała się do sypialni skoro miała wziąć
książkę, nie chciała by Snape przyłapał ją wracającą bez książki. Ale jak tylko
weszła do pokoju uderzyła ją fale przyjemnego chłodu.
Postanowiła nie wracać na błonia. Usiadła na łóżku wzięła
pierwszą książkę z brzegu i zaczęła ją od niechcenia czytać. Wieczorem zeszła
na kolację do Wielkiej Sali a po niej w pokoju wspólnym chwile rozmawiała Lee.
Potem poszła do sypialni i położyła się spać.
Długo nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, w
końcu poddała się postanowiła nie walczyć. Skoro sen nie chce nadejść nie
będzie go do tego zmuszać. Usiała na brzegu łóżka uświadomiła sobie, że blina
nie miłosiernie ją piecze. Próbowała wstać z łóżka, ale ogarnęła ją nagle
dziwna niemoc.
Złapała się za głowę. Nagle zobaczyła przed sobą ciemne pomieszczenie z figurami szachowymi. Po jednej stronie stał rząd białych , po drugiej czarnych. Ale sala nie była pusta, byli tam Ron, Hermiona i Harry. Potter szepnął do pozostałych:
- A co teraz robimy?
- To przecież jasne, nie? - odpowiedział Ron. - Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój.
Dopiero teraz zauważyła, że za białymi figurami znajdują się jakieś drzwi.
- Ale jak? - zapytała Hermiona.
- Chyba będziemy musieli sami łazić po szachownicy - powiedział Ron.
Podszedł do czarnego skoczka i wyciągnął rękę, żeby go dotknąć. Koń natychmiast zaczął grzebać kopytami po kamiennej posadzce, a rycerz zwrócił ku Ronowi głowę w przyłbicy.
- Czy mamy... ee...przyłączyć się do was, żeby przejść na drugą stronę?
Czarny rycerz skinął głową. Ron odwrócił się do przyjaciół.
- Zarz nich pomyślę... Wydaje mi się, że musimy zastąpić trzy czarne figury...
Po chwili oznajmił:
- Słuchajcie, nie obraźcie się, ale nie jesteście najlepsi w szachach...
- Dobra, nie obrażamy się - przerwał mu Harry. - Po prostu nam powiedz, co mamy robić.
- No więc tak... Harry, zajmij miejsce tego gońca, a ty Hermiono, stań na miejscu tej wieży.
- A ty?
- Ja będę skoczkiem.
Figury chyba to usłyszały, bo kiedy skończył, skoczek, goniec i wieża odwróciły się plecami do białych figur i zeszyły z szachownicy, pozostawiając trzy puste miejsca dla Harry'ego, Rona i Hermiony.
Grę rozpoczęły białe figury. Toczyła się zażarta gra, białe figury bez litości zbijały czarne. A czarne odpłacały się im tym samym. W końcu przyszła kolej ruchu Rona, Lisa zauważyła, że musi się on poświęcić by pozostała dwójka mogła przejść.
W tym momencie obraz rozpłyną jej się przed oczami. Zobaczyła, że leży na podłodze w sypialni. Podniosła się pospiesznie, rzuciła szybkie spojrzenie na łóżko Hemiony było puste i idealnie zasłane, jakby nikt w nim nie spał. Zarzuciła na siebie szlafrok i ubrała kapcie. Następnie najszybciej i najciszej jak umiała zeszła na dół do pokoju wspólnego. Podeszła do dziury w portrecie. Szybko przez nią wyszła, skierowała się do gabinetu profesor McGonagall. Nie miała innego pomysłu jak powiedzenie opiekunce domu, co zobaczyła a co miało na pewno teraz miejsce.
Bez większych kłopotów dotarła do gabinetu nauczycielki, zapukała w drzwi. Otwarła je po jakimś czasie profesor McGonagall ubrana w szlafrok w szkocką kratę. Kiedy ją zobaczyła powiedziała:
- Na miłość boską, co ty tu robisz o tej porze panno Berry?
- Ja... Mogę wejść pani profesor? - spytała dziewczynka.
- Tak. Wchodź - zaprosiła ją do środka i zamknęła za nią drzwi. Po czym znów spytała:- Więc co tu robisz?
- Chodzi o Harry'ego, Rona i Hermionę. Oni... oni są na trzecim piętrze - odpowiedziała niemal na jednym wdechu Lisa, sama zaskoczona, że w ogóle wie gdzie są, skoro widziała tylko pomieszczenie, ale to nie miało teraz większego znaczenia.
- O czym ty mówisz?
- Oni są na trzecim piętrze. Nie ma ich w wieży, w każdym razie na pewno nie ma Hermiony. Jej łóżko jest jeszcze zasłane - powiedziała i syknęła z bólu jaki przeszył jej czoło.
- Na pewno dobrze się czujesz? - spytała nauczycielka.
- Nie, strasznie boli mnie głowa - opowiedziała szczerze Lisa uznała, że nie należy kłamać.
- Chodź zaprowadzę cię do skrzydła szpitalnego.
