Lisa, czekając, aż ktoś jej otworzy, nacisnęła dodatkowo dzwonek do drzwi, aby upewnić się, że domownicy usłyszeli, iż stoi domem.
Po chwili do jej uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk zbiegania po schodach, a zaraz po tym otworzyły się drzwi i jej oczom ukazała się Sonia.
- Cześć Soniu - przywitała się Liska.
- Cześć Lisa - odpowiedziała dziewczynka i przytuliła przyjaciółkę. - Dawno się nie widziałyśmy.
- Wystarczająco długo, żebym zdążyła się stęsknić - szepnęła Lisa odwzajemniając uścisk.
Trwały tak bez ruchu, aż do przedpokoju weszła kobieta o rudokasztanowych włosach i rysach twarzy bardzo podobnych do Soni. Berry wywnioskowała, że musi to być mama jej przyjaciółki.
- Dzień dobry pani – powiedziała Lisa oswobadzając się z uścisku drugiej dziewczynki.
- Witaj Liso – odpowiedziała jej uprzejmym tonem.
- My idziemy do mojego pokoju - odparła Sonia biorąc skórzaną torbę Lisy.
- Dobrze. Zaraz przyniosę wam coś do jedzenia. Rosalie jeszcze nie ma? – pytanie to było bardziej skierowane do jej córki, niż do gościa.
- Nie mamo, jeszcze nie przyszła.
Dziewczynki poszły na górę i weszły do pokoju Sonii. Na przeciw wejścia były drzwi balkonowe i okno, a zaraz obok, w lewym rogu pokoju duża szafa. Po prawej stronie stało biurko, nad nim półka z książkami, która uginała się pod ich ciężarem, a tuż za było łóżko przykryte flanelową pościelą w kwiatki. Obok mieściła się szafka nocna, na której stała lampka i ramka ze zdjęciem całej rodziny. Resztę przestrzeni wypełniał mały stolik i krzesełko oraz dywanik. Ściany były jasno niebieskie z zawieszonymi kilkoma obrazkami małej Sonii. Pokój wcale nie był duży, ale mieścił sporo rzeczy. Sonia położyła torbę koleżanki obok łóżka.
- Ładnie tu - powiedziała z zachwytem Lisa, penetrując wzrokiem każdy centymetr pokoju.
- Dziękuję.
W tej samej chwili do pokoju weszła mama Sonii. W jednej ręce trzymała tacę z trzema kubkami i dzbankiem mleka, a w drugiej talerz z ciasteczkami. Sądząc po minie na twarzy Sonki, musiała pomagać przy ich pieczeniu. Kobieta położyła wszystko na stoliczku.
- Smacznego dziewczynki - powiedziała i udała się w stronę drzwi.
- Dziękujemy - powiedziały Lisa i Sonia równocześnie.
Sonia wzięła dzbanek i nalała mleka do dwóch kubków. Jeden podała Lisie i obie zaczęły pić zimne mleko przegryzając kruche ciasteczka.
- Ros jeszcze nie ma, a jest już późno... - zagadnęła Sonka, spoglądając na zegar wiszący obok półki z książkami, który wskazywał 17:10.
- Tak, myślałam, że już będzie jak przyjdę.
W tej samej chwili rozległ się donośny
dźwięk dzwonka, który wypełnił cały dom.
-To pewnie Rosalie. Pójdę otworzyć - powiedziała
Sonia i wybiegła z pokoju.
Może dwie sekundy po tym Lisa usłyszała
straszny hałas. Jak oparzona wybiegła na schody i zobaczyła jak jej
przyjaciółka rozpędzona wpadał na zamknięte drzwi. Zaszła po cichu na parter i
stanęła za Sonią. Uśmiechnęła się i nie mogąc się powstrzymać skomentowała
wyczyn swojej koleżanki.
- Sonia miałaś otworzyć drzwi, a nie
je wyważyć.
- Ha Ha Ha bardzo śmieszne - odgryzła
się dziewczynka, a Lisa otworzyła drzwi.
- Cześć Ros! – przywitały ją obie.
- Cześć dziewczyny! Co tu się
działo?!
- Zupełnie nic - odpowiedziała
szybciutko Lisa jeszcze cicho chichocząc do siebie. Może to nie było zbyt uprzejme
i taktowe, ale nie mogła się powstrzymać.
