poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 7. Ukryta natura

Minęło jeszcze kilka minut zanim Lisa wstała z krzesła i odeszła od stolika. Szła prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na ludzi, których potrąca po drodze. Ani na przekleństwa pod jej adresem. Chciała po prostu iść jak najdalej... Dopóki nie zderzyła się z jakąś dziewczyną. Już chciała odejść, bez żadnych przeprosin, kiedy usłyszała znajomy głos:
- Lisa?! Zaczekaj! – krzyknęła za nią Rosalie. Liska zatrzymała się i zaczekała na przyjaciółkę. – A ty co taka zamyślona? – zapytała Ślizgonka.
Gryfonka poczuła jak na jej twarzy rozkwita rumieniec; bardzo się zmieszała na to pytanie. Wiedziała, że na pewno nie powinna mówić nikomu o Bractwie oraz zgromadzeniu, więc szybko przywołała się w myślach do porządku i zaczęła szukać jakiegoś sprytnego alibi.
- Zastanawiam się nad… Tajnikiem wylądowania, używając proszku Fiuu, bez obdzierania sobie kolan, łokci, wybiciu zębów czy złamaniu nosa – wybrnęła jakoś z tej sytuacji. Obdarcie wcześniej kolan teraz wydawało się być bardzo korzystne.
- Acha – zaśmiała się krótko. – No tak, zagaduje, że pewnie dzisiaj po raz pierwszy korzystałaś z proszku Fiuu. Jakie wrażenia?
- Średnio przypadał mi do gustu ten środek podróży. Wolę jednak zwykłą miotłę, bądź mugolskie wynalazki – żaliła się Lisa, co po części było prawdą.
- Przyzwyczaisz się, zobaczysz – pokrzepiająco powiedziała Ros. – Gdzieś się wybierasz? Może mogłybyśmy razem…
- Szukam kogoś – odparła błyskawicznie Berry. Nie miała ochoty na towarzystwo Rosalie, nie żeby jej nie lubiła, ale dziś wolała pobyć sama.
- Szkoda… Draco, też mi gdzieś zniknął…
- Draco? – zapytała Lisa. Nagle przez głowę przebiegło jej tysiące myśli. Jakby naraz zapaliły się miniony czerwonych lampek. Lucjusz Malfoy… Bractwo… Mia... Raport… Ulica Śmiertelnego Nokturnu… Sklep Borgina i Burkesa… Niebezpieczeństwo… Rosalie... Draco! Bingo. Musi z nim pilnie porozmawiać, natychmiast. Jak najszybciej. Jeszcze dziś.
- No… - zaczęła niepewnie Ślizgonka, a Lisa słuchała uważnie. – Był tu jeszcze niedawno… Miałam szukać Milicenty…
- Przepraszam, Ros, ale muszę już iść, umówiłam się... Miło było Cię spotkać. Pa! – pomachała przyjaciółce na pożegnanie. Lisa wiedziała, że jej zachowanie było bardzo dziwne, ale po swoim nagłym pomyśle, nie miła czasu, lepiej odegrać swojej roli.
- Pa! – usłyszała jeszcze w odpowiedzi.
Zniknęła w tłumie. Próbowała wypatrzeć, tak przez nią nielubianej blond czupryny. Szczęście się do niej uśmiechnęło, nie musiała długo szukać. Stał sam, na rogu jakiegoś sklepu, tuż obok ciemnego zaułka. Jakby już na nią czekał.
- Kogo to moje oczy widzą? Lisa Berry. A gdzie zgubiłaś swojego Potterka, tego zdrajcę krwi Weasleya i tę szlamę Granger, co? – powiedział jak tylko dziewczyna stanęła przed nim.
- Też się cieszę, że cię widzę, Malfoy – rzuciła w odpowiedzi.
- Mówi się trudno – odparł, a prawa ręka Lisy niezacznie zbliżyła się do kieszeni płaszcza, w której trzymała różdżkę. – Mam nadzieję, że tym razem nie złamiesz mi nosa w tak prymitywny, mugolski sposób.