Lisa nie miła siły sprzeczać się z nauczycielką posłusznie poszła za nią, ale ból tak ją przyćmił, że prawie nie miła pojęcia gdzie się znajduje.
Ale co się stało z Ronem, Harrym i Hermioną? Czy poradzili sobie z wielkim figurami szachowymi? Czy nikomu nic się nie stało? Tego nie wiedziała i te myśli cały czas ją nękały.
- A co teraz robimy?
- To przecież jasne, nie? - odpowiedział Ron. - Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój.
Dopiero teraz zauważyła, że za białymi figurami znajdują się jakieś drzwi.
- Ale jak? - zapytała Hermiona.
- Chyba będziemy musieli sami łazić po szachownicy - powiedział Ron.
Podszedł do czarnego skoczka i wyciągnął rękę, żeby go dotknąć. Koń natychmiast zaczął grzebać kopytami po kamiennej posadzce, a rycerz zwrócił ku Ronowi głowę w przyłbicy.
- Czy mamy... ee...przyłączyć się do was, żeby przejść na drugą stronę?
Czarny rycerz skinął głową. Ron odwrócił się do przyjaciół.
- Zarz nich pomyślę... Wydaje mi się, że musimy zastąpić trzy czarne figury...
Po chwili oznajmił:
- Słuchajcie, nie obraźcie się, ale nie jesteście najlepsi w szachach...
- Dobra, nie obrażamy się - przerwał mu Harry. - Po prostu nam powiedz, co mamy robić.
- No więc tak... Harry, zajmij miejsce tego gońca, a ty Hermiono, stań na miejscu tej wieży.
- A ty?
- Ja będę skoczkiem.
Figury chyba to usłyszały, bo kiedy skończył, skoczek, goniec i wieża odwróciły się plecami do białych figur i zeszyły z szachownicy, pozostawiając trzy puste miejsca dla Harry'ego, Rona i Hermiony.
Grę rozpoczęły białe figury. Toczyła się zażarta gra, białe figury bez litości zbijały czarne. A czarne odpłacały się im tym samym. W końcu przyszła kolej ruchu Rona, Lisa zauważyła, że musi się on poświęcić by pozostała dwójka mogła przejść.
W tym momencie obraz rozpłyną jej się przed oczami. Zobaczyła, że leży na podłodze w sypialni. Podniosła się pospiesznie, rzuciła szybkie spojrzenie na łóżko Hemiony było puste i idealnie zasłane, jakby nikt w nim nie spał. Zarzuciła na siebie szlafrok i ubrała kapcie. Następnie najszybciej i najciszej jak umiała zeszła na dół do pokoju wspólnego. Podeszła do dziury w portrecie. Szybko przez nią wyszła, skierowała się do gabinetu profesor McGonagall. Nie miała innego pomysłu jak powiedzenie opiekunce domu, co zobaczyła a co miało na pewno teraz miejsce.
Bez większych kłopotów dotarła do gabinetu nauczycielki, zapukała w drzwi. Otwarła je po jakimś czasie profesor McGonagall ubrana w szlafrok w szkocką kratę. Kiedy ją zobaczyła powiedziała:
- Na miłość boską, co ty tu robisz o tej porze panno Berry?
- Ja... Mogę wejść pani profesor? - spytała dziewczynka.
- Tak. Wchodź - zaprosiła ją do środka i zamknęła za nią drzwi. Po czym znów spytała:- Więc co tu robisz?
- Chodzi o Harry'ego, Rona i Hermionę. Oni... oni są na trzecim piętrze - odpowiedziała niemal na jednym wdechu Lisa, sama zaskoczona, że w ogóle wie gdzie są, skoro widziała tylko pomieszczenie, ale to nie miało teraz większego znaczenia.
- O czym ty mówisz?
- Oni są na trzecim piętrze. Nie ma ich w wieży, w każdym razie na pewno nie ma Hermiony. Jej łóżko jest jeszcze zasłane - powiedziała i syknęła z bólu jaki przeszył jej czoło.
- Na pewno dobrze się czujesz? - spytała nauczycielka.
- Nie, strasznie boli mnie głowa - opowiedziała szczerze Lisa uznała, że nie należy kłamać.
- Chodź zaprowadzę cię do skrzydła szpitalnego.
Lisa nie miła siły sprzeczać się z nauczycielką posłusznie poszła za nią, ale ból tak ją przyćmił, że prawie nie miła pojęcia gdzie się znajduje.
Ale co się stało z Ronem, Harrym i Hermioną? Czy poradzili sobie z wielkim figurami szachowymi? Czy nikomu nic się nie stało? Tego nie wiedziała i te myśli cały czas ją nękały.
WoW!!
OdpowiedzUsuńDramaturgia sytuacji znowu wyszła Ci perfekto!
Ezgzaminy, wizja (lub sen XD)... Jakby się wyraziła Hermiona - stres posprawdzianowy. Tyle, że to nie stres...
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!!!
;)
Dzięki za motywację ;) Trochę się przydaje przy pisaniu :)
OdpowiedzUsuńTaaa stres posprawdzianowy... Dobre XD