- Chciałyście wyważyć drzwi? – spytała
ponownie Ros. Nawet nie wiedziała jak blisko była prawdy. Lisa już otwierał
usta, aby zrelacjonować Rosalie co tu się przed chwilę stało, ale ubiegła ją
Sonia.
- Nie, miałam mały wypadek – i szubko
dodała, aby zmienić temat. - Dobra chodźmy na górę. Nie będziemy przecież
rozmawiać w drzwiach.
Kiedy już cała trójka była na górze,
w pokoju, zaczęły rozmawiać.
- I jak tam wakacje? - spytała z
entuzjazmem w głosie Sonia. Lisa posłał jej odrobinę pytające spojenie i
wzruszyła ramionami.
- Jakoś lecą, mogło być gorzej – miała
racje. W gruncie rzeczy mogła spędzić ten miesiąc w o wiele gorszej sytuacji,
gdyby ciotka Karen zalazła jej różdżkę, albo Liv i Tom oraz oczywiście wuj Leopold,
wyprowadzili ją z równowagi.
Tak bawiły się dziewczyny (pomijając latające pierze) |
- Całkiem nieźle, nie narzekam -
odparła Ros.
- A ty? - dodały równocześnie Rosalie
i Lisa. Po czym bez uprzedzenia obie wybuchły niekontrolowanym śmiechem. Kiedy
wszystkie trzy już się trochę uspokoiły, bo Sonia także zaraziła się śmiechem,
odparła:
- Całkiem nieźle. Dobrze to co
chcecie robić?
- Może zabawimy się w
skojarzenia?-zapytała Lisa. Była to jej ulubiona zabawa, jeśli można ją tak
nazwać. Polegała na tym, że jedna osoba mówi jakieś słowo, a pozostałe mówią
pierwszą rzecz jaki im, w tedy wpadnie do głowy.
- Może być, niech Sonia zacznie.
- Hmm... Może niech będzie...
szczotka! - rzuciła hasło do zabawy w skojarzenia Sonia.
- Pani Noris! - krzyknęła Lisa.
Której na myśl odrazy podsunął się ogon nieszczęsnego zwierzęcia
przypominający, wycior od fajki lub bardzo starą szczotkę.
- Pani Noris?! Ona chyba bardziej
podległa pod ,,wszystko widzę" bądź ,,oczy Hogwartu" - dodała Ros,
jej najwidoczniej te określenia bardziej pasowały.
- Nie zgodzę się pod ,,oczy
Hogwartu" zaliczają się Fred i George Wealey'owie - wtrąciła się Sonia.
- Mi tam oni kojarzą się z
,,fajerwerkami" bądź ,,naciągniętym swetrem" - dorzuciła Lisa. Wspomnieniami
wróciła to tego pamiętnego bożonarodzeniowego ranka.
- Naciągniętym swetrem?!- zdziwiły
się dwie przyjaciółki. No tak one o niczym nie wiedziały. Ros raczej nie miała
szans, aby zorientować się o co chodzi, gdyż jest Ślizgonką, a wszystko to się
działo w wież Gryffidoru. A Sonii na święta wyjechała do domu.
- Długa historia, powiedzmy, że w
święta w wieży Gryffidoru dzieje się DUŻO rzeczy - wyjaśniła koleżanka. Specjalnie
zaakcentowała słowo ,,dużo” i tym samym wywinęła się od szczegółowej odpowiedzi.
- To może od początku... Lisa ty
zaczynasz. - dodała Sonka.
- To może... ,,Łowca" –
powiedziała, skoro już była mowa o ,,szczotce” to teraz czas na jej
właściciela.
- Filch! - równocześnie krzyknęły
pozostałe uczestniczki zabawy.
- To teraz ja! - powiedziała Ros.
- Niech będzie ,,psikus"
- Fred i George. - odparła Sonia.
- Irytek! - krzyknęła Lisa.
- Soniu!-zawołała mama.-Zejdź na
chwilkę do kuchni.
- Dobrze już idę.
Sonia wyszła, pozostawiając
przyjaciółki same. Zajęły się rozmową, w końcu, nie widziały się miesiąc czasu
było sporo do obgadania. Za niedługo do sypialni wróciła Sonia razem z
blondwłosą dziewczynką.