- Nie dzisiaj – powiedziała. Wyciągnęła swoją różdżkę, kilka sekund przed Draco i skierowała ją w niego. – Mam ważniejsze rzeczy do załatwienia – przybliżyła się do niego parę kroków.
- Śmiało rzucaj zaklęcie, zobaczymy kogo pierwszego wywalą z Hogwartu. No proszę – dobrze zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nie użyje czarów, nie zaryzykuje wyrzucenia ze szkoły.
   Zwinna Lisa zrobiła dwa susy i od Malfoya dzielił ją tylko cal. Nim chłopak zdążył zareagować magiczny patyk, już był przy jego gardle. Różdżka miała więcej zastosowań, niż mogłoby się wydawać.
- A teraz słuchaj uważnie, bo nie mam z zwyczaju dwa razy powtarzać. – kasztanowowłosa powiedziała to tak jakby mówiła, że niebo jest niebieskie. – Nie mogę zakazać ci spotykać i przyjaźnić się z Rosalie, a szkoda. Ale możemy zawrzeć pewną umowę. Oboje przyjaźnimy się z Ros i nie wchodzimy sobie w drogę. Traktujemy się, jakbyśmy się nie widzieli. Jasne? – przyłożyła różdżkę mocniej do policzka blondyna. – Pytam czy to jest, jasne?
- Tak - odrzekł z lekkim przestrachem.
- To dobrze. Ale jeżeli się dowiem. Jeżeli zobaczę, że jakkolwiek skrzywdzisz Ros to… Powiem krótko, tutaj niestety nie mogę rzucać zaklęć, ale zawsze mogę troszkę uszkodzić tą twoją piękną buźkę. A w Hogwarcie… Strzeż się ciemnych zaułków i korytarzy, tam już nic mnie nie ogranicza… Ta rozmowa ma zostać między nami. Jasne? – zapytała, na co Ślizgon tylko kiwnął nieznacznie głową. Odsunęła się do niego, nadal zachowując ostrożność – Miło się z tobą robi interesy – podsumowała i odeszła pozostawiając wciąż zszokowanego Draco.
Jeszcze chwilę po tym wydarzeniu Lisa odczuwała pewną satysfakcje, że tak dobrze rozegrała sprawę z Malfoyem. Potem dopiero doszło do niej, że zachowała się jak kompletnie inna osoba, przez moment naprawdę pragnęła coś mu zrobić różdżką. To było do niej niepodobne. Owszem, dwa razy już się kłóciła z Draco, raz nawet złamała mu uderzeniem nos, ale nigdy jeszcze nikogo nie zastraszała. Postąpiła niemal jak Ślizgonka i jakaś część jej nadal odczuwała tą Ślizgońską satysfakcje.
    Próbowała głębiej się zastanowić, co nią kierowało, kiedy ktoś nagle złapał ją za rękę. Już chciała się wyrwać, myśląc, że to Draco, gdy spojrzała na napastnika. To był Harry, a za nim stali Ron i Hermiona.
- Idziesz z nami, do Esów i Floresów? Już powinniśmy tam być – zapytał, ale zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie.
- Tak – odpowiedziała Lisa i poczuła na sobie przeszywające spojrzenie Hermiony, ona już wiedziała, że coś jest nie tak.
Cała czwórka szła w stronę księgarni ale nie byli jedynymi osobami, które tam zmierzały. Kiedy podeszli bliżej, ku swojemu zaskoczeniu ujrzeli tłum, który kłębił się przy drzwiach, usiłując dostać się do środka. Powód tego niespodziewanego zainteresowania książkami stał się jasny, kiedy odczytali napis na wielkim transparencie biegnącym przez górne okna:
GILDEROY LOCKHART
będzie podpisywał egzemplarze swojej autobiografii
Moje magiczne ja
dzisiaj, od 12.30 do 16.30
- Możemy go zobaczyć! — zapiszczała Hermiona, a Lisa przeciągle westchnęła. To była ostania rzecz jaką chciałby dzisiaj zrobić. — Przecież to on jest autorem prawie wszystkich książek z naszej listy!
Tłum składał się głównie z czarownic w wieku pani Weasley. W drzwiach stał zafrasowany czarodziej, powtarzający:
- Spokojnie, moje panie… Proszę się nie pchać… Proszę uważać na książki… No proszę…
Harry, Ron,  Hermiona i Lisa wśliznęli się do środka. Długa kolejka wiła się przez cały sklep do miejsca, w którym Gilderoy Lockhart miał podpisywać swoją książkę. Każde z nich złapało egzemplarz „Jak pozbyć się upiora” i znalazło w ogonku resztę Weasleyów, stojących tam z panem i panią Granger.
- O, jesteście już, to dobrze — ucieszyła się pani Weasley. Była nieco zadyszana i nieustannie poprawiała włosy. — Za minutę go zobaczymy…
Gilderoy Lockhart pojawił się dostojnym krokiem, usiadł przy stoliku otoczonym swoimi wielkimi fotografiami, które mrugały i szczerzyły do publiczności olśniewająco białe zęby. Prawdziwy Lockhart miał na sobie wyjątkowo niebieską szatę (co na myśl Lisie przysunęło, ulubiony stój Mii), która wspaniale współgrała z jego oczami; spiczasta tiara czarodzieja, osadzona na pofalowanych włosach, była zawadiacko przekrzywiona.
Niski, wyglądający na drażliwego, jegomość tańczył wokół stolika robiąc zdjęcia wielkim czarnym aparatem, z którego za każdym naciśnięciem migawki strzelał oślepiający flesz i buchały kłęby purpurowego dymu.
- Z drogi, ty tam! — warknął na Rona, cofając się żeby mieć lepsze ujęcie. — Pracuję dla „Proroka Codziennego”.
- Też mi coś — mruknął Ron, rozcierając stopę, na którą mu nadepnął fotograf.
   Gilderoy Lockhart to usłyszał. Spojrzał, zobaczył Rona... I wtedy zauważył Harry’ego. Wytrzeszczył oczy. A potem zerwał się na nogi i zawołał:
- Czy to możliwe? Harry Potter?
Tłum rozstąpił się. Zaszumiało od podekscytowanych szeptów. Lockhart podbiegł do nich. Lisa odruchowo chwyciła czarnowłosego za rękę, nie chcąc go nigdzie puścić. Po chwili jednak zorientowała się, że wszystkie spojrzenia, włącznie z tym należącym do Harry’ego, się w nią wpatrują. Puściła więc rękę Pottera, a na jej twarzy wypłynęły rumieńce. Lockhat chwycił Harry’ego za ramię i wyciągnął na środek. Rozległy się oklaski i wiwaty. Harry zrobił się czerwony jak burak, kiedy Lockhart uścisnął mu dłoń i trzymał ją długo, potrząsając, żeby fotograf, który szalał wokoło, spowijając Lisę oraz Weasleyów chmurą dymu, zrobił im zdjęcie.
Kiedy w końcu puścił rękę Harry’ego, chłopiec próbował się wycofać ich stronę, ale Lockhart zarzucił mu rękę na ramiona i przyciągną do swojego boku.
- Panie i panowie! — zawołał, uciszając tłum drugą ręka. — Cóż to za niezwykła chwila! Najlepsza chwila na złożenie pewnego oświadczenia, nad którym zastanawiałem się od pewnego czasu! Kiedy ten oto młodzieniec wkroczył dziś do Esów i Floresów, zamierzał jedynie kupić moją autobiografię, którą teraz chciałbym mu wręczyć… za darmo, rzecz jasna. — Tłum znowu okazał swoją radość — Nie miał pojęcia — ciągnął Lockhart, wstrząsając Harrym, aż okulary zjechały mu na czubek nosa — że wkrótce otrzyma o wiele, o wiele więcej niż książkę „Moje magiczne ja”. On i jego koledzy szkolni naprawdę otrzymują moje prawdziwe, magiczne ja. Tak, panie i panowie, mam wielką przyjemność i zaszczyt oznajmić, że we wrześniu obejmuję stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie!