- Jessica to moje przyjaciółki Lisa –
zaczęła przedstawiać Sonka.
- Cześć – odparła bliżej przyglądając
się nowoprzybyłej, skądś ją znała.
- A to Ros.
- Cześć.
- Lisę na pewno znasz, mieszkacie obok
siebie – Lisa już wiedziała kim jest i czemu ją zna. Ta dziewczyna, której pies
się na nią rzuci.
- Tak znamy się-odparła Jessi i posła
jej promienny uśmiech.
- Dobra dziewczyny to może teraz
obejrzymy film?-zapytała Sonia.
- Jasne-odpowiedziały wszystkie
pozostałe chórem.
- Więc tak mamy do wyboru ,,I kto to
mówi" albo ,,Wojownicze Żółwie Ninja" co chcecie oglądać? – zapytała
trzymając w ręka dwa opakowania na kasetę.
-,,I kto to mówi". Moja
koleżanka to oglądała i podobno jest super-powiedziała Jessica. Na pewno znała
się na tych rzeczach lepiej iż Lisa, a co dopiero Ros.
- Więc kto chce to oglądać ręka w
górę.
Wszyscy podnieśli ręce w górę więc
Sonia włączyła telewizor i włożyła kasetę do starego odtwarzacza. Na ekranie telewizora
pojawiły się napisy początkowe.
Dziewczyny oglądały film do póki
ciocia nie zawołała Jessicy. Dziewczyna pożegnała się z Sonią oraz nowymi
koleżankami i wyszła.
Mama Sonii przyniosła duży talerz z
kanapkami i kubki z gorącą herbatą. Cała trójka poczęstowała się.
Późniejszy wieczór dziewczęta też spędziły
przyjemnie robią róże inne rzeczy, po póki nie zmorzył ich sen.
Rano po zjedzonym śniadaniu, kiedy
Lisa pożegnała się już z Ros i Sonią. Wyszła przed dom. A na chodniku tuż po
drugiej stronie ulicy czekał na nią nie kto inny jak Mia. Co było dla
dziewczyny bardzo zaskakujące, nie wspomniała nawet, adresu Sonii, więc jak tu
trafiła. Ale po roku ich znajomości wiedział już, że na pewne pytania nie otrzyma
odpowiedzi, więc o nic nie zapytała. Tylko razem udały się do domu.
***
Minęły dwa dni od nocowania zmęczona Lisa położyła się spać. Od razu jak przymknęła powieki, zapadła w sen. Ale czy na pewno to był tylko sen?...
Stała przed dziwnym, niby ogromnym lustrem, w którym nie mogła dostrzec
swojego odbicia. Wszystko w nim było zamazane.
Nagle dostrzegła zarys postaci. Był to czarnowłosy chłopak, miał na sobie
szatę z zielonymi akcentami; herbu domu nie można było dostrzec, ale łatwo
zdołało się domyślić, że był on ze Slytherinu. Z każdym krokiem przybliżał się,
a za nim coś sunęło, robiło się coraz większe, aż w końcu stało się większe od Ślizgona.
Obydwie postacie nadal zbliżałby się, były coraz bliżej…
Lisa już wiedziała co sunęło tuż obok chłopaka- był to wielki wąż. Jego
ogromne żółte ślepia były w nią wpatrzone. Jakaś niewytłumaczalna siła kazała
jej stać nieruchomo, kiedy wszystko w niej krzyczało: UCIEKAJ! Była więźniem
własnego ciała, ta niemoc była okropna, a hipnotyzujące żółte oczy - coraz
bliżej.
Kiedy dzieliła ich już tylko, ta niewidzialna bariera, zwierzę otwarło
szczękę ukazało wielki zęby. Ślizgon niezauważanie skinął głową. Potwór rzucił
się na nią.
Z krzykiem zerwała się z łóżka,
otarła ręką pot. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie, który oświetlał blask
księżyca, wskazywał pierwszą w nocy. Nic nie zapowiadało, aby Lisa szybko
zasnęła z powrotem. Zapaliła, więc lampkę nocną, wzięła do ręki swój pamiętnik
i zaczęła opisywać swój dziwny sen. Kiedy skończyła pisać, naszkicowała jeszcze
zęby i oczy stwora z koszmaru, był to odruch, nie miła pojęcia po co to
uczyniła.