Jego słowa wywołały burzę oklasków i wiwatów. Tłum zaczął zasłaniać Lisie postać Harry’ego ugiętego pod stosem książek. Jej także ktoś wcisnął wieżę dzieł Lockharta. Razem z Ronem i Hermioną zaczęła wypatrywać Harry’ego. Dostrzegli go w jednym z ciemnych kątów, gdzie stał z Ginny i… Draco. Kasztanowłosa zacisnęła usta w wąską kreskę. Postanowiła się nie mieszać do wymiany zdań do której zaraz dojdzie.
- Ach, to ty — powiedział Ron, patrząc na Malfoya jak na coś obrzydliwego, co przywarło mu do podeszwy. — Założę się,  że zaskoczył cię widok Harry’ego tutaj, co?
- Nie aż tak, jak widok ciebie kupującego coś w sklepie, Weasley — odciął się Malfoy. — Twoi starzy musieli chyba z miesiąc głodować, żeby ci kupić tyle książek.
   Ron zrobił się czerwony na twarzy. Wrzucił swoje książki do kociołka i natarł na Malfoya, ale Lisa i Hermiona złapali go w porę za marynarkę.
- Ron! — rozległ się głos pana Weasleya, który przedzierał się ku nim z Fredem i George’em. — Co ty wyrabiasz? Tu można zwariować, wychodzimy.
- No, no, no… Artur Weasley.
   To był pan Malfoy. Stanął z ręka na ramieniu syna, uśmiechając się identycznie jak on. A tuż obok niego… Zmieszana Rosalie.
- Witam, Lucjuszu — powitał go chłodno pan Weasley, skłoniwszy lekko głowę.
- Mówią, że macie dużo roboty w ministerstwie. Te wszystkie inspekcje, interwencje, rewizje… Mam nadzieję, ze płacą wam za nadgodziny?
Sięgnął do kociołka Ginny i spośród błyszczących tomów Lockharta wyjął stary, zniszczony egzemplarz „Wprowadzenia do transmutacji dla początkujących”.
- Jak widać, chyba nie — oznajmił. — Powiedz mi, Weasley, jaką masz korzyść z hańbienia tytułu czarodzieja, skoro nawet ci za to dobrze nie płacą?
   Pan Weasley poczerwieniał jeszcze bardziej niż wcześniej Ron.
- Mamy bardzo różne pojęcie tego, co hańbi czarodzieja, Malfoy — odpowiedział.
- Najwyraźniej — rzekł pan Malfoy, kierując swoje blade oczy na pana i panią Granger, którzy przyglądali mu się uważnie. — To towarzystwo, w którym przebywasz, Weasley… A ja myślałem, że twoja rodzina nie może już stoczyć się niżej…
Kociołek Ginny przewrócił się z łoskotem, kiedy pan Weasley rzucił się na pana Malfoya, popychając go na półkę z książkami. Tuziny ciężkich ksiąg z zaklęciami zwaliły się wszystkim na głowy, Fred i George wrzasnęli: „Dołóż mu, tato!”, pani Weasley krzyknęła: „Nie, Arturze, nie!”, tłum cofnął się gwałtownie, zwalając kilka następnych półek z książkami. Jeden ze sprzedawców zawołał: „Panowie, proszę… proszę!” — a po chwili ponad tym wszystkim zagrzmiał głos: „Dość tego, chłopaki, dość tej bójki… ”
   Przez morze książek kroczył ku nim Hagrid. W jednej chwili rozdzielił pana Weasleya i pana Malfoya. Pan Weasley miał rozcięta wargę, a pan Malfoy miał oko podbite przez opasły tom „Encyklopedii muchomorów”. Wciąż trzymał wyświechtany podręcznik transmutacji. Odrzucił go, oczy mu płonęły złością.
- Proszę… oto twoja książka, dziewczyno… najlepsza, na jaką stać twojego ojca…
Wyrwał się z uścisku Hagrida, skinął na syna oraz na Ros i cała trójka opuściła księgarnię.
- Trzeba go było potraktować jak zdechłego szczura, Arturze — rzekł Hagrid, prawie unosząc pana Weasleya w powietrze, podczas gdy ten usiłował doprowadzić się do porządku. – To parszywe zgniłki, wszyscy o tym wiedzą. Pamiętaj jak któryś z Malfoyów coś do ciebie mówi, to go nawet nie słuchaj. Zła krew, ot co. No dobra, zabierajmy się stąd.
Sprzedawca sprawiał wrażenie, jakby chciał ich zatrzymać, ale sięgał Hagridowi zaledwie do pasa, więc chyba się rozmyślił. Wyszli na ulicę; Grangerowie trzęśli się ze strachu, a pani Weasley dygotała z furii.
- Wspaniały przykład dla dzieci… brać udział w bijatyce w miejscu publicznym… co sobie musiał pomyśleć Gilderoy Lockhart…
- Był zachwycony — powiedział Fred. — Nie słyszałaś, co mówił, jak wychodziliśmy? Prosił tego faceta z „Proroka Codziennego”, żeby wspomniał o tej bójce w swoim sprawozdaniu… to przecież świetna reklama…
Ale wszyscy mieli dość markotne miny, kiedy dotarli do Dziurawego Kotła, gdzie znaleźli kominek, którym Harry, Lisa i Weasleyowie mieli powrócić do Nory za pomocą proszku Fiuu. Pożegnali się z Grangerami, którzy przez pub wracali do świata  mugoli. Pan Weasley zaczął ich wypytywać, jak działają przystanki autobusowe, ale szybko umilkł, kiedy spojrzał na swoją żonę.
   Jeszcze przed podróżą Lisa  usłyszała za sobą głosy bliźniaków skierowane do niej:
- Może powinnaś podróżować między nami? - zaczął Fred,
- Tak, dobry pomysł. Jeden ją popchnie, a drugi załapie – dokończył George.
- Ha, ha… Jednak nie skorzystam z waszej propozycji i pójdę przed wami – podsumowała.
Tak też zrobiła, jednak tym razem podczas podróży łokcie trzymała przy sobie, a kiedy lądowała ustała na obu nogach.
***
Dni mijały nieubłaganie. Już jutro początek roku szkolnego. Lisa siedziała zaszyta w pokoju Ginny łapiąc popołudniowe promienie słońca i zapisując minione wydarzenie w pamiętniku.
Koniec wakacji z dnia na dzień się zbliża… Już jurto jest 1 września. Nie wiem czy się cieszyć czy smucić. Tutaj jest wspaniale, nie dziwię się, że Ron tak chętnie wraca do domu na wakacje.
Jednak wciąż nurtują mnie te same pytania. Prawie bezustannie zastanawiam się co właściwie stało się podczas rozmowy z Draco. Ale kiedy usiłuje to sobie poukładać w głowie jest tak jakby to była jedna, wielka dziura. Często rozmyślam także o Bractwie i Zgromadzeniu. Co noc męczą mnie koszmary z nimi związane… Chyba to są zwykłe sny, nie wizje, ale ciężko mi stwierdzić… I to mnie denerwuje.
Stałam się nadwrażliwa, każdy głośniejszy dźwięk, nagły ruch za oknem wzbudzają we mnie lęk i niepokój. Spinam się bądź drżę, kiedy czuję czyjąś obecność za plecami. Niechętnie zostaję sama w jakiś pomieszczeniu, a na wewnątrz przechadzam się tylko z chłopakami.
Harry, Ron, Fred i George są wspaniali. Przy nich na chwilę się odprężam. Udają, że nie zwracają uwagi na moje dziwne zachowanie. Tylko raz Ron zapytał mnie czemu jestem taka spięta, za co dostał po głowie od Freda… Właśnie Fred… I on się zmienił, cały czas raczy mnie swoimi żartami oraz kąśliwymi uwagami, ale jest bardziej opiekuńczy w stosunku do mnie niż wcześniej… Zaczęło się od moich zdartych kolan na Pokątniej. Później jeszcze jak zakrztusiłam się herbatą, on poklepał mnie po plecach. Poślizgnęłam się na schodach - spytał czy wszystko w porządku i prawie nie pozwolił mi latać na miotle. Kiedy pomagałam w obiedzie także chciał się przyłączyć, ale pani Weasley go wygoniła… No i broni mnie przed wszystkim pytaniami o moje zachowanie…
W każdej z tych sytuacji był inny, nawet ton jego głosu. W końcu nie wytrzymałam i tydzień po jego „nawróceniu” zapytałam go na osobności:
- Czemu jesteś taki, jak to nazwać, opiekuńczy w stosunku do mnie? Wcześniej taki nie byłeś.