Po skończeniu położyła się na wznak
na łóżku i leżała. Nie miała ochoty na kolejny koszmar, nie była do końca pewna
jak działają jej ,,wizje” związane z znamieniem w kształcie gwiazdy które miała
na czole. Wedle starej przepowiedni jaką przeczytała wiosną nie była zwykłą
czarownicą, była ,,naznaczona przez los”, dzięki czemu mogła, widzieć
przyszłość, przeszłość i teraźniejszość (szkoda tylko, że kiedy się pojawiały
to nie krzyczały do jakiego przydziału należą). Jedno było pewne ten koszmar
sugerował zbyt wiele, aby można go było zbagatelizować.
Próbując odciągnąć złe myśli Lisa
sięgnęła po pamiętnik mamy. Otworzyła go na chybił trafił (z rzadkością czytała
wpisy po kolei). Zaczęła czytać…
Dziś nadszedł wreszcie bądź niestety
dzień kiedy odwiedzę mojego tatusia, a zarazem i Jamesa. Nie było mi do
tego wcale śpieszno, ale mama naciskała i musiałam ulec.
Jak widać wcale nie skaczę z radości.
Bo po co mam poznawać osobę, która nie chciała mnie widzieć przez jedenaście
dwanaście lat.
,,Ależ każdemu trzeba dać szansę” –
słowa mamy. Tak, ale dodać trzeba nie wszyscy na to zasługują.
Dobrze, że Mia zgodziła się mi
towarzyszyć, inaczej pewnie wyleciałbym od Pottera na jego własnej miotle.
Ciekawe jaką by miał minę… No nic… Warto sobie pomarzyć…
Mia wie o wszystkim, osobiście jej o
tym powiedziałam, tuż przed wakacjami. Też była tym wszystkim zdziwiona, ale
uznała, że moi rodzicie (tzn. mama i tata Danell) dobrze zrobili (czy tylko ja
sądzę, że nie chciałabym się niczego dowiedzieć?). James załatwił wszystko. To z
nim pisałam listy. Mamy tam spędzić trzy dni. Trzy długie dni…
Dosłałyśmy się tam, teleportując
razem z mamą, teleportacja wcale nie jest przyjemna, okropnie po niej mdli. Dom
państwa Potter’ów jest większy od mojego, choć nie wiem czy ładniejszy. Od razu
wiedziałam gdzie spędzę te długie godziny. Z tyłu posesji, był ogromny ogród jakim nawet ciocia Greta nie mogła się pochwalić.
Mama opuściła nas z cichym trzaskiem
towarzyszącym deportacji. A my trzymając się blisko siebie podeszłyśmy do
drzwi. Na mnie oczywiście spadł przywilej zapukania. Po chwili otworzyła nam
kobieta o czarnych kręconych włosach i piwnych oczach. Była to Dorea Potter,
jak zgadywałam.
- Wchodźcie kochane! No już, nie
stójcie w progu.
Weszłyśmy. James już na nas czekał.
Przywitał się ze mną i Mią oraz przedstawił mi swoją mamę. Oczekiwałam kiedy
wreszcie pojawi się tata. Czekał w jadalni przy nakrytym już stole. Rzeczywiście
byłam głodna, a zbliżała się pora obiadowa.
Oczywiście w czasie obiadu często zapadała
niezręczna cisza. Raczej rozmawiałam z Mią i Jamesem, sporadycznie
odpowiadając na pytania Dorey. Unikając jakiegokolwiek kontaktu z ojcem.
Przez co kilkukrotnie dostałam kopniaka pod stołem od Mii, a raz nawet od
Pottera juniora (Jamesa).
Wyraźnie dawałam do zrozumienia, że
nie chcę mieć z nim nic wspólnego. W końcu on zrobił pierwszy krok i zapytał:
- Więc jesteś na tym samym roku co
James?
- Tak. – Odpowiedziałam obojętnym
głosem, założę się, że nie wie nawet kiedy się urodziłam. Postanowiłam teraz
zaryzykować, miałam dość udawania, grania tej całej szopki. – Ale pan pewnie
nie wiem nawet kiedy się urodziłam? Albo jakie kwiatki lubię najbardziej? Bądź
jaki jest mój ulubiony przedmiot w Hogwarcie? Lub jak mam na drugie imię? TATO!