Nic nie odpowiedział. Udał, że nie usłyszał pytania, a niedługo potem już ktoś go zawołał. Jednak Dosłyszałam jak wyszeptał „Za bardzo ją przypomina…” Ale kogo? Kim jest ta „ona”? Nie miałam okazji zapytać, bo później pilnował abyśmy przypadkiem znowu nie znaleźli się sami.
Wszystko się komplikuje… Próbowałam pociągnąć za język George’a. Bądź co bądź, kto będzie lepiej znał Freda, niż brat bliźniak? Jednak i on milczy jak zaklęty. Nie dane jest mi poznać tożsamości owej „jej”.
    Tak na marginesie nie tylko ja i Fred zachowujemy się inaczej. Ginny także. Ma jakiś swój pamiętnik, którego nie pozwala nikomu dotykać. Dużo czasu spędza na pisaniu w nim.
Na dzisiejszy wieczór pani Weasley ma zamiar przygotować wspaniałą kolację i ulubiony deser Harry’ego – karmelowy budyń. Fred i George planują pokaz sztucznych ognii doktora Filibustera i chcą mnie przekonać żebym pokazała kilka moich obrazków, a wszystko dlatego, że niedawno George przyłapał mnie jak usiłowałam narysować gnoma. I wymusił pokazanie części szkiców. Uznał, że są one bardzo dobre i od tego czasu, zaprząta mi nimi głowę…
Ktoś ją zawołał. Odłożyła pióro oraz pamiętnik i zeszła na dół. Okazało się, że to tylko jakieś głupie wygłupy bliźniaków. Nie chciało jej się już wracać do dalszego pisania, więc przyłączyła się do wygłupiających się chłopców.
Wieczorem wszystko poszło bardzo dobrze; tak jak miało być. Sztuczne ognie doktora Filibustera wypełniły całą kuchnię czerwonymi i niebieskimi gwiazdami, które przynajmniej przez godzinę odbijały się od sufitu i ścian. Lisa dała się nawet przekonać i pokazała kilka swoich obrazków.
    W końcu przyszedł czas na ostatni kubek gorącej czekolady i trzeba było kłaść się spać. Następnego ranka dość długo trwało, zanim byli gotowi do drogi. Wstali o pianiu koguta, ale jakoś wciąż było coś do zrobienia. Pani Weasley miotała się po domu w ponurym nastroju, szukając zapasowych skarpetek i piór, wszyscy co chwila wpadali na siebie na schodach, w niekompletnych strojach i z kawałkami tostów w rękach, a pan Weasley cudem uniknął złamania nogi, kiedy dźwigając przez podwórko kufer Ginny, potknął się o samotnego kurczaka.
Lisa nie mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób w jednym małym samochodzie zmieści się dziewięć osób, siedem kufrów, trzy sowy i szczur. Nie wiedziała, rzecz jasna, że pan Weasley wyposażył swojego forda anglię w kilka nowych wynalazków.
- Molly nie musi o tym wiedzieć — szepnął do Harry’ego i Lisy, otwierając bagażnik, który powiększył się w zaczarowany sposób tak, że wszystkie kufry zmieściły się bez trudu.
W końcu wszyscy zapakowali się do samochodu. Pani Weasley zerknęła do tyłu, gdzie Lisa, Harry, Ron, Fred, George i Percy siedzieli zupełnie wygodnie, i powiedziała:
- Ci mugole chyba potrafią więcej, niż nam się wydaje.
Ona i Ginny zajęły przednie siedzenie, obok kierowcy, które rozciągnęło się tak, że przypominało ławkę z parku.
- Jak się patrzy z zewnątrz, nie ma się pojęcia, że w środku jest tyle miejsca, prawda?