– w to to ostanie słowo wlałam cały jad na jaki było mnie stać. – Nie będę się
tak do ciebie zwracać nie zasługujesz na miano ojca! Nic o mnie nie wiesz!
Nagle pojawisz się znikąd i BUM! Rozsypujesz mój świat! Moje szczęcie! –
gwałtownie wstałam od stołu.
Rzuciłam jeszcze ,,Wybacz James” i
wszyłam. Po prostu wyszłam. Byłam w ogrodzie. Zdawałam sobie sprawię, że JEMU
też jest ciężko, ale nie umiałam wybaczyć. Kipiała we mnie złość zamieszana z
goryczą, wstydem i smutkiem. Wdrapałam się na pierwsze drzewo, na które
trafiłam. Kiedy miałam kłopoty uwielbiałam tak robić. Siedziałam, wtedy na
gałęzi i wsłuchiwałam się w szum liści, aby się uspokoić.
Każde następne słowo stawało się
bardziej rozmazane, a każde kolejne zadnie niezrozumiałe. Powieki zaczęły się
stawać coraz cięższe. W końcu, nie wiedząc kiedy, zasnęła snem głębokim. Książka leżąca
na krańcu łóżka sunęła się i spadała na podłogę zamykając się przy tym.
~~~~~~
Witam!
Tak od ostatniego rozdziału minęły równie trzy miesiące,
a ja przychodzę z drugą częścią.
Tak miła być wcześniej, ale mój czas ostatnio przedastawia się tak:
szkoła-dom-zadnia-szkoła-dom-zadnia,
Błędne koło.
Do pónocy jeszcze 15 minut, więc
wznieśmy różdżki za Jamesa i Lily /*
Następny rozdział powinien pojawić się
mniej więcej za dwa tygodnie około 13 listopada.
Rozdział dedykowany dla:
Paulina Kurczab - za wysiłek włożony w to aby ten rozdział powstał
Bardzo fajny rozdział :D Co prawda długo czeba było czekać, ale opłaciło się.
OdpowiedzUsuńSkojarzenia - skąd ja to znam... (XD) Dobrze, że Sonia nie wyważyła tych drzwi. Ciekawe co by na to powiedziała jej mama. Z pewnością nie byłaby zadowolona, że córka w taki sposób wpuszcza koleżankę do środka.
Poza tym, ta wizja Lisy... Czy to będzie miało jakiś związek z Komnatą Tajemnic? Ma, nadzieję, że szybko się to wyjaśni, a tymczasem życzę weny i z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały <3
Tak rozwiąrze się szybko, ale w mojej główce, a w rozdziale raczej pod koniec. ;)
UsuńMnie też rozbawia wbiegnięcie Soni w drzwi. :D
Dziękuje za komentarz <3
Rozdział bardzo fajny i ciekawy. Wizja Lisy - chodzi o coś z Nagini ?? Przez pierwszą połowę miałam cały czas uśmiech na twarzy, a jak Sonia wpadła na drzwi, to tak się śmiałam, że aż mama przyszła się spytać co mnie tak bawi xD No to chyba tyle jeśli o mój komentarz...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :*
Powiem tyle, twoje podejrzenia, co do Nagini, hmm... Są prawie celne. Cieszę się, że ten rozdział, aż tak ciebie rozbawił.
UsuńDziękuje za komentarz <3
Nareszcie rozdział :) Opłacało się tyle czekać.
OdpowiedzUsuńTen moment, gdy Sonia biegnie i prawie wywarza drzwi po prostu uśmiech murowany. Strasznie podobała mi się ta wizja Lizy, jestem ciekawa jaki to będzie miło z czym związek.
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału i mam nadzieję, że długo czekać nie będę musiała ;).
Pozdrawiam i życzę ogromu weny :)
Ps. Sory, że tak krótko, ale brak weny ma swoje różne skutki :(
Rozdział tak jak obiecałam pojawi się 13 bądź 14 listopada. Jest już zaczęty, więc, aż tak źle nie jest.
UsuńTa chwila ,,BUM" Sonii, śmieszy chyba każdego ze mną włącznie :D
A z samego momentu wizji jestem niezmiernie dumna, bo wszedł super.
Ja też nie mam ostatnio weny na komentarze, więc wiem jak to jest.
Dziękuje za komentarz <3