Pan Weasley uruchomił silnik i wyjechali na drogę. Lisa odwróciła się, żeby rzucić ostatnie spojrzenie na Norę, ale nie miała czasu pomyśleć, kiedy tu wróci, bo samochód cofnął się na podwórko: George zapomniał swojego pudła ze sztucznymi ogniami doktora Filibustera. Pięć minut później zatrzymali się ponownie, tym razem jeszcze przed bramą, żeby Fred mógł pobiec do domu po swoją różdżkę. Już byli na szosie, kiedy Ginny jęknęła, że zostawiła swój pamiętnik. Kiedy w końcu wgramoliła się do samochodu, było już trochę późno i wszyscy zaczęli się denerwować. Pan Weasley spojrzał na zegarek, a potem na swoją żonę.
- Molly, kochanie…
- NIE, Arturze.
- Nikt nie zobaczy. Ten mały guzik to Dopalacz Niewidzialności... raz dwa wzbijemy się ponad chmury… i będziemy za dziesięć minut na miejscu, a nikt nie będzie na tyle mądry, żeby…
- Powiedziałam NIE, Arturze. Nie w biały dzień.
Na King’s Cross dotarli kwadrans przed jedenastą. Pan Weasley pobiegł przez ulicę, żeby przyprowadzić wózki bagażowe i wszyscy popędzili na dworzec. Dotarli między peron dziewiąty, a dziesiąty.
- Najpierw Percy — oznajmiła pani Weasley, zerkając nerwowo na wielki zegar nad głową, który pokazywał, że mają tylko pięć minut, żeby niepostrzeżenie zniknąć za barierką.
Percy ruszył śmiało prosto na żelazna barierkę i zniknął. Następnie zniknął pan Weasley, a po nim Fred i George. Po bliźniakach postanowiła iść Lisa, ruszyła na ścianę i zniknęła. Już po chwili owijała ją para i dym z pociągu. Pan Wesaley wraz George’em pomogli jej wnieść kufer do pociągu.
Lokomotywa zagwizdała donoście pospieszając spóźnialskich, stojących jeszcze na stacji. Zaraz po tym pociąg ruszył. Lisie pozostało już tylko znaleźć miejsce, w którymś przedziale, co wydawało się łatwiejsze niż rok wcześniej. Przynajmniej znała już niektóre osoby. Postanowiła poszukać przedziału Sonii. Szybko ją znalazła. Okazało się, że siedzi sama, więc się dosiadła.
Przyjaciółki rozmawiały przez dłuższy czas o tym co robiły od ich ostatniego spotkania, czy prezenty urodzinowe przypadły obu do gustu i o wielu innych mniej istotnych rzeczach. Po długiej rozmowie Lisa pożegnała na chwilę Sonię. Poszła poszukać Harry’ego, Rona i Hermiony.
    Sprawdziła już kilka przedziału, kiedy wpadli na nią Fred i George z chytrymi uśmiechami. Dziewczyna już wiedziała, że musieli coś przeskrobać.
- Czekajcie! Nie widzieliście Rona, Harry’ego…?
- Nie… - odparli szybko i pobiegli dalej.
Nie mięły dwie minuty, a w korytarzu wagonu pojawił się zdyszany i czerwony Percy.
- Nie wiedziałaś Freda i George’a? – wykrztusił.
Lisa przecząco pokręciła głową. Z bliźniakami łączyła ich niepisana umowa, że swoich się nie wydaje. Dobrze wiedziała, że i oni by tak zrobili w jej przypadku. Prefekt ruszył dalej, a dziewczyna zaczęła sprawdzać kolejne przedziały.
    W jednym z przedziałów, pod koniec trzeciego wagonu, znalazła Hermionę. Ona jednak także nigdzie nie widziała chłopaków. Podróż zbliżała się ku końcowi. Lisie nie pozostało nic innego jak powrócić do swojego przedziału i przebrać się w szaty szkolne.
Niedługo potem pociąg już hamował na stacji. Uczniowie zaczęli falami wychodzić na zewnątrz, a wraz z nimi kasztanowowłosa Gryfonka. Teraz, inaczej niż rok wcześniej, miała do szkoły dojechać bryczką a nie płynąć łódką.
Szła więc za innymi starszymi uczniami, przepchała się na przód, w kierunku ciemnej drogi przy stacji Hogsmeade.
Miało tu stać coś koło setki dyliżansów bez koni, które zawsze zabierały do zamku wszystkich studentów powyżej pierwszej klasy. Lisa zerknęła szybko na nie i odwróciła się by rozglądnąć się za kimś znajomym, po czym w zwolnionym tempie spojrzała w ich kierunku... Bryczki nie były wcale pozbawione koni. Między uchwytami bryczek stały jakieś stworzenia. Gdyby miała je jakoś nazwać, przypuszczała, że nazwałaby je końmi, chociaż miały w sobie też coś gadziego. Były całkowicie pozbawione ciała; ich czarna skóra przylegała ściśle do szkieletów, z których każda jedna kość była widoczna. Miały trochę smocze głowy, w których osadzone były białe, pozbawione źrenic oczy. Z obu stron każdego z nich wyrastały skrzydła - olbrzymie, czarne, skórzaste skrzydła, które wyglądały, jakby należały do gigantycznych nietoperzy...

8 komentarzy:

  1. O rany! Zaczyna się robić coraz bardziej ciekawie i tajemniczo. Dlaczego Lisa tak bardzo martwi się o Rosalie? Czemu Fred tak bardzo martwi się o Lisę? (Kim jest ta ,,Ona"???) Dlaczego Lisa widzi testrale? Dlaczego...?
    No a poza tym rozdział był bardzo, ale to bardzo ciekawy. A teraz będzie jeszcze ciekawiej, bo Lisa jest już w Hogwarcie (prawie). :) Więc pisz szybko, szybciutko!
    (Skywalker ;) )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszenie dużo masz tych pytań... Więc martwienie się o Rosalie, to taki efekt uboczny dowiedzenia się o Bractwie. Jeszcze to wyjaśnię, w którymś rozdziale, tylko jeszcze nie wiem w którym ;).
      Dlaczego Fred tak bardzo martwi się o Lisę, tego na razie nie zdradzę... Kim jest "Ona" dowiesz się w swoim czasie :)
      Dlaczego widzi testrale, widziała czyjąś śmierć...
      Dziękuję <3

      Usuń
  2. Kurczę trudno mi nie powtórzyć pytań z poprzedniego komentarza. Więc zadam trochę inne.
    Dlaczego Rose była na Pokątnej z Malfyami? Czy ja coś rzeczowego przegapiłam?
    Co?! Fred się o kogoś martwi?! Zawsze myślałam, że najważniejsze są dla niego kawały i jedynie w ostateczności martwi się tylko o Georga. Coś ty wymyśliła? Szczerze nigdy bym się nie spodziewała, że Lisa tak będzie rozmawiać z Draco. Czy to ma coś wspólnego z Komnatą Tajemnic? A może z tym całym Bractwem Cienia? Proszę wytłumacz...
    Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów z Howratu. Jestem tylu, spraw ciekawa.
    A tak wogule to rozdział mega mi się spodobał.
    Pozdrawiam i życzę ogromnej ilości weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ros i Draco są przyjaciółmi, a z Lucjusz Malfoy. Był razem z synem na Pokątnej, więc był razem z nim. I nie raczej nic nie przegapiłaś, postać Rosalie, jest stworzona przez moją przyjaciółkę, więc w rozdziale nie było wzmianki o tym jak się spotkała z Malfoyami.
      Moja wyobraźnia jest tak zawiła i nie przenikniona... I uwielbia komplikować życie bohaterom.
      Ja też, wszystkiemu jest winna moja nocna wena (ten fragment pisałam tuż przed północą) w pierwotnym zamyśle to miało wyglądać inaczej... To po części jest związane z Komnatą, a raczej z tym że Lisa jest wężoustom. I po części z Bractwem, wiadomość o nim przyspieszyła, "wydobycie", że tak to nazwę, Ślizgońskich cech Lisy.
      Dziękuję za wenę :*
      Ps. Mam nadzieję, że choć trochę ci to wytłumaczyłam.

      Usuń
  3. Super rozdział
    Weny życzę i czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział suuuuuper ! Nie będę powtarzać pytań z poprzednich komentarzy, bo już na nie odpowiedziałaś...
    Więc normalka:
    Życzę weny i czekam na kolejny rozdział ^^
    Gin :*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic